Rocznik ‘76. W 2002 roku ukończył studia aktorskie (Wydział Aktorski AST w Krakowie – filia we Wrocławiu), chociaż pierwszym kierunkiem, na który złożył papiery było prawo. Od tego czasu można oglądać go na srebrnym oraz złotym ekranie, a także na deskach teatrów. Patrząc na listę produkcji, jakie Paweł Małaszyński ma na koncie aż trudno uwierzyć, że miał czas na coś więcej poza graniem ról.

Tymczasem w tym roku zespół Cochise, którego jest założycielem oraz wokalistą, świętuje dwudziestolecie na scenie! Nie można wyobrazić sobie lepszej celebracji niż premiera kolejnego albumu, prawda?

Kapela została powołana do życia w 2004 roku, jej skład ulegał zmianom, a niektóre z nich miały miejsce jeszcze w trakcie pracy nad najnowszym dziełem. . Jednak rotacja w obrębie instrumentów perkusyjnych nie położyła się cieniem na twórczości – przeciwnie – okazała się szansą na stworzenie albumu z nową energią. Sprawdźcie, jak powstawała płyta „Cochise” i co o dużym dorobku zespołu myśli sam wokalista.

 

zespół cochise
Zespół Cochise, materiały promocyjne, fot. Michał Pęza

 

Rozmowa z Pawłem Małaszyńskim:

Aleksandra Woźniak-Tomaszewska: Kiedy patrzysz na swoją muzyczną drogę, to dostrzegasz jakieś zmiany? 20 lat na scenie to bardzo dużo!

  • Paweł Małaszyński: Na pewno przez te 20 lat udało nam się zachować pewną prawdę, szczerość, luz i dystans. Cochise spokojnie podąża własną drogą. Po nagraniu ośmiu płyt i zagraniu ponad ośmiuset koncertów nabrałem większej pewności siebie oraz poszerzyłem swoje możliwości głosowe.

Powstanie albumu „Cochise” było okupione kłopotami.

  • To prawda. Wiele się zmieniło w Cochise od płyty „The World Upside Down” (wydanej w 2021 r.). Premierę naszego nowego albumu planowaliśmy na początek 2023 roku. Niestety to się nie udało. Najpierw niespodziewanie z zespołu odszedł perkusista Adam, z którym zaczęliśmy już tworzyć nowe utwory. Na szczęście szybko znaleźliśmy zastępstwo i z Grzesiem Hiero zaczęliśmy intensywne próby. Najpierw ze starymi utworami, by zagrać zaplanowane koncerty, a dopiero po pewnym czasie zabraliśmy się za aranżację materiału na ósmą płytę.

    Gdy już byliśmy gotowi do wejścia do studia, nasz wieloletni producent i przyjaciel Daniel musiał z powodów osobistych zrezygnować z nagrywania albumu. Skontaktowaliśmy się więc ze starym dobrym znajomym Krzyśkiem Murawskim, producentem, muzykiem i człowiekiem wielu talentów.

    Od początku wiedział, czego ode mnie chce i jak to osiągnąć. Lekko nie było, ale efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że można te utwory zinterpretować w ten sposób, że jestem w stanie wydobyć z siebie takie dźwięki i harmonie. Dzięki Krzysiu.

    Szybko opracowaliśmy plan działania i w styczniu 2024 r. zaczęliśmy nagrania. Reszta to już historia. Powoli skupiamy się na albumie numer dziewięć.

 

płyta Cochise

 

W muzyce Cochise dostrzegam kontrasty. Mocne i melodyjne riffy w połączeniu z bardzo emocjonalnymi tekstami brzmią ciekawie – porywają do ruchu, ale też skłaniają do refleksji. Najnowsza płyta nie jest wyjątkiem. W dwóch kawałkach („Trouble in the Streets of Happiness” i „Garden of the Bones”) słyszymy klawisze Leszka Możdżera, co zdecydowanie zaskakuje na metalowym albumie. Jaki jest wasz przepis na łączenie tych elementów?

