10 lat temu ukazała się Pani książka „Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej”, w której opisała Pani wyjątkowe życie swojej bohaterki, a szczególnie heroiczną działalność związaną z ratowaniem żydowskich dzieci podczas II wojny światowej. Dlaczego teraz zdecydowała się Pani powrócić do tego tematu w książce „Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej”?

Postanowiłam wrócić do historii Ireny Sendlerowej, aby opowiedzieć o jej powikłanych sprawach osobistych, o których  nie chciała mówić gdy ją poznałam w maju 2003. Dlaczego? Ponieważ wówczas jeszcze żył jej pierwszy mąż, Mieczysław Sendler. Pamiętam, jak przyniosłam pani Irenie rozdział książki, w którym opisałam sprawy rodzinne. Po przeczytaniu, zamyśliła się i podarła pierwsze dziesięć stron. Powiedziała: - Miałam dwa nieudane małżeństwa, koniec i kropka. Nie chcę, aby  o tym czytano w książce, która ma dotyczyć mojej działalności wojennej.  

W jaki sposób Pani trafiła na historię Ireny Sendlerowej?

W maju 2001 roku oglądałam serwis informacyjny, w którym pokazano migawkę z przyjazdu do Warszawy czterech amerykańskich uczennic z Kansas, które na konkurs historyczny napisały sztukę o bohaterskiej Polce ratującej w czasie drugiej wojny światowej żydowskie dzieci z getta warszawskiego. Pomyślałam: „Ciekawa historia”. Czytałam w gazecie dwa artykuły na ten temat. To wszystko. Dwa lata później moi znajomi z Londynu, którzy odwiedzili Irenę Sendlerową, powiedzieli: - „To niezwykła osoba, idź do niej i napisz książkę, ponieważ do tej pory nikt tego nie zrobił”. Weszłam do jej pokoju w Domu Bonifratrów myśląc, że przeprowadzę wywiad, napiszę artykuł. Nie byłam przygotowana na podjęcie tak trudnego tematu.

Pracując nad swoimi książkami miała Pani okazję rozmawiać niejednokrotnie ze swoją bohaterką. Jaką była osobą?

Zastałam 93-letnią ciężko schorowaną kobietę, ale pełną ciepła, serdeczności i ciekawości do ludzi i świata. Powiedziała mi wprost, że nie lubi mówić o wojnie. Chciała zapomnieć o tragicznych przeżyciach z czasów wojny. Wspominała, że sceny z getta śnią jej się mimo upływu lat. Nie lubiła udzielać wywiadów, ponieważ uważała, że dziennikarze wszystko przekręcają. Miała takiego „gotowca” na kilku stronach maszynopisu. Wręczała to każdemu, kto chciał o niej pisać. Dlatego artykuły o niej i jej działalności są tak bardzo do siebie podobne. Zgodziła się, abym napisała książkę, ale postawiła kilka warunków. Że napiszę na podstawie tego, co ona sama mi powie i udostępni ze swoich zapisków i wspomnień sprzed lat. Że będzie autoryzowała manuskrypt (tak nazwała wstępną wersję, którą czytałyśmy razem dwukrotnie). No i że pominę sprawy osobiste.

Pisze Pani, że Irena Sendlerowa bardzo nie lubiła, gdy pytano ją, czy się bała. Wokół niej ludzie cierpieli, byli prześladowani, ona sama była świadkiem śmierci swoich bliskich znajomych i przyjaciół. Ratując życie dzieci narażała się na ryzyko. Jak Pani myśli, skąd znajdowała w sobie siłę, by dokonać heroicznych czynów?

Na to pytanie odpowiada Irena Sendlerowa na filmie Andrzeja Wolfa. Że to nienawiść do wroga była silniejsza niż strach przed nim.

Działalność Ireny Sendlerowej z czasów wojny przez wiele lat była w Polsce zapomniana, nie mówiono o tym oficjalnie. Ona sama niechętnie wspominała swoim dzieciom o wojennych wydarzeniach. Dopiero wiele lat później wraz z filmem, publikacją książek ta pamięć ożyła. Dlaczego potrzeba było aż tak dużo czasu, aby zaczęto o tym mówić?

Niełatwy dla pani Ireny powrót do dramatycznych wspomnień sprowokowały amerykańskie dziewczynki (wtedy miały 13-14 lat). W listach do nich tłumaczyła, co to było getto, okupacja, dramat żydowskich rodzin oddających dzieci jej samej i jej koleżankom z konspiracji. To było dla Ireny Sendlerowej złamanie tabu. Otworzyła się przed nimi, i potem już było jej nieco łatwiej odpowiadać na pytania odwiedzających ją osób.

W książce „Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej” pojawiają się także zapisy rozmów z córką Pani bohaterki – Janiną Zgrzembską. Jak ona wspomina matkę i co opowiada o ich relacji?

Janina Zgrzembska odziedziczyła po matce strach przed Niemcami. Długo nie rozumiała, dlaczego. Na moją prośbę odszukała oryginał słynnego zdjęcia matki (w koronie). Z tyłu fotografii jest dedykacja napisana przez panią Irenę: „Dla mojego dziecka. Tak wyglądała Twoja Mamusia po „wyjściu” z „Pawiaka” – więzienia niemieckiego w r. 1943” . Jest też data tej niezwykłej dedykacji: 15 III 1947. Dwa tygodnie później Irena Sendlerowa urodziła córkę. Co to oznacza? Że przekazała nienarodzonemu dziecku traumę z powodu swoich wojennych przeżyć. I pani Janka żyje z tym nieuświadomionym do końca lękiem przed Niemcami 67 lat!

„Widząc wybuchające bomby czy dzieci z karabinami, ze łzami w oczach mówiła, że świat niczego nie zrozumiał po drugiej wojnie”. – pisze Pani  w swojej książce. Jaką lekcję może wyciągnąć czytelnik z tej lektury?

Irena Sendlerowa całym swoim długim, trudnym życiem udowodniła, że nawet w najbardziej okrutnych czasach można ocalić wartości moralne: czynić dobro. Podawać rękę tonącym. Pomagać, nie oglądając się na konsekwencje (dobre lub złe). Najlepiej to ujął profesor Michał Głowiński, prywatnie jeden z uratowanych przez Panią Irenę. Napisał: „Irena Sendlerowa była najjaśniejszą gwiazdą na czarnym niebie okupacji”.

Dla mnie pozostała aniołem czasu Zagłady. Ta książka, w sposób niezamierzony, staje się dzisiaj rozpaczliwie aktualna. Świat nie wyciągnął żadnych wniosków z drugiej wojny światowej. Wciąż giną niewinni ludzie, cierpią dzieci.

Rozmawiała: Magdalena Orzechowska