Charyzma to zjawisko, które pojawia się rzadko i u bardzo nielicznych. Nie można jej kupić, nie można się nauczyć, albo ma się to coś, albo nie i koniec. Czesław ma! Kobiety za nim szaleją, mężczyźni mu zazdroszczą, a on po dwudziestu latach emigracji, wraca do domu. Po Polsku mówi jak Mistrz Yoda, ale to tylko dodaje mu wdzięku.

Pierwsze pytanie nie dotyczy muzyki, ale jest to kwestia, która spędza mi sen z powiek… Półtora miliona osób wyjechało w ciągu ostatnich lat z Polski na zachód. Ty wracasz z przytulnej i wygodnej Danii. Jak to? Serio chcesz mieszkać po tej stronie Bałtyku?

Wiesz, dla mnie i dla mojego środowiska w Dani to nic dziwnego. Koledzy zawsze mówili: Czesław, ty skończysz w Polsce. A że miałem przez ostatnie sześć lat możliwość brać bardzo wielu przyjaciół muzyków do Polski, i prywatnie, i na granie koncertów, tak samo jak ja zakochali się w Polsce. Ja w Polsce odkrywam całkiem inne realia niż te, z jakimi moi rodzice się spotykają oglądając wiadomości, czy inne programy rozrywkowe w telewizji. Nudzi mnie ten lęk emigrantów, którzy spędzili dwadzieścia lat poza krajem i nie maja żadnego pojęcia, jak toczy się codzienne życie młodego Polaka w Polsce. Wiem ze jeszcze daleko do standardów życiowych powiedzmy Skandynawii, ale ta energia, którą czuje w Polsce naszej generacji jest piękna! I dla mnie tu jest prawdziwy punk. Widzę, jak ludzie walczą o swoje sprawy, realizują swoje marzenia, a że tyle ludzi wyjechało na krótszy lub dłuższy czas w świat, tylko to Polsce dobrze zrobi, jak może być inaczej? Ja widzę swoja przyszłość tutaj. Dania zawsze będzie dla mnie ważna, moi rodzice i siostra tam mieszkają. Ale odkryłem polski język śpiewany. I poznałem tyle pięknych, ciepłych ludzi przez ostatnie lata, że nie widzę siebie gdzieś indziej niż w tym dzikim kraju o nazwie Polska.

Z opisu Twojego albumu wynika, że jesteś bardzo wszechstronnym muzykiem, do tego jeszcze śpiewasz. Jak i gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?

Miałem przyjemność chodzić do szkoły muzycznej, a po liceum studiować na Królewskim Konserwatorium Muzycznym w Kopenhadze. Muzyka była moją ucieczką z podwórka. Wielu moich przyjaciół z dzieciństwa nie mało łatwego dorastania i wielu siedzi dziś w więzieniu. Mam wiele kompleksów jako muzyk, ale ważne jest, jak sądzę, żeby znać swoje ograniczenia i być otwartym duchowo i muzycznie. Studia muzyczne w żadnym wypadku nie oznaczają, że jesteś dobrym, ciekawym muzykiem. Wręcz przeciwnie, wielu bardzo konserwatywnych i nieciekawych muzyków spotkałem właśnie na studiach. Gitarzysta Korn powiedział kiedyś: Byłem gitarzysta dość długo, żeby wiedzieć, że nie trzeba być dobrym gitarzystą, żeby pisać dobre riffy! (śmiech) To dla mnie święta prawda!

Jak poznałeś Michała Zabłockiego i skąd ten pomysł z pisaniem tekstów przez internautów?

Na trasie koncertowej w 2003 mieliśmy grać w „Drukarni” w Krakowie. Trzy godziny przed planowanym koncertem organizator wszystko odwołał i w desperacji zgłosiliśmy się do „Alchemii”, która leży trzydzieści metrów dalej. Z megafonem chodziłem po Placu Nowym i zapraszałem ludzi na darmowy koncert, bo przecież jakąś publikę chcieliśmy mieć na ten wieczór. Michał Zabłocki przypadkowo siedział w Alchemii, zszedł na dół do sali i po koncercie się przywitał. Ja nie miałem żadnego pojęcia, kim jest. Piwnica Pod Baranami była dla mnie dinozaurem, a piosenek Grzegorza Turnaua nie znałem. Dotychczas śpiewałem wyłącznie po angielsku i nie znałem zbyt dobrze języka polskiego. Zakochałem się w tych tekstach i znalazłem w nich swoją prawdę. Dzięki Michałowi odkryłem, jak ważne dla mnie jest śpiewanie po polsku. Michał prowadzi od 2000 roku swój projekt z multipoezją. Wiersze chodnikowe, wiersze na murach, jak i wiersze pisane online. Michał powoduje, że internauci są czytelnikami i współtwórcami równocześnie, i wychodzą z tego piękne rzeczy, nie z tego świata. Mnie poprosili o pobawienie się z tymi wierszami, a ja znalazłem w nich swoją prawdę.

