Grace Divine, córka miejscowego pastora, zawsze wiedziała, że tej nocy, kiedy znikł Daniel Kalbi, wydarzyło się coś strasznego. Tamtej nocy przed domem znalazła swojego brata Jude’a nieprzytomnego i skąpanego we krwi.
To, co się wówczas stało, miało pozostać straszliwą tajemnicą.
Wspomnienia, które jej rodzina starała się pogrzebać, powracają, kiedy Daniel zjawia się trzy lata później i zapisuje się do tej samej szkoły, do której chodzą Grace i Jude. Mimo że Grace obiecała bratu, że będzie się trzymać z dala od dawnego przyjaciela, jest zafascynowana jego niezwykłymi zdolnościami artystycznymi i dziwnym, głodnym błyskiem w oczach, a także uczy się spoglądać na świat z nowej perspektywy.
Im bardziej Grace zbliża się do Daniela, tym większe grozi jej niebezpieczeństwo, ponieważ gniew Jude‘a prowadzi go do sojuszu ze starożytnym złem, które Daniel wyzwolił owej straszliwej nocy. Grace musi poznać prawdę o mrocznym sekrecie chłopaka… oraz odkryć lekarstwo, aby ocalić tych, których kocha. Może to jednak wymagać od niej ostatecznej ofiary – z własnej duszy.
Przeczytaj fragment:
Po obiedzie
– Grace! Musisz zobaczyć tego nowego chłopaka. – April wpadła na mnie w korytarzu młodszych klas. Czasami przypomina mi spaniela, którego kiedyś miałam:
ten sam entuzjazm z byle powodu.
– Czyżby ciacho wszech czasów? – Omal nie upuściłam plecaka. Głupie szyfrowe zamki.
– Ależ skąd. On jest absolutnie okropny. Wyleciał ostatnio z dwóch szkół, a w dodatku Brett Johnson mówi, że jest na zwolnieniu warunkowym. – April uśmiechnęła się promiennie. – Poza tym i tak wszyscy wiedzą, że to Jude jest największym ciachem. – Dźgnęła
mnie pod żebro. Upuściłam plecak. Pudełko pasteli upadło mi pod
nogi.
– Ja tam nic o tym nie wiem – burknęłam i przykucnęłam, żeby pozbierać rozrzucone kredki. – Jude jest moim bratem, wiesz?
April przewróciła oczami.
– Pytał o mnie w kafejce, prawda?
– Aha… – Zbierałam nadal kredki. – Zapytał: „Co tam u April?”, a ja odpowiedziałam: „Wszystko w porządku”, a potem oddał mi pół swojej kanapki z indykiem.
Wyrachowanie zupełnie nie pasuje do April. Inaczej musiałabym uznać, że przyjaźni się ze mną tylko po to, żeby być bliżej mojego brata – podobnie jak większość innych dziewczyn w tej szkole.
– Pospiesz się – powiedziała, zerkając przez ramię.
– Mogłabyś mi pomóc. – Machnęłam na nią złamaną kredką. – Dopiero co je kupiłam, po drodze z kafejki. April przykucnęła i podniosła niebieski pastel.
– Po co ci one, tak w ogóle? Myślałam, że wolisz węgiel.
– Nie wychodzi mi. – Wzięłam od niej kawałek kredki i wsadziłam go z powrotem do pudełka. – Zaczynam od nowa.
– Ale jutro mija termin.
– Nie oddam pracy, dopóki nie będę z niej zadowolona.
– Nie uważam, żeby była zła – oznajmiła April. – A poza tym podoba się temu nowemu.
– Że co?
April podskoczyła. Chwyciła mnie za ramię.
– Chodź. Musisz to zobaczyć. – Skoczyła w kierunku sali do plastyki, ciągnąc mnie za sobą.
Zacisnęłam palce na moich kredkach.
– Co w ciebie wstąpiło? April roześmiała się i przyspieszyła kroku.
– Oto i ona – zawołała Lynn Bishop, kiedy znalazłyśmy się w skrzydle zajęć plastycznych. Kilkoro uczniów tłoczyło się przy drzwiach. Rozstąpili się, kiedy się pojawiłyśmy. Jenny Wilson zerknęła na mnie i szepnęła coś do Lynn.
– O co chodzi? – zapytałam.
April wskazała palcem.
– O to.