  • Na pewno jest mocno, ale czy metalowo? Hmmm… niech będzie (śmiech). Na nowej płycie nie ma typowych rockowych ballad, które często pojawiały się na poprzednich albumach. Jest jedynie kilka lirycznych fragmentów, które fajnie kontrastują z mocnym uderzeniem. Podczas nagrań odeszliśmy od utartych schematów. Mieliśmy inne studio i nowego producenta, chłopaki grali na innym sprzęcie, używali innych gitar. Zupełnie inaczej nagrywaliśmy wokal.

    Nigdy nie bawimy się w zimne kalkulacje. Nigdy nie opracowujemy koncepcji kolejnej płyty – po prostu gramy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Staramy się komponować nowe, fajne piosenki albo wracamy do takich, które wcześniej odłożyliśmy z różnych powodów i to się świetnie sprawdza. Sięgamy do naszego banku, bierzemy na warsztat stary pomysł i pracujemy nad nim. Czasami wiemy od razu, co można z nim zrobić, czasami idea pojawia się dopiero na próbie lub w studiu, kiedy chcemy coś nagrać. To bardzo spontaniczny proces.

    Jeżeli chodzi o współpracę z Leszkiem Możdżerem, to ten pomysł także wyszedł bardzo spontanicznie i niespodziewanie. Znamy się od wielu lat i bardzo się lubimy. Jeżeli tylko mamy okazję, to spotykamy się prywatnie. Leszek był na jednym z naszych koncertów i kiedyś podczas rozmowy pojawiła się luźna propozycja współpracy w przyszłości. Szczerze mówiąc, nie potraktowałem tego poważnie, do momentu pracy nad albumem „Cochise”, a właściwie, gdy byliśmy już w pod koniec nagrań. Zadzwoniliśmy do Leszka pytając, czy propozycja, która kiedyś padła, jest aktualna.

    Okazało się, że ma trochę czasu i chętnie to zrobi. Wysłaliśmy mu pięć utworów, wybrał dwa: za moją namową „Trouble in The Streets…”, z czego bardzo się ucieszyliśmy oraz „Garden of the Bones”, co nas bardzo zaskoczyło. Efektów można posłuchać kupując płytę (śmiech). Współpraca z tak wybitnym muzykiem to bardzo ciekawe doświadczenie, pozwala osiągnąć nową jakość.

 

 

Wygląda na to, że macie bardzo duże zdolności adaptacyjne i lubicie spontan!

  • My się znamy prawie trzydzieści lat, a to bardzo pomaga przetrwać zawirowania i zmiany, przede wszystkim te związane z perkusistami (śmiech). To chyba nasza pięta achillesowa.

    Cochise to plemię. Każdy z nas wnosi coś do kapeli, każdy ma swoje pomysły, swoją prawdę.

    To co robimy, to czysta miłość do muzyki. Dzielimy się emocjami i szukamy kolejnych inspiracji. Realizujemy wspólnie wyznaczone muzyczne cele, ale na luzie, bez napinki. Bawimy się muzyką, a ona daje nam radość i wolność. Śmiało mogę powiedzieć, że jesteśmy rodziną i pielęgnujemy naszą plemienną relację, nawet jeśli czasami musimy ostro coś przedyskutować.

A jak się wzajemnie inspirujecie?

  • A to już sfera dość intymna (śmiech). Ważne są emocje i obserwacja rzeczywistości z odpowiedniej perspektywy. Staramy się nie tracić czasu, choć zdarzają nam się chwilę słabości i niechęci do wszystkiego, co nas otacza. I to też staje się inspiracją.

Mi słowo „plemię” kojarzy się najsilniej z kulturą Rdzennych Amerykanów. Popkultura portretuje ich często jako silnych wojowników, skoncentrowanych na wspólnocie właśnie. Przeważnie mają charakterystyczne cechy, wyróżniające ich na tle innych plemion. Jakie są wasze znaki szczególne?

  • Ogień. Cochise jest jak ogień, a ogień to integralna część plemienia. Jesteśmy świadomi naszej rodzinnej bliskości i taką atmosferę staramy się tworzyć w relacjach, a także na koncertach. Myślę, że publiczność reaguje emocjonalnie na twórczość, w której wyczuwa szczerość i uczciwość. Tego się nie da zafałszować. Najważniejsze to trafić do odpowiedniego plemienia.

Co tobie daje taka bliskość z publicznością?

