Guillaume Musso opowiada nam o tym jak przez przypadek został autorem bestsellerów, swoim uwielbieniu dla Stephena Kinga i tym jak bardzo lubi sprawiać radość czytelnikom.

Kiedy w Polsce mówimy najnowsza literatura francuska to od razu myślimy Houellebecq, Schmitt. A jak to wygląda u was? Gdzie na francuskim rynku literackim jest miejsce dla Guillaume Musso?

Bardzo daleko mi współczesnej literatury uprawianej przez tych autorów, choćby z tego powodu, że mnie nigdy nie interesowało uprawianie sztuki dla eksperymentu, zabawy w literaturę, czy prania własnych emocjonalnych brudów. Jestem pisarzem gatunkowym i taki rodzaj prozy najbardziej mi odpowiada. Jeśli czuję z kimś pokrewieństwo to przede wszystkim z Jeanem Christophe Grange, najpopularniejszym francuskim autorem thrillerów.

Czyli literatura to przede wszystkim opowiadanie historii?

Dla mnie tak. We Francji dla przykładu w XIX wieku masową wyobraźnią rządzili autorzy tacy jak Victor Hugo czy Alexander Dumas, którzy przede wszystkim opowiadali. To, że po latach niektóre powieści Hugo odczytywane są, jako polityczne manifesty to raczej nadinterpretacja współczesnych krytyków niż zamysł artystyczny. Hugo i Dumas to przede wszystkim zwarta fabuła i postacie z krwi i kości. Postacie, które nas czytelników fascynują, uwodzą i sprawiają, że z niecierpliwością czekamy na dalszy rozwój zdarzeń. Dopiero wiek XX i rozwój Nowej Powieści Francuskiej sprawił, że opowieść zeszła na drugi plan. Ważniejsze od fabuły stały się gry i zabawy literackie, eksperymenty. Ten trend utrzymywał się tak długo, że dopiero teraz we Francji do łask wraca powieść gatunkowa. Po naprawdę latach banicji i zesłania.

Jak pan myśli skąd u Francuzów ten powrót do tradycyjnej opowieści i literatury gatunkowej?

Myślę, że ze zmęczenia książkami, które były przerostem formy nad treścią. Thriller znów cieszy czytelników a autorzy z kolei coraz sprawniej w obrębie gatunkowym potrafią łączyć ze sobą elementy wydawałoby się nieprzystające do siebie jak romans i powieść policyjną. Ale to, że coraz większa popularnością cieszy się u nas literatura gatunkowa nie znaczy wcale, że powieści eksperymentalne przestały być kupowane. Francja to specyficzny i zarazem bardzo duży rynek. Swoje miejsce na nim znajdują i ci, którzy chcą przekraczać granice w konstrukcji powieści, jak i ci, którzy zadowalają się po prostu opowiadaniem.

Pan jest autorem specyficznym po jakby w pół francuskim i amerykańskim. W swoich powieściach łączy pan…

… amerykańską narrację z europejskim sposobem konstruowania psychologii postaci – ktoś tak kiedyś napisał o moich powieściach. I to racja. W dużej mierze wynika to z tego, że przez jakiś czas mieszkałem w Stanach i nasiąkłem tamtejszą kulturą, ale przede wszystkim z tego, iż moim ulubionym autorem jest Stephen King. To jak sprawie połączył on opowieść niesamowitą z poruszającymi historiami o życiu po prostu powala. Nie będę ukrywał, że to jak on konstruuje swoje powieści to dla mnie szkoła pisania. Ta umiejętność opowiadania o niby normalnych rzeczy, w których czai się jednak jakieś podskórne zło musi imponować każdemu, kto pisze powieści gatunkowe.

Większość poważnych literackich krytyków na hasło literatura gatunkowa dostaje gęsiej skórki…

Bo większość z nich nie ma pojęcia jak tak naprawdę trudno jest napisać dobrą gatunkową powieść. Nie wystarczy usiąść i pisać. Trzeba umiejętnie połączyć wątki, stworzyć wiarygodne postaci, z którymi będą utożsamiać się czytelnicy. Osobiście uwielbiam w swoich powieściach łączyć rzeczy, które wydają się pochodzić z dwóch różnych bajek. W takim „Uratuj mnie” śmierć staje się początkiem a nie końcem opowieści. „Potem” to z opowieści obyczajowej zamienia się w powieść magiczną. W najnowszej „7 lat później” rodzinna historia nagle przemienia się w powieść sensacyjną. Nie twierdzę oczywiście, że pisanie tych książek to trud, jakiemu podoła niewielu, ale aby uczciwie stanąć przed czytelnikiem oferując mu powieść dobrze skrojoną i napisaną trzeba włożyć w to dużo pracy.

A jak odnosi się sukces literacki we Francji? Wspominał pan, że to rynek szeroki a co za tym idzie panuje na nim spora konkurencja.

Muszę się do czegoś przyznać. Nie mam pojęcia jak się odnosi sukces we Francji, bo trochę jestem dzieckiem szczęścia. Nie zabiegałem o sukces – on sam do mnie przyszedł. Kiedy skończyłem pierwsza powieść wydawca od razu zaproponował mi kontrakt na kolejne. Długo zresztą z pierwszą książką także nie szukałem wydawcy. Podczas kiedy inni autorzy nie mogą się doczekać chwili, gdy ich powieści wylądują na listach bestsellerów, ja długo na to czekać nie musiałem. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie jestem zarozumiały, nic z tych rzeczy. Po prostu sukces w moim przypadku przyszedł tak nagle, że nie miałem czasu ani się nad nim zastanawiać, ani próbować zrozumieć. Po prostu się stało.

A najszczęśliwszy moment w karierze pan już przeżył, czy ciągle na niego czeka?

Myślę, że jednym z takich momentów, była chwila, kiedy zobaczyłem swoją powieść na liście bestsellerów tuż obok powieści Stephena Kinga. Co więcej moja książka długo na tej liście się utrzymała. Takich chwil się nie zapomina. Może to zabrzmi górnolotnie, ale takim momentem szczęścia jest dla mnie chwila, kiedy na spotkaniu autorskim biorę do ręki długopis i zaczyna podpisywać książki. Tak – dla mnie to bardzo, ale to bardzo ważna chwila, bo uświadamia mi dwie rzeczy: że to, co piszę ma sens i że ludzie autentycznie to lubią.

Fot. Emanuelle Scorceletti