Przystanęłam, żeby się przyjrzeć. Nosił dziurawy podkoszulek z Wolfsbane i spłowiałe, podarte na kolanach czarne dżinsy. Strój co najmniej nieodpowiedni jak na standard szkoły Holy Trinity. Potargane, ufarbowane na czarno włosy zakrywały mu twarz. W bladych
dłoniach trzymał arkusz papieru. Był to mój rysunek węglem, a ten chłopak siedział na moim miejscu. Oderwałam się od grupki obserwatorów i podeszłam
do ławki.
– Przepraszam, ale zająłeś moje miejsce.
– W takim razie ty musisz być Grace – odparł, nie podnosząc nawet wzroku. Coś w jego szorstkim głosie sprawiło, że dostałam gęsiej skórki.
Cofnęłam się.
– Skąd znasz moje imię?
Wskazał na nazwisko wypisane na kolorowej taśmie na pudełku z przyborami, które zostawiłam na ławce, wychodząc na przerwę.
– Grace Divine. Nie dość, że „Łaska”, to jeszcze „Boska”.
– Prychnął pogardliwie. – Twoi rodzice mają chyba kompleks religijny. Założę się, że twój tato jest klechą.
– Jest pastorem. Ale to nie twoja sprawa. Trzymał rysunek w wyciągniętej ręce.
– Grace Divine… Muszą mieć wobec ciebie wielkie
oczekiwania.
– Owszem. A teraz spadaj.
– Beznadziejny jest ten rysunek – powiedział. – Zupełnie źle oddałaś gałęzie, a ten sęk powinien być zwrócony do góry, a nie do dołu. – Wziął w palce jeden z moich węgli i zaczął rysować.
Irytowała mnie jego bezczelność, ale nie mogłam uwierzyć, z jaką łatwością zamienia grube i cienkie czarne kreski w pełne życia węglowe gałęzie. To samo drzewo, nad którym tak się męczyłam przez cały tydzień, ożyło na papierze. Koniuszkiem małego palca roztarł węgiel na pniu – rzecz zakazana na lekcjach pana Barlowa – ale lekkie rozmycie doskonale zrobiło korze tego drzewa. Patrzyłam, jak cieniuje konary, a potem zabiera się za sęk na najniższym z nich. Skąd on wiedział, jak miał wyglądać ten sęk?
– Przestań – powiedziałam. – To mój rysunek. Oddaj mi go. – Chwyciłam kartkę, ale wyrwał mi ją. – Oddaj!
– Pocałuj mnie – odparował. April wydała krótki okrzyk.
– Że co? – zapytałam.
Pochylił się nad rysunkiem. Jego twarz była wciąż zasłonięta przez niesforne włosy, ale zza kołnierzyka wysunął mu się naszyjnik z czarnym kamieniem.
– Pocałuj mnie, to oddam.
Chwyciłam go za rękę, w której trzymał węgiel.
– Za kogo ty się masz?
– Nie poznajesz mnie? – Podniósł głowę i odgarnął włosy z twarzy. Miał blade, zapadnięte policzki, ale na widok jego oczu krzyknęłam. Te same ciemne oczy, które kiedyś nazywałam czekoladowymi.
– Daniel? – Puściłam jego rękę. Węgiel upadł na blat. W myślach krążyły mi setki pytań.
– Czy Jude wie, że tu jesteś?
Daniel zacisnął palce wokół czarnej zawieszki, którą miał na szyi. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. W tej samej chwili podszedł do nas pan Barlow z rękami
skrzyżowanymi na swej potężnej piersi.
– Kazałem ci się zameldować w sekretariacie, zanim dołączysz do klasy – zwrócił się do Daniela.
– Jeśli nie jesteś w stanie traktować poważnie moich poleceń, młody człowieku, to najwyraźniej tu nie pasujesz.
– Właśnie wychodziłem. – Daniel odsunął krzesło i pochylił się ku mnie. Czarne włosy wciąż zasłaniały mu oczy.
– Do zobaczenia, Grace. Spojrzałam na rysunek węglem, który zostawił.
Czarne kreski układały się w sylwetkę samotnego, znajomego drzewa. Rzuciłam się ku drzwiom, mijając pana Barlowa i grupkę uczniów.
– Daniel! – krzyknęłam. Ale korytarz był pusty. Daniel świetnie umiał znikać. To była jego specjalność.