  • Kiedy podnosi się kurtyna w teatrze czy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki rozpoczynające koncert – nigdy nie wiesz, co się wydarzy i to jest najbardziej intrygujące. No i ta publiczność ukryta w półmroku. Powoli wpompowujemy ją w swój krwioobieg, a ona stymuluje nasze emocje.

    Eliminujemy jakiekolwiek wątpliwości i płyniemy w jednym kierunku. Przez te dwie godziny budujemy przestrzeń, dzięki której możemy zapomnieć o tym, co na zewnątrz. Muzyka daje nam poczucie jedności i to są takie rzadkie chwile, kiedy czujesz, że spełniasz swoje przeznaczenie i wszyscy wspólnie możemy zmienić świat. Lekko utopijne, ale na swój sposób piękne.

 

Paweł Małaszyński zespół Cochise
Paweł Małaszyński, materiały promocyjne, fot. Beata Kucz

 

Jak się czujesz po zejściu ze sceny po tak intensywnym przeżyciu? Dałeś ludziom energię i…

  • …jestem emocjonalnie wykończony. Jestem jak rozładowana bateria, ale to też pewnie kwestia wieku (śmiech). Koncerty są niesamowicie wyczerpujące fizycznie i psychicznie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dla mnie to rodzaj terapii, oczyszczenia. Zrzucenia z siebie obciążeń na różnych poziomach. Jestem wypalony, ale szczęśliwy. Paradoks.

Skoro o sprzecznościach mowa: dziś rozmawiam z Tobą jako wokalistą zespołu metalowego, jednak dla większości Polaków jesteś tym miłym aktorem grającym nie raz amantów. Kiedy pojawiła się u Ciebie potrzeba tak różnych sposobów wyrażania siebie? Jak te dwie osobowości łączą się w Tobie?

  • Widzisz, artysta to egoista, bo zawsze tworzy dla siebie, a dopiero potem dzieli się tym z innymi. Myślę, że robienie czegokolwiek pod publikę jest czymś niestosownym i nieszczerym.

    Muzyka Cochise to połączenie inspiracji wszystkich członków zespołu, a więc usłyszeć w niej można elementy grunge'u, metalu, rocka, muzyki progresywnej, a czasem nawet punka.

    Te moje dwie osobowości artystyczne z jednej strony mają dużo wspólnego, z drugiej natomiast wykluczając się. Znów paradoks. Dały mi poczucie wolności, pozwoliły się otworzyć, odkryć, znaleźć wyjście dla emocji. W jednej jestem twórcą. W drugiej odtwórcą. Na jednej zakładam maski. Na drugiej stoję nagi.

    Od zawsze uciekałem malując rzeczywistość własnymi kolorami, budując w wyobraźni światy, tworząc postacie, melodie… uciekałem w marzenia i cieszę się, że wciąż mam możliwość realizowania się w tych dwóch przestrzeniach.

 

 

Czy widzowie kinowi i teatralni chodzą na Twoje koncerty, a muzyczni do teatru, czy to dwie zupełnie inne grupy odbiorców?

  • Z tego co zdążyłem zauważyć, to te grupy w naturalny sposób często się przenikają.

Czy Twoja popularność filmowa i teatralna przełożyła się na popularność Cochise?

  • Na początku to była pewna ciekawostka. Ludzie często przychodzili zobaczyć człowieka z telewizji. Potem to się zmieniło. Przez długi okres nie byliśmy brani na poważnie i szczerze mówiąc, wcale się nie dziwię. Cochise traktowano jako wybryk, fanaberię aktora. Pisano i mówiono, że to nie ma sensu, długo to nie potrwa i nic z tego nie będzie. A my spokojnie robiliśmy swoje. Ważne było granie i tworzenie.

    Nie wiedzieliśmy co przyniesie przyszłość. Planem było demo. Płyta była marzeniem. Jak się okazało, te cztery osoby – które myślą o muzyce podobnie – spotkały się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Udało nam się stworzyć rodzinę, zachować prawdę, szczerość, luz i dystans. Mamy już dwadzieścia lat i właśnie wydaliśmy nasz ósmy album, a materiał na dziewiąty krążek powolutku kiełkuje… reszta to tylko szumy w tle. Howgh!!!

­Po więcej rozmów z waszymi ulubionymi twórcami zapraszamy do działu Wywiady.