Zapraszamy do przeczytania fragmentu „Wyliczanki” – światowego bestsellera autorstwa Johna Verdona, którego premiera przewidziana jest na 21 września.

Wszystko zaczyna się od niepokojącego listu. Potem ginie człowiek. Na miejscu wyrafinowanego mordu na detektywów czekają kolejne zagadki. Czy to możliwe, że ktoś potrafi czytać w myślach? Policja grzęźnie w domysłach, bo fakty przeczą logice. I wtedy zabójca uderza znowu.

Detektyw Dave Gurney lubi wyzwania, nawet na emeryturze. Jednak ma jeszcze jeden powód, by wbrew woli małżonki włączyć się w śledztwo. Ofiarą mordercy jest jego przyjaciel. Zaczyna się pasjonujący pojedynek pomiędzy charyzmatycznym detektywem a przebiegłym psychopatą. Który z nich się przeliczy?

Przeczytaj fragment:

Chciał się otoczyć zapachem śniegu. Zdjął kurtkę z haczyka przy drzwiach, założył ją i wyszedł. Śnieg był za głęboki na zwykłe buty, które teraz miał na nogach, ale nie chciało mu się ich zmieniać. Ruszył w kierunku stawu, zamknął oczy i głęboko wciągał nozdrzami zapach powietrza. Nie przeszedł więcej niż sto metrów, kiedy usłyszał otwierające się drzwi do kuchni i głos Madeleine, wołający w jego kierunku.
- David, wracaj!
Odwrócił się i zobaczył ją w pół kroku za progiem, jej twarz zdradzała, że jest czymś poruszona. Odwrócił się i ruszył w kierunku domu.
- Co się stało?
- Szybko! - zawołała. - Mówią o tym w radiu. Mark Mellery nie żyje!
- Co takiego?
- Mark Mellery. Nie żyje. Właśnie podawali w radiu. Został zamordowany! - Weszła do domu.
- Boże - powiedział Gurney, czując, że jakieś imadło ściska mu klatkę piersiową. Kilka ostatnich metrów przebiegł, wpadł do kuchni, nie zdejmując zaśnieżonych butów. - Kiedy to się stało?
- Nie wiem. Dzisiaj rano, wczoraj wieczorem, nie wiem. Nie mówili.
Słuchał wiadomości. Radio wciąż było włączone, ale spiker mówił teraz o czymś innym, o bankructwie jakiejś dużej firmy.
- Jak zginął?
- Nie powiedzieli. Mówili tylko, że wygląda to na zabójstwo.
- Dodali jeszcze jakieś informacje?
- Nie. Tak. Coś o Instytucie, tam się to właśnie stało. Instytut Odnowy Duchowej Mellery'ego w Peony w stanie Nowy Jork. Mówili w radiu, że policja już tam jest.
- To wszystko?
- Chyba tak. To straszne!
Powoli pokiwał głową, próbując opanować myśli.
- Co teraz zrobisz? - spytała.
Szybki przegląd wszystkich opcji wyeliminował pozostałe i teraz miał do wyboru tylko jedną.
- Poinformuję oficera prowadzącego śledztwo o swoich powiązaniach z Mellerym. Co będzie później, to już zależy od niego.
Madeleine wzięła głęboki oddech i próbowała uśmiechnąć się raźnie, ale ta próba była z góry skazana na niepowodzenie.