Kolacja
Wsłuchiwałam się w brzęk sztućców uderzających o talerze i drżałam na myśl o tym, że zaraz przyjdzie kolej na mnie w codziennym żenującym rytuale rodziny Divie – tej chwili podczas kolacji, w której padało pytanie: „Jak minął dzień?”.
Tato odpowiedział pierwszy. Był bardzo podekscytowany parafialną zbiórką dobroczynną. Byłam przekonana, że stanowiło to dla niego miłą odmianę. Ostatnio tak często się zamykał w swoim gabinecie i czytał, że Jude i ja żartowaliśmy, że chyba usiłuje stworzyć własną religię. Mama opowiedziała o nowym stażyście w szpitalu i o tym, że mały James nauczył się w żłobku takich słówek, jak „groszek”, „jabłko” i „żółw”. Charity poinformowała nas, że dostała celujący z klasówki z przyrody.
– Namówiłem prawie wszystkich kolegów, żeby dali ciuchy na zbiórkę ubrań – oznajmił Jude, kiedy skończył krajać pieczeń małego Jamesa na kęsy. Nie zdziwiło mnie to. Wielu ludzi w Rose Crest mawiało, że dobroczynność Jude’a to tylko pozór, ale on naprawdę taki był. Kto inny zrezygnowałby z wolności w klasie maturalnej po to, żeby się uczyć samodzielnie w kościele przez trzy dni w tygodniu? Albo odmówił gry w szkolnej drużynie hokejowej ze wszystkimi kumplami, ponieważ nie chciał być agresywny? Czasami ciężko było być jego młodszą siostrą, ale po prostu nie dało się nie kochać Jude’a.
Dręczyła mnie myśl o tym, czym będzie dla niego moja wiadomość.
– Znakomicie – powiedział tato do Jude’a.
– Aha. – Jude się rozpromienił. – Wczoraj powiedziałem wszystkim, że oddaję kurtkę, i w ten sposób zachęciłem ich do pomocy.
– Którą kurtkę oddajesz? – spytała mama.
– Czerwoną.
– Czerwoną? Przecież jest praktycznie nowa.
– Prawie jej nie nosiłem przez ostatnie trzy lata. To samolubne trzymać ją w szafi e, skoro ktoś inny mógłby
z niej korzystać.
– Jude ma rację – przytaknął tato. – Potrzebujemy ubrań dobrej jakości. Jeszcze nie było Dnia Dziękczynienia, a już zapowiadają kolejną zimę stulecia.
– Super! – ucieszyła się Charity.
Mama burknęła coś pod nosem. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie z Minnesoty wręcz kibicują rekordowym zimom. Dziobałam widelcem ziemniaki na talerzu, aż wreszcie tato zwrócił się do mnie i zadał mi to pytanie, którego tak bardzo nie chciałam usłyszeć.
– Bardzo jesteś milcząca dziś wieczór, Grace. Jak minął dzień?
Odłożyłam widelec. Kęs pieczeni, który miałam w ustach, nagle nabrał konsystencji styropianu, kiedy usiłowałam go połknąć.
– Spotkałam dziś Daniela.
Mama akurat próbowała powstrzymać Jamesa od plucia jedzeniem na drugi koniec stołu, ale podniosła oczy. Jej twarz mówiła: „W tym domu nie wymawia się tego imienia”.
Przy stole omawiało się praktycznie wszystko: śmierć, ciąże nastolatek, politykę, a nawet religijne
problemy Sudanu – ale o jednej osobie się nie mówiło: o Danielu.
Tato wytarł usta serwetką.
– Grace i Jude, przyda mi się wasza pomoc jutro po południu w kościele. Zbiórka dobroczynna idzie świetnie. Nie mogę się dostać do mojego biura, bo jest zastawione puszkami z kukurydzą. – Zachichotał cicho. Chrząknęłam.
– Rozmawiałam z nim.
Śmiech taty zgasł, prawie jakby się zakrztusił.
– Rety – powiedziała Charity, zatrzymując widelec w pół drogi do ust. – Oby więcej takich rewelacji, Grace. Jude odsunął krzesło.
– Mogę przeprosić? – zapytał, kładąc serwetkę na stole, po czym – nie czekając na odpowiedź – wyszedł z kuchni.
Spojrzałam na mamę. „Patrz, co narobiłaś”, zdawały się mówić jej oczy.
– Groszek! – krzyknął James i rzucił mi w twarz całą garść groszku.
