Elisabeth Duda opowiada o swoich najnowszych projektach - powieści o rodzinnym Paryżu oraz filmach biograficznych, w których wcieliła się w niezwykłe kobiety...
Pani najnowsza książka „Żożo i Lulu” to, podobnie jak przewodnik „Mój Paryż”, propozycja wędrówki po stolicy Francji. Jest to jednak spacer dość niezwykły i dziwny - w formie powieści, i to powieści dla dzieci. Skąd taki pomysł, by dwójkę młodych paryżan oprowadzał po ich rodzinnym mieście wujek prowincjusz, który na dodatek pokazuje wielkomiejskim dzieciakom miejsca do tej pory im nieznane?
Bardzo mi się podoba, że nazwała pani tę książkę dziwną powieścią. Wszystko co dziwne i nietuzinkowe fascynowało mnie zawsze. Ta druga książka ukazała się, ponieważ nie lubię tracić czasu, a swój zawód - aktorstwo - traktuję bardzo poważnie. Dwa, trzy lata temu zniknęłam z małego ekranu, by nie uprawiać zawodu niepasującego do mojego temperamentu, czyli dziennikarstwa. Postanowiłam wrócić do aktorstwa i ról, które chciałabym mówiąc nieskromnie, genialnie obronić. A ponieważ pojawiały się propozycje głównie serialowe, do których, jak uważam, nie pasuję, postanowiłam wypełnić czas inaczej. Nie chciałam czekać, aż zadzwoni telefon od pana Andrzeja W. czy pana Romana P. i napisałam „Mój Paryż”, a wkrótce potem następną książkę.
A dlaczego książka dla dzieci?
Z tym określeniem zgodzę się i nie zgodzę. Czy na przykład film Louisa Malle’a „Zazi w metrze” z 1960 roku był dla Francuzów i później także dla Polaków (bo ten obraz późno trafił do Polski) filmem dla dzieci? W sensie infantylizmu jednak nie. Oczywiście nie chciałabym porównywać swojej książki do dzieła Malle’a, ale sądzę, że w „Żożo i Lulu” są pewne smaczki, mogących dorosłych rozbawić. Są też takie sceny, które będą zrozumiałe tylko dla nich. Na przykład kiedy bohaterowie trafiają na Plac Zgody w Paryżu, wujek Charles opowiada siostrzeńcom, że podczas gorącego czerwonego okresu panowała w tym miejscu niejaka gilotyna, symbolizująca rewolucję francuską - a rewolucja, która jest matką wszystkich Francuzów, pożera własne dzieci. Wtedy chłopiec Żożo zastanawia się, co to za matka, która zjada własne dzieci.
Udało się w tej książce zaaranżować również kilka sytuacji surrealistycznych i trochę rodem horroru...
Jako Paryżanka traktuję miasto, w którym się urodziłam, jako wielki plac zabaw. Jako dziecko przesiąkłam też światem filmowym. Dlatego książka jest trochę dziwna, bo przypomina scenariusz filmowy. Bardzo chciałam to osiągnąć i jestem ciekawa, jak odbierają to czytelnicy.
Powieść jest także gotowym scenariuszem wyprawy po Paryżu, łącznie z informacjami, do jakiego metra należy wsiąść, by dojechać do konkretnego miejsca, gdzie coś przekąsić, co obejrzeć.
Podczas pisania tej książki wykorzystałam między innymi wiedzę zdobytą podczas pisania „Mojego Paryża”, kiedy praktycznie odkryłam własne miasto na nowo. Paryż ma tyle obliczy, tyle zapachów, historii i anegdot, że postanowiłam pokazać w kolejnej książce swoje najciekawsze odkrycia. Niektóre tematy i opowieści tylko sygnalizuję, ponieważ chciałam sprowokować czytelników do aktywnej lektury i własnych poszukiwań, nie dopowiadać wszystkiego do końca, żeby - jak u Hitchcocka - zaczęło się wszystko od trzęsienia ziemi, a później napięcie rosło.
Pomiędzy „Moim Paryżem” a wydaniem „Żożo i Lulu” została pani żoną Ryszarda Wagnera...
Kiedy otrzymałam rolę we francuskim filmie, jako Cosima Wagner, nawet nie sądziłam, że tak trudno będzie zagrać postać, która zupełnie musi zapomnieć o sobie i swojej kobiecości. Musiałam szukać środków wyrazu, żeby pokazać kobietę, która robi wszystko dla tego monstrum muzyki i bezczelnego mężczyzny, jakim był jeden z największych kompozytorów wszech czasów. Film został zapowiedziany w maju na festiwalu w Cannes, a francuska premiera planowana jest na październik. Tytuł brzmi „Ta, która kochała Ryszarda Wagnera”, ale jak wszyscy zapewne się domyślają, kobiet, które go kochały, było dużo więcej. Mam nadzieję, że ten film będzie można zobaczyć także w Polsce.
Kolejna niezwykła postać i kolejny film, w którym gra pani główną rolę to fabularyzowany dokument o Marii Skłodowskiej-Curie.
Nagraliśmy już połowę scen. Jest to film dokumentalny (w reżyserii Krzysztofa Rogulskiego, ze zdjęciami Piotra Jaxy), ale bardzo interesują się nim także dystrybutorzy kinowi. Kiedy reżyser zaproponował mi tę rolę, nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile pracy czeka mnie podczas poznawania głównej bohaterki. Najpierw wiele czasu spędziłam w Bibliotece Polskiej w Paryżu, w której często pracowała także nasza podwójna noblistka. Później musiałam zaliczyć wszystkie lektury poświęcone tej postaci, w tym najważniejszą jej biografię pióra córki Marii Skłodowskiej-Curie - Ewy. Ta książka jest obowiązkową lekturą w Japonii. Dla Japończyków jest to przykład konsekwentnej kobiety i uczonej. Mówią o niej w takich superlatywach, że nawet u Polaków i Francuzów nie stoi ona na takim piedestale. Może używam mocnych słów, bo przecież chodzi o Polkę mieszkającą we Francji, ale mam wrażenie, a mówię to po doświadczeniach związanych z realizacją filmu i licznych prośbach o wsparcie finansowe tego projektu, że o dziwo zainteresowanie było bardzo słabe. To nie jest komercyjna postać, jej życie nie składało się ze skandali. To multikolorowa postać. Nie da się opowiedzieć o wszystkich jej przedsięwzięciach i projektach w jednym filmie. Kiedy czyta się jej listy do córek (niestety niewydane dotąd w Polsce - mam nadzieję, że ktoś je przetłumaczy i opublikuje), znajdujemy w nich tyle altruizmu i humanizmu. Maria zaczęła pisać listy po śmierci Piotra. Podczas czasie pierwszej wojny światowej opiekowała się rannymi żołnierzami i jeździła m.in. po wielu polach bitew (w tym Verdun) z obwoźnymi stacjami rentgenowskimi, które nazywano małymi Curie. Szacuje się, że dzięki jej działaniu udało się uratować życie blisko miliona żołnierzy.
Ostatnie ujęcia do filmu będą realizowane we wrześniu w Paryżu, a premiera planowana jest na listopad na antenie francuskiej TV 5 Monde oraz polskiej TVP Kultura.
Rozmowa jest zapisem fragmentów spotkania na Festiwalu „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym.
Magdalena Walusiak
Komentarze (0)