W twojej muzyce słychać równocześnie i Kurta Weilla i Toma Waitsa i Tiger Lillies i… The Clash czy Sex Pistols… Jak Ci się udaje to wszystko połączyć?

Szanuje i uwielbiam muzyków, o których wspominasz, ale nie myślę za bardzo o gatunkach muzycznych, bo w tym nie jestem silny, i po prostu niedobrze mi się robi, jak czuję, że tworzą się kliki muzyczne, takie jak powiedzmy polska scena indie, która jest bardzo konserwatywna w swoich poglądach na muzykę. To jest tak proste, kiedy chodzi o muzykę, o piosenkę! Podoba ci się to słuchaj i nie wstydź się, że pewnego dnia piosenki Dody latają ci w głowie, a dzień później idziesz do sklepu po najnowszą płytę Behemotha bo czujesz, że ta muzyka daje ci właśnie to, czego potrzebujesz. Gdybym miał kierować się tym, czy solówka gitarowa jest mile widziana w świecie muzycznym w roku 2008, lub czy akordeon sprawi, że wielu słuchaczy odpadnie, to bym tej płyty nie nagrał. Jest solówka gitarowa, bo Daniel gra tak szybko, że nie wiesz czy płakać, czy się śmiać, a miałem właśnie tego dnia na to ochotę. Za to akordeon po prostu jest cudnym kiczem i trzeba do tego instrumentu podchodzić z dystansem, wtedy ciepło się robi. (śmiech) Na płycie grają moi przyjaciele. Miałbym innych przyjaciół, płyta brzmiałaby inaczej.

Nagrałeś materiał z mnóstwem niesamowitych muzyków. Te wszystkie orkiestry, chóry. Dziś, w dobie komputeryzacji muzyki, mało kto nagrywa z takim rozmachem…

Tak się stało z tą płytą... Nadal mam bar w Kopenhadze, który mi ciężko sprzedać i wiele czasu spędziłem na fizycznej pracy w ostatnich latach. Nie miałem czasu określić się i dlatego przedłużał się czas nagrywania. Zależało mi, żeby zaprosić wielu moich przyjaciół i muzyków, których szanuje na tę płytę, tak musiało już być. Dlatego jest to dziesięć bajek - różnych i szczerych, a chórki są tak różne jak Impreza u Jakuba czy Chór świętej Anny pod opieką Siostry Tarsylly, czy chórki nagrywane pod Dobrą Karmą w Warszawie, gdzie gościnnie śpiewa Hey i Pogodno…

Skoro już wspomniałeś o Hey, grasz na ich ostatnim albumie. Jak ich poznałeś i jak doszło do współpracy?


Marcin Macuk z Pogodna puszczał moje piosenki Kasi jak nagrywali „UniSexBlues”. Kasi się spodobały, a jak przeszedł czas na MTV Unplugged zależało Marcinowi i Hey, żeby muzycy gościnni dobrze się czuli. Dlatego panowała świetna atmosfera na próbach i było to dla mnie wielkie przeżycie muzyczne. Wyobraź sobie chłopczyka, mieszkającego zagranica, akordeonistę i wielkiego fana Hey. Przecież jedyny rock polski, jaki znalem jak miałem piętnaście lat, to był Hey. Nagle jestem na próbie w Warszawie, gram na akordeonie, takie klasyki jak: „HO”, „Dreams” lub nowszy „SIC”. Jedyna w moich oczach polska gwiazda: Kasia Nosowska i mój akordeon!

Jak się czujesz grając dla Polskiej publiczności? Polscy fani reagują inaczej niż młodzi Duńczycy?

Nie wiem czy inaczej. Jak wspominałem, jest to dla mnie wielkie przeżycie śpiewać po polsku dla polskiej publiki, i czuje się jak w siódmym niebie. Wyczuwam też, że moi duńscy koledzy czują się bardzo swobodnie na polskiej scenie. Moje piosenki dają im wiele zabawy i wiedzą, że tutaj możemy wszystko! I tak właśnie się dzieje.Właśnie muzyka i koncerty są powodem mojego powrotu, dlatego bardzo to cenię, jestem szczerze wzruszony i kłaniam się wszystkim, którzy przychodzą na moje koncerty!

Rozmawiał Piotr Miecznikowski