– Przepraszam – szepnęłam. I wstałam od stołu.
Później
Zastałam Jude’a na frontowej werandzie. Siedział owinięty w niebieski pled z kanapy. Powietrze skraplało
się w białe obłoczki przed jego twarzą.
– Zamarzniesz, Jude. Wejdź do domu.
– Jest mi dobrze.
Wiedziałam, że to nieprawda. Niewiele rzeczy wyprowadza Jude’a z równowagi. Nie lubi, kiedy dziewczyny w szkole mówią coś nieprzyjemnego, a potem udają, że to „tylko żarty”. Nie znosi wzywania imienia boskiego nadaremno, a już absolutnie nie toleruje twierdzeń, że Minnesota Wild nigdy nie zdobędzie Pucharu Stanleya. Ale Jude nie krzyczy ani nie wrzeszczy, kiedy się złości. Robi się wtedy całkiem milczący i zamyka się w sobie.
Zatarłam dłonie, żeby się rozgrzać, i usiadłam obok niego na schodkach.
– Przepraszam, że rozmawiałam z Danielem. Nie chciałam zrobić ci przykrości.
Jude pocierał równoległe blizny biegnące po wierzchu jego lewej dłoni. Bardzo często tak robił. Zastanawiałam się, czy zdaje sobie sprawę z tego natręctwa.
– Nie jestem zły – odpowiedział w końcu. – Martwię się.
– O Daniela?
– O ciebie. – Jude spojrzał mi prosto w oczy. Mieliśmy takie same orle nosy i ciemnobrązowe włosy, ale to podobieństwo naszych błękitnych oczu zawsze wydawało mi się niesamowite – zwłaszcza kiedy dostrzegłam, ile w jego spojrzeniu jest bólu.
– Wiem, co do niego czujesz…
– Czułam. To było ponad trzy lata temu. Byłam wtedy smarkata.
– Ciągle jesteś smarkata.
Miałam ochotę odpowiedzieć kpiąco, czymś w rodzaju:
„I kto to mówi”, ponieważ był ode mnie starszy ledwie o rok. Ale wiedziałam, że nie mówi mi tego na złość. Chciałam tylko, żeby uświadomił sobie, że mam prawie siedemnaście lat: od niemal roku chodzę na randki i jeżdżę samochodem.
Chłodne powietrze przenikało przez moją bawełnianą bluzę. Miałam już wejść do środka, kiedy Jude ujął mnie za rękę.
– Możesz mi coś obiecać, Grace?
– Co takiego?
– Jeśli znów spotkasz Daniela, nie będziesz z nim rozmawiać. Obiecasz?
– Ale…
– Posłuchaj – powiedział. – Daniel jest niebezpieczny. On nie jest tym człowiekiem, którym był kiedyś. Musisz mi obiecać, że będziesz się trzymać z dala od niego.
Palce zaplątały mi się w nitki pledu.
– Mówię poważnie, Grace. Musisz mi to obiecać.
– No dobra, niech ci będzie. Obiecuję.
Jude ścisnął moją dłoń i wbił wzrok w jakiś odległy punkt. Miałam wrażenie, że krąży myślami gdzieś daleko stąd, wiedziałam jednak, że utkwił spojrzenie w starym orzechu – tym samym, który chciałam narysować na lekcji – oddzielającym nasze podwórko od sąsiadów. Zastanawiałam się, czy myśli o tamtej nocy sprzed trzech lat, kiedy ostatni raz widział Daniela… kiedy wszyscy widzieliśmy go po raz ostatni.
– Co się stało? – szepnęłam.
Minęło wiele czasu, zanim się odważyłam zadać to pytanie. Moja rodzina zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Ale samo „nic” nie wystarczało za odpowiedź, dlaczego Charity i ja zostałyśmy wysłane na trzy tygodnie do dziadków. Rodziny nie przestają rozmawiać o czymś, co jest „niczym”. „Nic” nie wyjaśnia też cienkiej białej szramy – podobnej do tych na ręce – nad lewym okiem mojego brata.
– Nie powinno się źle mówić o zmarłych – wymamrotał Jude.
Pokręciłam głową.
– Daniel nie jest martwy.
– Dla mnie jest. – Twarz Jude’a nie zdradzała żadnych emocji. Nigdy nie widziałam, żeby się tak zachowywał.
