Budapeszt: miasto od wielu lat znajduje się w czołówkach rankingów światowych. To nie dziwi, ale ma również swoje gorsze strony. Rosnąca popularność i doskonała infrastruktura to coraz większe rzesze turystów z całego świata, co może być dla niektórych męczące. Czy to oznacza, że osoby nielubiące tłoku powinny zrezygnować z wyjazdu do naddunajskiej stolicy? Absolutnie nie! Wystarczy zejść z głównych szlaków, by odkryć miasto z nieco innej, ale jakże interesującej strony. Doskonałym przewodnikiem à rebours może być András, główny bohater powieści Sonnenberg, który starannie omija miejsca pełne turystów.
"Dopiłem piwo i ociężały wróciłem do domu autobusem, ani na chwilę nie dopuszczając do siebie myśli, że miałbym wdrapywać się Schodami Królewskimi na Wzgórze Zamkowe […]."
Akcja najnowszej powieści Krzysztofa Vargi Sonnenberg rozgrywa się w stolicy Węgier. Główny bohater András trwa w skomplikowanym związku z Ágnes, próbuje napisać powieść, ale nie potrafi wymyślić nawet pierwszego zdania. Z kumplami nad kolejnymi szklaneczkami ze szprycerem toczy niekończące się dyskusje o życiu i sporcie, chadza do teatru albo na demonstracje, ale robi to wyłącznie dla swojej kochanki, z którą spotyka się u niej lub w swoim domu przy placu Naphegy. O tym cichym (kiedy na placu zabaw nie ma dzieci) miejscu przewodniki milczą, ale jeśli ktoś chce poznać kwintesencję „budańskości” w najlepszym wydaniu, zrozumieć, na czym polega lokalne życie, powinien tu koniecznie zajrzeć, przysiąść na ławce i wystawić twarz do słońca. Bo gdzie, jeśli nie na placu Słonecznym? Z i do centrum można się tu wygodnie dostać autobusem 178, łączącym miasto po obu brzegach Dunaju.
Po drugiej stronie rzeki wysiadamy na przystanku Ferenciek Tere (plac Franciszkanów), stąd mamy już tylko kilka kroków do celu, do którego być może odeśle was przewodnik, ale jego prawdziwe znaczenie doceniają tylko Węgrzy. To miejsce symbol, nad którym czuwa rozparty w fotelu Endre Ady. Reaktywowana po upadku komunizmu kawiarnia Centrál ma fundamentalne znaczenie dla literatury i kultury węgierskiej. Nie chadza się więc tam zbyt często, ale raz w życiu trzeba zajrzeć, odetchnąć atmosferą budapeszteńskiej mieszczańskości, która w tym wypadku wcale nie ma pejoratywnego zabarwienia. Pokrzepieni kawą i ciastkiem lub jednym z zestawów śniadaniowych zagłębiamy się w uliczki Pesztu, by zajrzeć do sklepu muzycznego.
"Zawsze lubiłem sklep muzyczny Rózsavölgyi na małym placu Serwitów, w który niczym rzeczka wpada ulica Petőfiego […]. Wszystko tu było doskonałe, mieszczańskie i niezmienne, tak jak niezmienny był chodzący o kulach niewysoki sprzedawca, najpewniej doświadczony w dzieciństwie chorobą Heinego-Medina."
Buszując między półkami, możemy poczuć się jak prawdziwi Węgrzy, dla których muzyka jest niezbędnym elementem życia. Nie tylko klasyka, ale także folk, którego słuchają i który także chętnie wykonują zarówno zawodowcy, jak i amatorzy. Muzyka ludowa nie jest dla nich wyłącznie skansenem. Są z niej bardzo dumni. Płyt z takimi utworami w sklepie Rózsavölgyi znajdziecie bardzo wiele, a sprzedawca chętnie doradzi, co wybrać.
