Rozmowa z Katarzyną Dammicco
Aleksandra Woźniak-Tomaszewska: Trudny Język Polski – to nazwa twojego bloga i profili w mediach społecznościowych, ale też odzwierciedlenie tego, co o języku polskim można usłyszeć. Szczególnie od osób, które zaczynają się go uczyć jako dorosłe, bo nie pochodzą z Polski. Z czego wynika ta obiegowa opinia? Czy faktycznie te szeleszczące słowa są źródłem problemu?
- Katarzyna Dammicco: Udzielę takiej odpowiedzi, jakiej nie chcę słyszeć, kiedy sama zadaję pytanie: to zależy (śmiech). Kiedy otwierałam mojego bloga, ta nazwa miała być paradoksem i haczykiem przyciągającym ludzi do mnie, żeby nie powiedzieć clickbaitem. Co prawda nie myślałam o obcokrajowcach tylko raczej o Polakach, głównie dzieciach i młodzieży. Wtedy też uważałam (i teraz tak uważam), że język polski trudny nie jest, jednak trochę swoje podejście zweryfikowałam.
W młodym wieku popełniamy sporo błędów, bo się uczymy. To jest całkowicie normalne. Zauważyłam, że dorośli ludzie także mają trudności z językiem polskim. Teraz ten Trudny Język Polski wydaje się nazwą słuszną. Każdy z nas potyka się czasem o kretowiska albo wielkie góry polszczyzny. W zależności od tego, jakie mamy wspomnienia związane z nauką języka z czasów dzieciństwa, może być nam łatwiej lub trudniej posługiwać się nim w dorosłym życiu.
Jestem lektorką języka polskiego jako obcego, dzięki czemu mogłam niejednokrotnie przekonać się, że obcokrajowcy traktują nasz język jak góry – trudne do zdobycia (śmiech). Jeśli czyimś pierwszym językiem jest jakiś język zachodni – z rodziny germańskiej (angielski, niemiecki) albo łacińskiej (francuski, włoski, hiszpański) – to polski okaże się bardzo trudny. Hiszpanie i Włosi nie słyszą różnicy między głoskami [s’] a [š], a jeśli nie słyszą różnicy, to nie mogą wypowiedzieć wielu słów poprawnie. Fonetyka na poziomie komunikacji jest bardzo ważna, o czym traktuje słynna anegdota językowa przypisywana profesorowi Bralczykowi o tym, że „robienie łaski” jest zupełnie inną czynnością niż ta zapisana bez „ł” (śmiech). Z drugiej strony jest też gramatyka, czyli kamień milowy uczenia się każdego języka jako obcego.
W języku angielskim wystarczy około pół roku, żeby bez problemu zamówić kawę z mlekiem i cukrem. Jeśli chodzi o język polski, to już jest ponad rok – słowo „poproszę” jest proste, ale już „kawę” (to biernik) wcale nie. Z perspektywy osoby uczącej się polskiego od postaw najprostsze są bezokoliczniki i rzeczowniki w mianowniku: prosić, kawa, mleko, cukier.
Czy można zatem założyć, że to deklinacja, której szczególnie w językach pochodzenia łacińskiego nie ma, stanowi największy problem?
- Nie ma jej w większości języków germańskich oraz łacińskich. Chociaż sama łacina ma deklinację i koniugację, to już we francuskim czy hiszpańskim są tylko koniugacje. Tu warto też powiedzieć o odmianie imion i nazwisk – Kasia, Kasiu, Kasi, Kasią. To jak ja w końcu mam na imię (śmiech)? Twoje imię też jest wyzwaniem – Ola czy Aleksandra? Znam przypadek osoby niepolskojęzycznej, która w pracy miała załatwić coś z pewną Aleksandrą, ale na , że „Ola siedzi tam” odwróciła się na pięcie, bo przecież chodziło o kogoś innego.
Zdarzyło mi się kiedyś osobie mówiącej po hiszpańsku przedstawić kilka razy, bo kiedy na pytanie „¿cuál es tu nombre?” („jak się nazywasz”? przyp. red.) odpowiadałam, że Ola, to padało znowu to samo pytanie, tylko zadane wolniej i głośniej.
- Nic dziwnego (śmiech).
Edukatorka. Nauczycielka. Influencerka. Które z tych określeń najlepiej z tobą rezonuje?
- Rezonuje ze mną Kasia – w nim zawierają się wszystkie te elementy. Każdy nauczyciel jest influencerem, nawet jeśli nie ma konta na Instagramie czy TikToku i było tak zanim te platformy w ogóle powstały. Nauczyciel to osoba, która ma bezpośredni wpływ (raz dobry, raz zły) na kilkadziesiąt innych osób w ciągu roku szkolnego. Nie chodzi o to, że wszystko co nauczyciel powie, jest od razu zapamiętywane. Mam na myśli wagę niektórych słów, szczególnie jeśli są emocjonalne: „niczego nie umiesz”, „niczego nie osiągniesz” lub lepsze „świetnie ci idzie”, „jestem z ciebie dumna”.
