Republica de Cabo Verde to archipelag wysp, położonych mniej więcej pięćset kilometrów na zachód od wybrzeży Senegalu. Z Warszawy leci się tam niewiele ponad dziesięć godzin. Taka podróż to nie tylko wyprawa do ostatniego raju na Atlantyku, jak głoszą slogany reklamowe biur podróży, ale także niesamowita możliwość spotkania z takimi niezwykłymi postaciami jak Cesaria Evora, czy Maria de Lurdes Pina Assunçao, znana na całym świecie jako Lura. Jeżeli jednak ktoś nie ma czasu, lub boi się latać, może spotkać Lurę w Polsce, na koncertach w Poznaniu i Warszawie, gdzie pojawi się pod koniec kwietnia. Zanim zaśpiewa dla swoich fanów, odpowie na kilka naszych pytań.
Lura, jak to jest z tym Twoim pochodzeniem? Jesteś z Cabo Verde, czy z Lizbony?
Urodziłam się w Lizbonie, gdzie zamieszkali moi rodzice po przyjeździe z Cabo Verde. Moja rodzina pochodzi z Zielonego Przylądka i tam są moje korzenie, dlatego właśnie spędzam tam tak wiele czasu i dedykuję moją twórczość temu miejscu.
To znaczy, że nie mieszkasz tam na stałe?
Nie. Mieszkam w Lizbonie, bo to jest bardziej wygodne, kiedy podróżuje się tak dużo jak ja. Ostatnio koncertuje tak intensywnie, że mieszkanie w Europie jest najrozsądniejszym wyjściem. Poza tym, tu mam przyjaciół, ludzi, z którymi pracuję, muzyków. Moje serce jest podzielone na dwie części, jedna jest na
Cabo Verde, druga w Lizbonie…
Musisz jednak dobrze znać realia codziennego życia na Cabo Verde. To wynika z Twoich tekstów, z piosenek.
Tak, znam dobrze życie na Cabo Verde. Wygląda ono różnie w zależności od tego, na jaką trafisz wyspę. Tam, gdzie jest turystyka, nie jest tak naprawdę fajnie. Tam jest mnóstwo różnych cwaniaków, którzy naciągają nieuważnych turystów. Zresztą tak jak wszędzie. (śmiech) Za to kiedy pojedziesz w miejsca mniej popularne, to możesz zobaczyć prawdziwe życie i prawdziwych ludzi. Zobaczysz, jak wstają wcześnie rano żeby nakarmić zwierzęta które hodują, jak przemierzają długie kilometry, aby przynieść do domu wodę pitną, której tam wciąż brakuje, jak się bawią, śmieją, kochają… To wszystko jest w moich piosenkach. Opowiadam proste historie, o chłopcach i dziewczynach, o ich uczuciach i codziennych problemach…
A jak doszło do Twojego spotkania z Cesarią Evorą? To największa śpiewaczka z Cabo Verde i Twoja… fanka, prawda?
Życzliwość ze strony Cesarii to dla mnie wielki zaszczyt! Nasze spotkanie było dla mnie niczym z bajki. Miałam koncert na Cabo Verde i Cesaria po prostu przyszła mnie posłuchać! To było naprawdę niezwykłe! Później, po występie, podeszła do mnie i zaprosiła mnie z moją mamą do swojego domu na kolację. Poszłyśmy tam i to był naprawdę wyjątkowy czas. Zaprzyjaźniłyśmy się z Cesarią i potem udało mi się nawet wystąpić z nią kilka razy… Te wszystkie dobre rzeczy, które o mnie mówi, to naprawdę wielki zaszczyt.
Jesteś współkompozytorem wielu swoich piosenek. Jak to robisz? Grasz na jakichś instrumentach?