Idąc dalej, dotrzemy do Gozdu Udvar. Jeśli jednak nie jesteście fanami zabaw do białego rana i nie lubicie tłumów, to nie macie powodu, w przeciwieństwie do Andrása, by zostawać tam na dłużej. Jest to jednak swego rodzaju enklawa. Budapeszt jest tu zupełnie innym miastem.
"[…] pojechaliśmy krótkim kursem na ulicę Szondi. Virág kazała zatrzymać się kawałek wcześniej, żebyśmy w ciasnym sklepiku prowadzonym przez Azjatów kupili wino […], a potem poszliśmy, lekko się chwiejąc, do domu, który wciąż przywodził mi na myśl stare powieści o umierających na gruźlicę i syfilis niespełnionych pisarzach."
By poznać Peszt we wszystkich jego odcieniach, trzeba przejść się ulicą Szondiego, biegnącą równolegle do popularnej, bardzo ekskluzywnej alei Andrássyego. Wąski korytarz ulicy wiedzie nas między wysokimi kamienicami z końca XIX wieku. Na parterach i suterenach za zakurzonymi oknami kryją się małe sklepiki, kawiarenki, piwiarnie, antykwariaty. Tylko nieliczne kamienice zostały wyremontowane.
Z ulicy Szondiego przeskakujemy na ulicę Lendvay. Tam, na samym rogu znajduje się przepięknie odrestaurowany budynek, który często bywa celem budapeszteńskich demonstracji. Na co dzień jednak ulica jest cicha i spokojna, dzięki czemu można uważnie kontemplować przykłady rozmaitych stylów architektonicznych. A jest co podziwiać.
Na moment odbijamy na aleję Andrássyego, by rzucić okiem na Párizsi Nagy Áruház, gdzie do niedawna znajdowała się sieciowa księgarnia Alexandra. Stamtąd możemy zanurzyć się w plątaninę uliczek dzielnicy żydowskiej, potem przekroczyć aleję Rakoczego i Bulwarem Muzealnym dotrzeć na plac Kalwina, przy którym znajduje się protestancki kościół, do którego chodziła babcia Andrása.
Potem wracamy do Budy. Ciekawym miejscem, choć nie pięknym, jest plac, który na planach miasta nosi nazwę Kálmána Szélla, ale dla wielu budapesztańczyków już na zawsze pozostanie placem Moskwy. To miejsce legenda, opisywane w książkach, pokazywane w filmach, z którym wiąże się wiele wspomnień i opowieści. Stąd odjeżdża tramwaj, którym dotrzemy na cmentarz Farkasréti. Jest oddalony od centrum, ale warto pojechać na to tonące w zieleni wzgórze. To idealne miejsce na spacer i okazja, by poznać kawałek historii kultury, ale i sportu, bo zostało tu pochowanych wielu wybitnych przedstawicieli rozmaitych dyscyplin. A jeśli kogoś interesuje sztuka sepulkralna, to na Farkasréti spędzi długie godziny. Przy samym wejściu znajduje się bardzo charakterystyczna rzeźba Gryfa.
Najwytrwalsi mogą zaś udać się do dzielnicy Zugló. Wielkie Zugló, Imperialne Zugló, Mocarstwowe Zugló, Wszechświatowe Zugló! Potężne królestwo zwyczajności, najprawdziwsze Węgry, a przynajmniej najprawdziwszy Budapeszt, z dala od turystycznego centrum, od olśniewających zabytków, knajp wypełnionych obcokrajowcami upojonymi oficjalną węgierskością oraz, a może nade wszystko, węgierskimi winami i palinkami, cmokających nad bograczem zupy gulaszowej, wsłuchanych w rzewne bądź, wedle życzenia, skoczne dźwięki cygańskich skrzypiec.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Krzysztofa Vargi Sonnenberg.
Komentarze (1)
Komentarze
Niedługo będą w takich zestawień pisać o Warszawie i tej nowej galerii Implant. Nie mogę się doczekać aż powstanie. Mam wrażenie, że to będzie najlepszy budynek w całej Europie. Mega nowoczesność, ekologia i mnóstwo atrakcji dla młodych.