Nasuwa mi się pytanie o powołanie nauczycielskie. Ta waga słów, które potem pamiętamy po wielu latach, musi być niesiona przez obie strony – ucznia i nauczyciela.
- Istnieje tak samo jak to do pracy w szpitalu, policji, sądzie. To dotyczy wszystkich zawodów, które są w pewien sposób społeczne. Ja powołanie definiuję jako umiejętności i predyspozycje – w moim przypadku do przekazywania wiedzy. Kiedy byłam w liceum, często dawałam korepetycje z chemii. Po lekcjach siadaliśmy w sali i ja mówiłam reszcie klasy to samo, co mówiła nauczycielka w trakcie lekcji. Nie umiałam chemii lepiej niż ona, ale widocznie potrafiłam o niej zrozumiale opowiadać.
Wiedza i merytoryczne informacje to podstawa. Jednak umiejętność formułowania przekazu w taki sposób, żeby trafiał do kogoś w ławce, to cenna rzecz.
Swoją pasją dzielisz się na wiele sposobów, prowadzisz kilka kanałów w mediach społecznościowych, ale można było zobaczyć Cię w mediach tradycyjnych – na antenie TV Polonia, gdzie poprowadziłaś segment „A to polski właśnie”. Co ci sprawia najwięcej frajdy?
- Każda niesie za sobą obciążenie, każda niesie za sobą wiele radości. Telewizja dała mi możliwość dotarcia do bardzo wielu odbiorców. Wtedy miałam mniej followersów i taka szansa była dla mnie ważna. Dostałam studio, pracowałam z dużym zespołem – osiem osób pomagało mi stworzyć dwuminutowy odcinek. To niesamowite doświadczenie.
Szkoła to wielki kop energetyczny. Nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z uczniami. Z kolei media społecznościowe także są niesamowite. Obce osoby oglądają mój live albo czytają jakiś materiał i potem czasem piszą mi w wiadomościach, że „uratowałam im życie” przez sprawdzianem czy maturą. W internecie mogę poznawać ludzi, którzy pomagają mi pojawiać się na kolejnych platformach, zapraszają do współpracy, na przykład przy warsztatach maturalnych.
Od jakiegoś czasu wyraźnie widać trend edukacyjny w mediach społecznościowych. Sporo osób nauczycielskich zdecydowało się na mówienie do swoich uczniów za pośrednictwem ekranu telefonu czy komputera. Skąd taka tendencja?
- Przez COVID. Dwa lata lockdownu zmusiły nas do edukacji zdalnej. Różnie ona wyglądała, ale faktem jest, że nastąpiła. Niektórzy nauczyciele odnaleźli się w tych realiach lepiej. Okazało się, że nauczanie z domu może być równie efektywne, co w szkole – wszystko zależy od osoby, która musi wiedzę przekazywać. Po powrocie do szkół niektórzy uznali, że wirtualna praca z uczniami przez to jest ich nowa droga. Internet nie stawia ograniczeń – nie ma w nim dyrektora, innych nauczycieli, sztywnych ram programowych. Może za to pomagać w realizowaniu bardzo kreatywnych pomysłów w nieszablonowy sposób, co w zwykłej szkole jest po prostu trudne, a czasem niemożliwe.
No dobrze, a spróbujmy pogadać o konkretach. Jaka forma wypowiedzi pisemnej jest najtrudniejsza. I dlaczego to może być rozprawka?
- Tak, to jest rozprawka (śmiech). Na początku warto się jednak zastanowić, dlaczego uczniowie mają problem z pisaniem. Tracimy umiejętność pisania jako społeczeństwo. Nie chodzi mi o analfabetyzm, bo jego na szczęcie prawie nie ma, ale to, że ktoś umie połączyć litery w wyraz, a wyrazy w zdania, nie jest jeszcze pisaniem, o które nam chodzi. Współczesny świat nie trawi długich komunikatów, a skoro na co dzień mało ich do nas dociera, to i nie potrafimy ich tworzyć. Mało jest miejsc, w których uczniowie mogą się głośno wypowiadać publicznie, więc kiedy muszą nagle sklecić kilka, kilkanaście zdań, zaczyna się problem. Na wagę złota jest umiejętność formułowania wypowiedzi zwięźle, logicznie. Ona się przydaje podczas pisania rozprawki w szkole oraz maila w pracy. Do tego są jeszcze nieszczęsne przecinki. Mało kto umie je poprawnie stawiać.