Nie! Moim instrumentem jest mój głos. Ale wcale nie przeszkadza mi to komponować wielu piosenek. Pracuję z ludźmi, którzy doskonale rozumieją, co mam na myśli, kiedy śpiewam im jakiś motyw czy refren. Zresztą Nando Andrade, czy Toy Vieira, zawsze zostawiają mi ostatnie słowo, kiedy tworzymy muzykę. Oni są wspaniałymi muzykami i kompozytorami, więc ufam im i wiem, że zawsze uda nam się zrobić coś wspaniałego. Sama używam wyłącznie mojego głosu. Na koncertach grywam na instrumentach perkusyjnych… Nie jestem profesjonalnie wykształconym muzykiem. Muszę się przyznać, że śpiewać zaczęłam nieco przypadkiem. Byłam tancerką, od dziecka taniec był moją największą pasją. Któregoś dnia chłopcy z zespołu, który nam towarzyszył w tańcach, zaproponowali mi, żebym z nimi zaśpiewała. Byłam oszołomiona, ale spróbowałam. Spodobało mi się i tak już zostało!
Nie śmieszy Cię ta sytuacja, kiedy w niektórych krajach mówi się o Tobie, jako o debiutantce? Masz już na koncie cztery albumy…
Tak, to zabawna sytuacja, ale rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Dwie pierwsze płyty, które nagrałam nie ukazały się na świecie i mało kto je usłyszał. Dlatego wiele osób uważa, że „M'bem Di Fora” to dopiero moja druga płyta.
Album „M'bem Di Fora”, o którym wspominasz, pojawił się w roku 2006. Kiedy możemy spodziewać się następnej płyty?
Niebawem! Już zaczęliśmy pracować nad nowymi piosenkami. Wszystko dzieje się tak samo jak poprzednio, niektóre kompozycje nagrywamy na żywo, grając je z całym zespołem w studiu, inne powstają po kolei, zapraszamy muzyków i nagrywają swoje partie. Później to łączymy w całe utwory. Mój system pracy jest bardzo spokojny, nie spieszę się nigdzie i nie wymagam tego od innych… Najważniejsza jest dobra atmosfera, wtedy powstają dobre piosenki…
Kiedy jedziesz w trasę, jak duży jest Twój zespół?
Nieduży. Cały zespół to raptem pięć osób. Osvaldo, Edevaldo, Carlos, Antonio i Paulino. Z nimi najczęściej podróżuję i występuję. To moi dobrzy przyjaciele i świetnie się razem czujemy jeżdżąc po świecie...
Czy imię Lura ma jakieś specjalne znaczenie?
Nie. To po prostu zdrobnienie od Maria de Lurdes. Moje pełne nazwisko jest zbyt trudne i zbyt długie. Lura to skrót, łatwo to powiedzieć i zapamiętać.
Byłaś już w Polsce. Podobało Ci się? Jak wspominasz swoje poprzednie koncerty?
To było bardzo miłe! Ludzie świetnie się bawili na koncertach i czułam, że robię coś naprawdę pozytywnego. Niestety nie miałam czasu, aby zobaczyć coś więcej poza salami, w których śpiewałam. Grafik był tak napięty, że prosto z lotniska pojechałam do hotelu, potem prosto do sali, a po koncercie znowu prosto do hotelu. Następnego dnia rano powtórzył się ten sam schemat. Jedno, co bardzo dobrze pamiętam, to cudowny obiad w restauracji! Mam taki zwyczaj, że zawsze staram się próbować lokalnych potraw w krajach, w których występuję. Poprosiłam kelnera, żeby mi coś polecił, a on podał mi fantastyczną zupę…w chlebie! Pamiętam to do dziś! Ta zupa była rewelacyjna, chociaż nie pamiętam jak się nazywała…
Z opisu wynika, że mógł być to żurek…
Chyba tak! Mam nadzieję, że zjem to znowu, jak będę w Polsce! Nie mogę się już doczekać! A tak poważnie, to wiem, że spotkam znowu wspaniałych ludzi i że będzie doskonała zabawa. Do Polski przyjadę po trasie w USA, więc na pewno będę w dobrym nastroju. Potem jeszcze Holandia i trochę odpoczynku przed letnimi festiwalami.
Rozmawiał Piotr Miecznikowski
LURA - diva z Wysp Zielonego Przylądka w Polsce:
28 kwietnia 2008 Poznań / Teatr Wielki
29 kwietnia 2008 Warszawa / Sala Kongresowa
Komentarze (0)