Gry „The Last of Us”, czyli redefiniujemy grzybobranie
“The Last of Us” to wydana po raz pierwszy w 2013 roku przygodowa gra akcji, w której jako Joel i Ellie musimy przedostać na drugi koniec pożartych apokalipsą Stanów Zjednoczonych. Głównym przeciwnikiem (chociaż to raczej jedynie pewien zaczyn, nie przeciwnik per se) jest śmiertelnie niebezpieczny grzyb, Cordyceps. W uniwersum gry przeszedł on mutację, dzięki czemu mógł zarażać także ludzi i przekształcać ich w przerażające monstra, tzw. Clickery.
To co faktycznie urzeka w lore tego uniwersum to fakt, że taki grzyb… istnieje naprawdę! Spokojnie, nie musimy obawiać się transformacji w monstrum, w rzeczywistości stanowi on zagrożenie głównie dla mrówek. Te jednak, po określonym czasie od infekcji faktycznie przeistaczają się w pozbawione autonomii, ślamazarne transportery dla zarodków tego tajemniczego agresora.
To właśnie ta warstwa realizmu (objawiającego się także w innych aspektach gry) sprawa że całość jest tak intrygująca dla gracza. Znamienne, że dla gracza każdego rodzaju – i tego szukającego dobrej opowieści, i tego ceniącego porządny gameplay oraz fantastyczną oprawę graficzną.
Od niezbadanych do ostatnich z nas
Warto jeden akapit poświęcić studiu odpowiedzialnemu za te perełki. Naughty Dog to twórcy nie tylko niezwykle utalentowani, ale i zasłużeni dla branży fantastycznymi tytułami. Cyklem, który umieścił studio w ścisłej czołówce gamedevu było “Uncharted”, fenomenalna gra akcji opowiadająca historię charyzmatycznego awanturnika Nathana Drake’a. Produkcja do dziś cieszy się ogromną popularnością i można zaryzykować stwierdzenie, że PlayStation 3 (na które trafiła pierwsza część serii) nie byłaby tak popularna, gdyby nie TLOU.
Sony dostrzegając ogromny potencjał studia postanowiło je wykupić, dzięki czemu wszystkie nadchodzące gry miały być ekskluzywne dla PlayStation. Tak też się działo, chociaż w 2020* piekło zamarzło i firma zdecydowała się także na wydawanie gry ze swojego portfolio także na komputery osobiste.
“Uncharted” to jednak nie jedyna kultowa seria od Naughty Dog. Absolutnym hitem pierwszego PlayStation (wydanego w… 1995 roku!) był “Crash Bandicoot”. Nawet jeśli gamingiem interesowałeś(-aś) się wtedy tylko pobieżnie, jest spora szansa, że i tak sylwetkę tego barwnego jamraja pasiastego nie była ci obca. Yup, to jamraj właśnie, nie pies(!), jak myślą niektórzy.
Doskonale pamiętam, jak po raz pierwszy ujrzałem Crasha w akcji. Nie mogłem pojąć, jak to możliwe, że jakakolwiek produkcja może wyglądać tak dobrze. Nostalgicznie wspomniam również spór z kolegą z klasy, który twierdził, że PSX** zapewnia lepszą oprawę graficzną niż ówczesne pecety. W pełni szanowałem jego prawo do tkwienia w błędzie.
Anyway, wróćmy jednak do…
… gry „The Last of Us”, to coś znacznie więcej niż tylko rozgrywka!
Odważne stwierdzenie, ale pozwólcie, że wyjaśnię. Gry możemy rozpatrywać w dwóch kategoriach: gameplay’u (rozgrywki) i wątku fabularnego. Naturalnie, odnóg tych kategorii jest więcej, ale na szczycie podziału znajdują się właśnie te dwie pozycje.
