Katarzyna Michalak – jeszcze siedem lat temu nikomu nieznana lekarka weterynarii – dziś jedna z najpoczytniejszych polskich pisarek. Wydała prawie 30 powieści. Wszystkie trafiły na listy bestsellerów. Mimo tak spektakularnego sukcesu pozostała zwyczajną   kobietą, zajmującą się wychowaniem dzieci i prowadzeniem domu, i za to, tę zwyczajność, kochana jest przez czytelniczki. Jak nikt rozumie problemy polskich kobiet. Sama przyznaje, że wie, co to ból i strach. Dlatego tak często pisze o ludzkich dramatach i trudnych emocjach. Nie brakuje ich także w jej najnowszej książce pt.:  „Amelia”. Bo małe miasteczka i urocze kawiarenki,  często skrywają mroczne tajemnice…

Katarzyna Michalak wczoraj i dziś... Co różni Kasię sprzed, powiedzmy, dziesięciu lat, od Kasi dzisiaj?

Wszystko. Dzieli mnie dosłownie przepaść. Wtedy byłam bardzo nieszczęśliwą, zagubioną, niepewną siebie kobietą. Teraz wiem, czego pragnę, wiem, jak to osiągnąć - ciężką pracą! (śmiech) A przede wszystkim mam głębokie poczucie bezpieczeństwa, którego w tamtych czasach było mi brak. Teraz wiodę spokojne życie, otoczona rodziną i przyjaciółmi. Cudowne uczucie.

Mam wrażenie, że przyjaźń nie tylko w twoim życiu, ale i książkach odrywa ważną rolę. Kobieta kobiecie przyjaciółką. Masz podobne doświadczenia? W końcu Amelia to także - a może przede wszystkim? - opowieść o przyjaźni.

Przyjaźń, obok miłości, to niezwykle piękne uczucie, bez którego nie mogłabym chyba żyć. Lubię samotność - owszem - ale gdybym miała poczucie zupełnej pustki, nikogo, komu zależałoby na mnie... chyba nie mogłabym żyć. Dlatego tyle przyjaźni jest w moich powieściach. Tyle zachęty do przyjaźni.

Większość z nas prawdziwych przyjaciół może policzyć na palcach. Czy to kwestia braku czasu, czy braku otwartości?
I tego, i tego. Za szybko żyjemy. W pogoni za codziennymi sprawami zapominamy o tym, co najważniejsze: o pielęgnacji związków międzyludzkich. Poza tym czasy są trudne, otacza nas morze nienawiści i dramatów, wiadomości kipią od przemocy. Chyba zaczęliśmy bać się ludzi jako takich. Nie ma w nas głębokiego zaufania, które jest podstawą związków. A jednak trzeba nad sobą pracować. Cały czas powtarzać sobie, że świat jest piękny, ludzie dobrzy, a życie ciekawe, na przekór wszystkiemu i wszystkim!

W Twoich ostatnich książkach było wiele smutnych, dramatycznych historii. Czy „Amelia” jest bardziej radosną opowieścią?

„Amelia” to ciepła, pogodna powieść na długie zimowe wieczory. Jest w niej Zabajka – niewielkie, urocze miasteczko, zagubione gdzieś w Borach Tucholskich z małą, klimatyczną kawiarenką, są dziewczyny, takie jak ty i ja, z którymi sama bym się chętnie zaprzyjaźniła, jest bardzo fajny facet, silny i charakterny, no i wreszcie Wielka Tajemnica z niespodziewanym rozwiązaniem (błagam i zaklinam, nie czytajcie od końca!). Ale nie  byłabym sobą, gdybym nie zafundowała czytelnikom emocjonalnego rollercoastera! Od smutku do radości, od tragedii do szczęścia – znajdziecie w tej powieści cały wachlarz emocji.

Stworzyłaś wyrazistą bohaterkę, dziewczynę bez przeszłości. Na pewno wielokrotnie zastanawiałaś się jak by to było: nie pamiętać kim się jest?

Gdy było mi ciężko i źle, marzyłam o tym, by zapaść na amnezję, odciąć się od bolesnej przeszłości, zapomnieć o niej. Myślę, że w moich powieściach cały czas przerabiam tamtą traumę. Każda książka jest dla mnie terapią, dzięki temu sporo oszczędzam na psychoterapeutach! (śmiech)

W krytycznym momencie bohaterowie „Amelii” zadają sobie pytanie: Dlaczego na świecie jest tyle zła? Czy ty znalazłaś już na nie odpowiedź?

Nie. Jeszcze nie. To pytanie cały czas do mnie powraca. Wiem, że nie zmienię świata, ale mam wpływ na mój własny malutki wszechświat. Nie uratuję wszystkich, lecz mogę pomóc moim najbliższym, przyjaciołom, czy wreszcie czytelnikom. I ten mój mały udział w czynieniu dobra, może uratować komuś życie. Dlatego w moich powieściach krzyczę wręcz: „Nieważne, ilu przejdzie obojętnie obok czyjegoś cierpienia. Ważne, czy TY się zatrzymasz”.

Osiągnęłaś tak wiele. Jakie masz jeszcze marzenia?

Faktycznie, dostałam od losu tyle, że aż boję się prosić o więcej, ale... bardzo chciałabym ujrzeć na ekranie dobrą ekranizację którejś z moich powieści. Dobrą, czyli taką, która spodoba się widzom, czytelnikom i... mnie samej.

Ale że jestem nie tylko pisarką, ale też matką, mam normalne marzenia, które nie są obce żadnej z nas: żeby moje dzieci były szczęśliwe. Tylko tyle i aż tyle...

Co mówisz sobie rano, patrząc w lustro?

Rano najczęściej mówię: „Kasiu droga, wyglądasz jak zombie”. Jestem sową i o poranku bywam nieznośna i nieprzytomna. Ale gdy patrzę w lustro wieczorem, jest już o wiele lepiej! (śmiech) Najważniejsze, żebym mogła spokojnie spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć „Kasiu, jesteś w porządku, postąpiłaś dobrze”. I tego właśnie życzę moim czytelnikom by każdego dnia mogli powiedzieć do swojego odbicia w lustrze: „Kocham życie, jestem okej".

Wywiad przeprowadziła Justyna Chaber, Klub książki ONA CZYTA