Dokładnie o dziesiątej rano Gurney zadzwonił na komisariat w Peony, podał swoje nazwisko, adres, numer telefonu i krótko opisał swoje relacje z ofiarą. Rozmawiał z sierżantem Burkeholtzem, który powiedział mu, że informacje przekaże stanowej policji kryminalnej, która przejęła sprawę.
Gurney sądził, że ktoś skontaktuje się z nim w czasie dwudziestu czterech lub czterdziestu ośmiu godzin, był więc zdumiony, kiedy telefon zadzwonił po dziesięciu minutach. Głos wydał mu się znajomy, ale nie potrafił go od razu zidentyfikować, problem był tym większy, że mężczyzna nie podał swojego nazwiska.
- Panie Gurney, jestem oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie zbrodni w Peony. Z tego, co rozumiem, ma pan dla nas jakieś informacje.
Gurney przez chwilę się wahał. Już miał poprosić policjanta o przedstawienie się, bo to część procedury, kiedy tembr głosu nagle wywołał z jego pamięci twarz, a wraz z nią nazwisko. Jack Hardwick - pamiętał go z głośnej sprawy, nad którą razem pracowali - był nieprzebierającym w słowach, rubasznym i zaczerwienionym na gębie policjantem z przedwcześnie posiwiałą, ostrzyżoną na jeża czupryną i wyblakłymi oczami malamuta. Nieustannie droczył się i przekomarzał, a pół godziny z nim wydawało się jak pół dnia i człowiek chciałby, żeby ten dzień jak najszybciej się skończył. Był również bystry, twardy, nieugięty i politycznie zdecydowanie niepoprawny.
- Cześć, Jack - powiedział Gurney, próbując ukryć zdziwienie.
- Skąd ty... Kurwa! Ktoś ci musiał nadać! Skąd wiedziałeś?
- Masz głos, który się pamięta, Jack.
- Akurat, głos, który się pamięta! To przecież dziesięć lat!
- Dziewięć. - Aresztowanie Petera Possuma Piggerta było jednym z najgłośniejszych momentów kariery Gurneya, dzięki niemu otrzymał awans na detektywa pierwszej kategorii, zatem dobrze tę datę pamiętał.
- Kto ci powiedział?
- Nikt.
- Akurat ci uwierzę!
Gurney zamilkł, przypominając sobie, że Hardwick zawsze lubił mieć ostatnie słowo w ich niekończących się sporach. W końcu mu się udawało.
Po długich trzech sekundach Hardwick zaczął mówić, ale już mniej zadziornie.
- Dziesięć cholernych lat. I nagle wyskakujesz jak diabeł z pudełka w samym środku najbardziej sensacyjnego morderstwa w stanie Nowy Jork od czasu, kiedy wyłowiłeś dolną połowę pani Piggert z rzeki. Co za idiotyczny zbieg okoliczności!
- Jeżeli sobie dobrze przypominam, Jack, to była górna połowa.
Po chwili ciszy słuchawka eksplodowała końskim rżeniem, które było kolejną charakterystyczną cechą Hardwicka.
- No tak! - krzyknął, łapiąc w końcu oddech. - David, David, David, zawsze czepiałeś się szczegółów.
Gurney odchrząknął.
- Czy możesz mi powiedzieć, jak zginął Mark Mellery?
Hardwick zawahał się, złapany w pułapkę dziwacznej przestrzeni między starą przyjaźnią a regulaminem, w której gliniarze żyją przez większość czasu. To było przyczyną znacznej części ich wrzodów. Wybrał całą prawdę, nie dlatego że to był jego obowiązek (Gurney w tej sprawie oficjalnie nie miał nic do powiedzenia i nie należały mu się żadne informacje), ale dlatego że szczegóły były dość makabryczne.
- Ktoś podciął mu gardło rozbitą butelką.
Gurney jęknął, jak gdyby otrzymał cios w samo serce. Po pierwszej reakcji zachował się jednak bardziej profesjonalnie. Odpowiedź Hardwicka była kolejną częścią układanki, którą umieścił we właściwym miejscu.
- Czy to przypadkiem nie była butelka po whisky?
- Skąd ty, do cholery, wiesz takie rzeczy? - w jednym krótkim zdaniu Hardwick przeszedł od całkowitego zdziwienia do oskarżenia.
- To długa historia. Chcesz, żebym tam do ciebie podjechał?
- Tak by było najlepiej.

Wydawnictwo Znak