Gra może mieć znakomity gameplay, ale lichy storytelling, może być również na odwrót, doskonała opowieść stoi w opozycji do miernej rozgrywki. “The Last of Us” w mistrzowski sposób łączy w sobie rozbudowany gameplay i unikalną, autentycznie wzruszającą historię. W tym cyklu naprawdę czuć ciężar czyhającego wszędzie zagrożenia, gracz widzi, że tak naprawdę głównym wrogiem niekoniecznie muszą być przerażające mutanty, ale ludzie, w których upadek cywilizacji wyzwolił najgorsze, najbardziej plugawe instynkty. Gra zadaje pytanie: czy tacy się staliśmy, czy może zawsze tacy byliśmy?
To właśnie jedna ze składowych dobrego tytułu. Bohaterowie, otoczenie, bestiariusz, wszystko stanowi spójną całość i się do siebie w jakiś sposób odnosi. To nie kaprys scenarzysty, aby przygotować grę postapo z zombiakami, a perfekcyjnie przygotowany plan, którego każdy element stanowi dobrze naoliwioną zębatkę większego mechanizmu.
Widzę braki zrozumienia tego, co czyni uniwersum wiarygodnym w niektórych tytułach. W przypadku dzieł (dzieł!) stworzonych przez Naughty Dog o takich zaniedbaniach nie może być mowy.
Jedno jest pewne - jeśli szukasz angażującej, autentycznie wzruszającej gry, The Last of Us powinno być twoim pierwszym wyborem!
Poezja storytellingu
Jak wspominałem, warstwa narracyjna odgrywa ważną, być może nawet najważniejszą rolę w całym cyklu. Zazwyczaj gry operują pewnym uproszczonym rytmem, podzielonym na przerywniki filmowe i “czysty” gameplay, ew. przypudrowany delikatnym voice actingiem w tle (jak np. w grze „Nier: Automata”, co w mojej ocenie bardzo utrudnia skupienie się na wątku fabularnym). TLOU wynosi jednak ten schemat na zupełnie nowy poziom, czerpiąc z pereł kinematografii całymi garściami.
Gry studia Naughty Dog zawsze wyróżniały się znakomitą oprawą graficzną, ale, co warto podkreślić, sama jakość grafiki jest tak naprawdę niewiele warta, gdy nie uzbroi się jej w dobry motion capture i nie zadba o odpowiednią mimikę twarzy. Naturalnie, nie jest to bezwzględna zasada, bo np. „Ori and the Blind Forest”*** znakomicie radził sobie bez tego, ale w przypadku blockubsterowych tytułów AAA trudno to wyeliminować.
Od czasu oryginalnego wydania gry twórcy postawili na naprawdę kinową jakość. Wszystkie części tego odznaczają się przerywnikami, które mogłyby zawstydzić filmy weteranów Hollywood – chyba w żadnym innym tytule nie widziałem tak dopieszczonych animacji twarzy. To może wydawać się pozornie nieistotne, ale pamiętajmy, jak wiele informacji w codziennym życiu przekazujemy niewerbalnie.
Animacja w Tlou zachwyca i zdumiewa, ostatni raz przeżyłem taki szok, gdy zobaczyłem Alyx w „Half-Life 2”. I chociaż przygody Gordona Freemana całkiem dzielnie znoszą upływ czasu, to przy kunszcie graficznym najnowszego TLOU wyglądają archaicznie.
Aby to było jasne, taka technologia może, ale NIE musi wpłynąć na jakość gry czy jej atmosferę. Istnieje mnóstwo produkcji, które nie mają nawet nagranych ścieżek dźwiękowych, a które uwodzą klimatem. W tym jednak przypadku “ufilmowienie” całości bardzo korzystnie wpłynęło na ostateczny efekt.
Czas na remaster „The Last of Us”!
Wielkimi krokami zbliża się remaster drugiej części „The Last of Us”, ale że nie będzie to pierwsze odświeżenie serii, przypomnijmy jak to wyglądało do tej pory.