Wciągnęłam do płuc mroźne powietrze i wpatrywałam się w niego, żałując, że nie potrafi ę odczytać myśli kłębiących się za tymi kamiennymi oczami.
– Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć?
– Nie, Grace. Naprawdę nie mogę.
Te słowa zabolały. Wyrwałam dłoń z jego uścisku. Nie miałam pojęcia, jak inaczej mogłabym zareagować. Jude wstał.
– Daj temu spokój – powiedział cicho, otulając mnie pledem. Wszedł na schodki i usłyszałam, jak zamyka drzwi. Przez okno widziałam migotanie błękitnej poświaty telewizora.
Przez pustą ulicę przebiegł wielki czarny pies. Zatrzymał się pod orzechem i spojrzał w moim kierunku.
Dyszał z wywieszonym językiem. Utkwił we mnie swoje oczy, błyskające niebieskim światłem. Zadygotałam i opuściłam ramiona, po czym podniosłam wzrok na drzewo.
Przed Halloween padał śnieg, ale parę dni później stopniał i prawdopodobnie nie popada już przed świętami.
Wszystko na podwórku było zmrożone, kruche, brązowe i pożółkłe – wszystko oprócz orzecha, który trzeszczał na wietrze. Był biały jak popiół i stał tam niczym chwiejące się widmo w świetle pełni księżyca.
Daniel miał rację co do tego rysunku. Gałęzie naprawdę narysowałam źle, a sęk na najniższym konarze powinien być zwrócony do góry. Pan Barlow kazał nam przedstawić coś, co zapamiętaliśmy z dzieciństwa.
Kiedy wpatrywałam się w pustą kartkę, widziałam tylko to stare drzewo. A jednak przez ostatnie trzy lata zawsze odwracałam wzrok, mijając je. Myśl o nim była bolesna – jak myśl o Danielu. Siedząc na werandzie i patrząc, jak stare drzewo kołysze się w świetle księżyca, czułam, że porusza ono we mnie wspomnienia, i nie mogłam ich powstrzymać.
Wstałam i pled zsunął mi się z ramion. Zerknęłam za siebie, na okno salonu, a następnie na drzewo. Pies zniknął. Może to zabrzmi dziwnie, ale ucieszyłam się, że nie patrzy na mnie, kiedy obeszłam ganek i przykucnęłam między krzakami berberysu. Paskudnie zadrapałam się w rękę, kiedy szukałam pod werandą rzeczy, co do której nawet nie byłam pewna, czy nadal tam jest. Palce dotknęły czegoś chłodnego. Sięgnęłam dalej i wyciągnęłam to.
Metalowe pudełko na kanapki było zimne jak lód.
Tu i ówdzie pokryła je rdza, ale kiedy starłam kilkuletnią warstwę brudu z wieczka, dostrzegłam spłowiały obrazek z Myszką Miki. Pamiątka czasów, które wydawały się tak bardzo odległe. To był kuferek ze skarbami, w którym Jude, Daniel i ja chowaliśmy wszystkie ulubione żetony, karty bejsbolowe i dziwaczny długi kieł znaleziony w lesie za domem. A teraz to była mała metalowa trumna – skrzynka ze wspomnieniami, które powinny umrzeć.
Otwarłam jej wieczko i wyciągnęłam zniszczony szkicownik oprawiony w skórę. Przewracałam zatęchłe kartki, aż znalazłam ostatni szkic. Była to twarz, którą rysowałam w kółko, ponieważ nigdy mi dobrze nie wychodziła. Jego włosy były wtedy tak jasne, że prawie białe, a nie potargane, czarne, nieumyte. Miał dołeczek w podbródku i ironiczny, niemal chytry uśmiech. Ale to oczy zawsze mi umykały. Nigdy nie zdołałam uchwycić ich głębi prostymi kreskami ołówka. Jego oczy były takie ciemne, tak głębokie. Jak gęsty jeziorny muł, w którym lubiliśmy zanurzać stopy – to były naprawdę czekoladowe oczy.
Premiera książki „Dziedzictwo mroku” 10 listopada.
Galeria Ksiażki/K.P.

Aktualności
„Dziedzictwo mroku” przeczytaj fragment
Tamtej nocy przed domem znalazła swojego brata Jude’a nieprzytomnego i skąpanego we krwi. To, co się wówczas stało, miało pozostać straszliwą tajemnicą.
Komentarze (0)