A o co chodzi z rozprawką? Ona wymaga zrozumienia problemu, ukazania go w jasny sposób oraz uargumentowania określonej tezy. To skomplikowane operacje myślowe, trudno je więc przelać na papier. Ponadto rozprawka musi być przemyślana. Nie można przeczytać tematu i od razu usiąść do pisania. Powtarzam to moim uczniom, powiem to teraz: bez planu nie da się napisać dobrej pracy. Kiedyś jedna z moich nauczycielek powiedziała, że praca pisemna zawsze musi być napisana jedną nitką od początku do końca. W nowej maturze w ocenie wypracowania znajduje się kryterium „spójność” – właśnie do tego sprawnego szycia się ono odnosi.
Czy jest jakiś sposób na samodzielne ćwiczenia pisania?
- Można pisać samodzielnie, ale jeśli ktoś doświadczony później tych naszych prac nie sprawdzi, to na niewiele zda się cały wysiłek. Poza tym pisząc bez nadzoru, możemy popełniać i powielać dużo błędów. Rozmawiałyśmy o edukatorach, którzy dzielą się wiedzą za pośrednictwem mediów społecznościowych. Może jeśli ktoś nie ma oparcia w nauczycielu w szkole, powinien zwrócić się do takiej osoby z internetu.
A czy czytanie pomaga w pisaniu?
- Bardzo. Dzięki czytaniu utrwalają się w mózgu konstrukcje językowe i dużo łatwiej jest wyrażać myśli. Ma się do tego więcej narzędzi. Jednak czytanie nie załatwi kwestii warsztatowych. Po przeczytaniu dwustu książek nie napiszemy rozprawki na piątkę, ale z pewnością będziemy lepiej formułować zdania, artykułować odczucia bez powtarzania się czy zapętlania. To działa w każdym języku.
Jak pracować z osobami, które są uzdolnione językowo?
- Wśród osób zdolnych jest bardzo wiele przyszłych redaktorów, pisarzy, poetów – ich potrzeby są bardzo zróżnicowane. Wszystko zależy od tego, co te osoby chcą osiągnąć i czego potrzebują. Ja jestem tylko towarzyszką. Jeśli ktoś chce się przygotować do olimpiady językowej, to dużo razem piszemy, polecam też rozmaite książki i miejsca do zwiedzenia, żeby faktycznie pomóc tej osobie rozszerzyć horyzonty. A w sytuacji matury rozszerzonej z polskiego kluczem są arkusze maturalne.
Jak podchodzisz do zmian zachodzących w języku? W przestrzeni publicznej dużo się mówi o feminatywach, słowach neutralnych płciowo, języku inkluzywnym. Popularne są makaronizmy. Zdarza się, że formy niepoprawne wchodzą do obiegu, zastępując te właściwe, bo są prostsze lub lepiej brzmią większości użytkowników języka polskiego.
- Język jest do pewnego stopnia elastyczny. Żyje w ludziach i zmienia się razem z nimi. Tych zmian nie trzeba się bać, nie ma w nich nic złego. Pod koniec lat 80. dużo rzadziej zdarzało się nam usłyszeć jakiś obcy język – to wynikało z kwestii politycznych. Teraz anglicyzmy są bardzo popularne, ale wcale nie ma ich tak dużo. Z resztą użytkownicy języka polskiego bardzo spolszczają wiele słów, chociażby nazwy popularnych sieciówek (śmiech).
Z kolei feminatywy są zjawiskiem starym. Komunizm wyrugował z naszego języka te żeńskie nazwy, ale już w międzywojniu profesorka nikogo nie dziwiła. Inne języki też je w sobie mają. W niemieckim czy włoskim feminatywy to codzienne narzędzia językowe.
Nowością jest natomiast język inkluzywny i neutralny płciowo. „Osoby nauczycielskie” czy formy „zrobiłom”, „powiedziałom” itp. nie wynikają z mechanizmów językowych. Odzwierciedlają potrzeby społeczne. I bardzo dobrze, że tak się dzieje, bo to oznacza, że kolejne grupy dochodzą do głosu i zyskują sposoby do mówienia o sobie w adekwatny sposób.
Język jest żywy, bo my jesteśmy żywi?
- Tak, on odzwierciedla nasze potrzeby i zachowania. Dobrym przykładem będzie język rdzennych mieszkańców Australii. W tym języku nie ma sformułowania „nie mam czasu”. To wynika z faktu, że ich kulturze nie istnieje pojęcie posiadania czasu.
Z drugiej strony język może też wpływać na nas. Spójrzmy na stereotypy wyrażane za pomocą słów. Głupie blondynki. Skąpi Szkoci. Wredne teściowe. Starsze pokolenia je wymyśliły, a my powtarzamy. Nazywanie jakichś grup w określony sposób może nieść za sobą skutki – dobre i złe.
Czas na rundę szybką. Ulubione słowo?
- Ja.
Ulubiona forma wypowiedzi pisemnej?
- Felieton i esej.
Ulubiona lektura?
- Ta, którą napiszę!
Więcej wywiadów znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam.
Zdjęcia w tekście: archiwum prywatne Katarzyny Dammicco
Komentarze (0)