Rok po premierze, w 2014 roku, “jedynka” doczekała się zremasterowanej wersji na PlayStation 4. Trudno mówić tutaj o kolosalnym skoku graficznym, raczej pewnych usprawnieniach, które nie były możliwe do zrealizowania na bazowej platformie. Kolejną reedycją, a raczej pełnoprawnym remakiem było „The Last of Us Part 1”, które zawitało na PlayStation 5 i komputery osobiste. W tym przypadku możemy mówić o kompletnej rewitalizacji gry, gdyż została ona przeniesiona na silnik z drugiej części. Poprawa grafiki jest znacząca, jeśli do tej pory nie grałeś(-aś) w “jedynkę” to remake będzie na to najlepszym sposobem.
Co zaoferuje nam zremasterowana “dwójka”? Poza delikatnie poprawioną warstwą wizualną (upscaling do rozdzielczości 4K) pojawią się nowe tryby rozgrywki, m.in. “No Return”, który w roguelike’owej formie pozwoli nam zmierzyć się z rozmaitymi przeciwnikami. Dodatkowym atutem będą tzw. porzucone poziomy (lost levels), czyli mapy, które finalnie nie trafiły do pierwotnego wydania. Smaczkiem będzie komentarz twórców opisujący jaki zamysł stał za danym levelem – prawdziwa gratka dla miłośników i miłośniczek serii!
Pedro, zostań mym Joelem
Trudno mówić o fenomenie serii, nie wspominając o jej serialowej adaptacji. Do tej pory filmy na podstawie gier były, cóż, umiarkowanie dobre. Pojawiały się od tej brutalnej reguły wyjątki (jak choćby animowany “Mario”), ale zazwyczaj treści te pozostawiały wiele do życzenia.
Jak wypada w tym wątpliwym towarzystwie „The Last of Us”? Cóż, niech oceny mówią same za siebie. W serwisie Rotten Tomatoes może pochwalić się średnią 96% (krytycy) i 89% (użytkownicy), zaś rodzimy Filmweb podaje 7,8 przy 63 tysiącach głosów. Jeśli liczby nie działają na twoją wyobraźnie, spieszę ze zobrazowaniem ich – serialowe TLOU to dzieło wybitne, nie tylko w kontekście egranizacji, ale wśród seriali w ogóle.
W rolę Joela wcielił się znany z „Gry o Tron” i „Narcos” Pedro Pascal, zaś w roli Ellie obsadzono Bellę Ramsey (która również pojawiła się w „Grze o Tron”). Dziewięcio odcinkowa przygoda wzbudziła zachwyt zarówno „zwykłych” widzów jak i graczy, i chociaż struktura serialu wzbudza pewne kontrowersje (zbyt mało zombiaków!), to całość ogląda się doskonale.
The Last of Us - PS4, PS5 i PC!
Chwilka, jeszcze czytasz ten tekst? Pędź dodać “Last of Us” do koszyka, przygotuj też popcorn na wieczorny seans!
Mówię zupełnie poważnie. Zarówno gry jak i ekranizacja od HBO są zdecydowanie warte grzechu, nawet jeśli stylistyka science-fiction/postapo jest ci zupełnie obojętna. Pamiętaj, że ten setting to tylko swoisty pretekst do przedstawienia rozgrzewających emocje wydarzeń, nie cel sam w sobie. A jako wisienka na torcie, piękne, przyjemnie podrażniający zmysł wzroku zdjęcia.
To jak? Do zobaczenia na miejscu!
Ten tekst powstał dzięki możliwości ogrania tytułu na PlayStation 5. Więcej artykułów znajdziesz na Empik Pasje w dziale Gram.
*Tak naprawdę pierwsza gra od Sony która zagościła na pecetach to Helldivers: “Dive Harder Edition” (2015), ale tutaj miałem na myśli pierwszy tytuł AAA, czyli “Horizon: Zero Dawn”
**Tak się potocznie mówiło na pierwszy PlayStation, Sony pierwotnie planowało tak nazwać swoją pierwszą konsolę
***Gra z gatunku metroidvania, polecam serdecznie!
Komentarze (0)