Magda Pertkiewicz: „Dzieci lwa” to powieść o przyjaźni, miłości, wojnie domowej. Także o szalonej młodości, która może o sobie przypomnieć, kiedy myślimy, że już dawno wszystko zostało poukładane. O czym dla ciebie najbardziej jest – lub miała być – ta powieść?
- Marcin Meller: O wielkich nieposkromnionych uczuciach, przyjaźni na śmierć i życie, niespełnionej miłości. O straceńczej potrzebie przygody, młodzieńczych marzeniach, które kończą się dramatem. O zderzeniu z dorosłością, żalu i tęsknocie. O czwórce zwykłych, niezwykłych młodych ludzi.
Twoją pierwszą powieść „Czerwoną ziemię” i nowe „Dzieci lwa” łączy postać głównego bohatera – dziennikarza Wiktora Tilszera i jego przygód z młodości – ale jednak powieści te da się bez problemu czytać jako dwie niezależne historie. Od razu tak o nich myślałeś? Czy jednak trudno było zachować autonomiczność tych historii?
- Można czytać „Dzieci lwa”, nie znając „Czerwonej ziemi”. I taki miałem plan. Te powieści miały być inne, różnić się w nastrojach i klimacie. Ale oczywiście jeśli ktoś polubił „Czerwoną ziemię”, to „Dzieci lwa” będą dla niego poszerzeniem uniwersum. I na odwrót. Te historie korespondują ze sobą, ale są osobne.
O tym, że Gruzja jest ci bardzo bliska wiadomo od dawna – pracowałeś tam jako młody reporter, a książka „Gaumardżos. Opowieści z Gruzji” napisana wspólnie z Anną Dziewit-Meller cieszy się wciąż dużą popularnością. Jednak w powieści przedstawiasz trochę inny, bardziej szalony portret tego kraju i jego mieszkańców. Dlaczego?
- Bo „Dzieci lwa” dzieją się w tragicznym momencie gruzińskiej historii, najgorszym w ostatnich kilkudziesięciu latach. Traumatycznym dla całego narodu. O ówczesnych gruzińskich dwudziestolatkach mówiło się, że to stracone pokolenie. I ta straceńczość przechodzi na polskich bohaterów. „Gaumardżos” było chuligańskie, szalone i generalnie wesołe, „Dzieci lwa” są po prostu szalone.
Czy zatem na potrzeby pisania „Dzieci lwa” musiałeś przeprowadzić inny niż dotychczas gruziński research? A może bazowałeś na innych źródłach, doświadczeniach?
- Nie. To samo życie, te same doświadczenia, tylko inaczej skrojony materiał. Oczywiście zrobiłem dodatkową dokumentację. Pojechałem dwa razy do Gruzji, robiłem wywiady, pojechałem w góry, gdzie miała toczyć się akcja, oglądałem archiwalne materiały dziennikarskie z wojny w Abchazji, udostępnione mi przez Wojtka Góreckiego z Ośrodka Studiów Wschodnich, skądinąd autora fantastycznych książek o Kaukazie.
Czym według ciebie różni się „polska dusza” od „gruzińskiej duszy”?
- Generalizacje są ryzykowne i upraszczające, ale paradoksalnie jest wiele podobieństw i dlatego często Polacy dobrze się czują w Gruzji i z Gruzinami. Spontaniczność, otwartość, pewna niefrasobliwość, podejście „jakoś to będzie”, improwizacja. Z kolei my jesteśmy bardziej zafiksowani na rozpamiętywaniu przeszłości, ekscytujemy się cierpieniem. Gruzini mimo tragicznych doświadczeń są bardziej skupieni na teraźniejszości.
Marcin Meller / fot. Robert Pastryk
Pełno jest w tej książce także muzyki. Czy przywoływane przez ciebie zespoły i kawałki oddają twój gust muzyczny? Jakbyś mógł polecić jeden kawałek do posłuchania w tle podczas lektury „Dzieci lwa”, to co by to było?
- Muzyka jest moją wielką miłością, słucham non stop, ale playlista „Dzieci lwa” jest wypadkową moich gustów i potrzeb narracyjnych powieści. Jeden kawałek? To może „Kukuszka” zespołu Kino, którą Nino i Wiktor słuchają na tarasie centrum prasowego wojennego Suchumi.
Czy po „Czerwonej ziemi” i „Dzieciach lwa” masz jeszcze w planach jakieś przygody dla Wiktora Tilszera?
- Walczą we mnie dwa wilki. Trzecia powieść o Tilszerze kontra nowy bohater. Pociąg do ryzykownych wyzwań skłania mnie na dzisiaj do drugiego wariantu.
Jesteś już autorem dwóch powieści przygodowo-sensacyjnych. Czy jest coś, co zaskoczyło cię w pisaniu powieści? Czy dokładnie tak to sobie wyobrażałeś?
- Zaskoczyło mnie, że zmyślanie jest dla mnie dużo trudniejsze, niż opieranie się na faktach. Oraz że naprawdę bohaterowie potrafią żyć własnym życiem i ja, pisząc, idę za nimi.
Jak wyobrażasz sobie idealną reakcję czytelniczek i czytelników? Co chciałbyś, żeby twoje książki „robiły” z czytającymi?
- Właśnie przeczytałem na Instagramie reakcję czytelniczki, która jak pisała, kompletnie wsiąkła w „Dzieci lwa”, śmiała się, bała, wzruszała i cierpiała. I pisała, że dawno nie była tak blisko postaci i miejsca gdzie toczy się akcja książki. Taka reakcja to jak spełnienie moich niewypowiedzianych marzeń.
Marcin Meller / fot. Robert Pastryk
Jesteś człowiekiem wielu pasji, zainteresowań i profesji. W jakiej roli czujesz się najlepiej, a może: co daje ci bycie w różnych rolach?
- Robienie różnych rzeczy i to zwykle naraz powoduje, że się nie nudzę, moja nadaktywność znajduje ujście. Jeśli jedno zajęcie zaczyna mnie nużyć albo irytować, to mogę się bardziej poświęcić drugiemu albo trzeciemu. Mimo wszystko jestem – i już raczej na zawsze mentalnie będę – dziennikarzem, ale w tym momencie mojego życia, największą radość sprawiają mi moje powieści, zwłaszcza ta najnowsza.
To na koniec coś ku inspiracji dla czytelniczek i czytelników – jak wyglądałby twój idealny gruziński dzień?
- Z moimi gruzińskimi przyjaciółmi, a jak z nimi jestem, to w sumie wszystko jedno czy będziemy siedzieć w Tbilisi, czy kopniemy się w góry Swanetii, czy może pojedziemy do znajomych w Imeretii. Najważniejsze, żeby dookoła byli właściwi ludzie.
Więcej rozmów z waszymi ulubionymi twórcami znajdziecie w dziale Wywiady.
Zdjęcia w tekście: fot. Robert Pastryk / mat. promocyjne wyd. W.A.B.
Komentarze (0)