11,61 zł
17,50 zł
(-33%)
Odbiór w salonie 0 zł
Wysyłamy
w
24 godziny
Masz już ten produkt? Dodaj go do Biblioteki i podziel się jej zawartością ze znajomymi.
Sprawdź jak złożyć zamówienie krok po kroku.
Możesz też zadzwonić pod numer +48 22 462 72 50 nasi konsultanci pomogą Ci złożyć zamówienie.
Światowy bestseller dla dzieci powyżej 1 roku. Uczy korzystania z nocnika.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Tytuł: | Nocnik nad nocnikami. Dziewczynka |
Autor: | Frankel Alona |
Wydawnictwo: | Wydawnictwo Nisza |
Język wydania: | polski |
Język oryginału: | hebrajski |
Liczba stron: | 48 |
Numer wydania: | I |
Data premiery: | 2009-09-21 |
Rok wydania: | 2010 |
Forma: | książka |
Wymiary produktu [mm]: | 15 x 167 x 167 |
Indeks: | 61996113 |
Podziel się na Facebooku
Właśnie zrecenzowałem Nocnik nad nocnikami. Dziewczynka
Światowy bestseller dla dzieci powyżej 1 roku. Uczy korzystania z nocnika.Powyższy opis pochodzi od wydawcy.O tym, że książeczki Frankel znalazły się w naszej biblioteczce pierwszej pomocy, zdecydowało nie uwiedzenie marką (bo wówczas nie znaliśmy ni autorki, ni wydawnictwa), nie rekomendacje (inni mówili o czymś innym), nie cena (zresztą po dziś dzień bardzo znośna), wreszcie nie przypadek, ale skojarzenie. Niejasne, podprogowe niemal asocjacje uwolnione po rzucie matczynego oka na intensywnie czerwoną okładkę „Nocnika”. W sekundzie, w pamięci odżył widok mojej peerelowskiej książeczki zdrowia, w podobnym co „Nocnik” formacie, o równie krwistej oprawie, z dwojgiem nagusków (coś jakby dziecięcym Adamem i Ewą z Edenu) wytłoczonych tłustą, smolistą krechą, tulących się do siebie namiętnie, acz całkiem niewinnie w wianuszku z róż. Pasjami uwielbiałam kartkować przyżółkły, arcyniemile skołtuniony papier, wczytywać się w pielęgniarskie gryzmoły o pierwszych chwilach mojego istnienia (w czasach bez prenatalnych USG 4D i postnatalnych fotografii z oddziałów położniczych te kilka suchych zdań urasta do rangi wręcz mitycznego odpisu z Wiecznej Księgi Życia), liczyć kolorowe pieczątki ze sklepów i absurdalne notatki w bezosobowej stronie biernej: wydano tuzin pieluch tetrowych kropka, zakupiono płatki mydlane kropka, odebrano pół kilo masła kropka. Oraz deszyfrować późniejsze, twardojęzyczne dia-gnozy moich szpitalnych opiekunów. W latach osiemdziesiątych chorowano i leczono po łacinie. Kropka.
W każdym razie, potrząsnąwszy głową, powróciłam do rzeczywistości XXI wieku, zachodząc w głowę nad marketingowym ryzykiem tytułu – gorączkowa powtórka z hebrajskiej gramatyki i bach, bach, kolejna starotestamentalna asocjacja. Kto czytał, te wie. Skoro tylko okładka wywołała takie kłębowisko skojarzeń, dłużej wahać się nie wypadało. W kilka minut później Baśka należała do Niońki. Od tamtego czasu nie potrafię do końca wyjaśnić sobie, ani innym, na czym polega magnetyzm tych kilkunastu stronniczek o dwóch kędzierzawych skrzatach, którzy przesiadają się z pieluch na nocne naczynie. Frankel w naturalny sposób wstrzeliła swoją historię w okres, w którym domagamy się już od brzdąców tej przesiadki, a od rodziców – czujnej asysty nad progresem potomków, wykorzystując ponadto oczywiste zainteresowanie najmłodszych „tymi” sprawami. Pewnie, pamiętamy: pewien wiedeński ojciec sześciorga dzieci (a nadto psychoanalizy) mniemał, że w wieku do dwóch, trzech lat maluchy przejawiają radosne zadowolenie z efektów prawidłowego działania końcówek swojego układu trawiennego. Może nasze siedmiokrotne dziennie aplikowanie potomkom przygód Basi oraz Bolusia (lekturą karmiliśmy na żądanie) spowodowane było i jest urokiem prostej historyjki, zilustrowanej jakby papierowymi wycinankami, które w gruncie rzeczy mówią czasami więcej niż tekst. Może czytający oraz słuchający czują się spokojniej dzięki uwolnionej od naleciałości niedobrego wstydu narracji, w której chłopcy mają siusiaka, dziewczynki pipcie, obie płcie: pupy i dziurki do robienia kupki, kupka zaś to kupka, a siusiu - siusiu. W trakcie lektury słowa te zresztą można podmienić dowolnie na inne, używane w domach, pieszczotliwe określenia ludzkich intymności. Z drugiej strony sprawę małej toalety potraktowała Frankel z szacunkiem, bez rozbuchania i egzaltacji. Bo choć nie powinna być ona przedmiotem wstydu, pozostaje w rodzinnej sferze „przymkniętych drzwi”. Autorka mówi o niej akurat tyle, ile mówić można, potrzeba oraz wypada. A pomiędzy wierszami wyczytać możemy pozytywną wiadomość od mamy dwójki chłopców: że ciało jest miłe, czyste oraz dobre, że działa, jak natura chciała, że nie wszystko od razu się udaje i czasami trzeba posiedzieć, i że w razie klapy ona - mama - zawsze pomoże. I o to chodzi.
Kilka lat temu Niońka pojęła w lot, w czym rzecz. Trzeba było jedynie zainscenizować każdą ze scenek z Basi – od sprezentowania przez Bunię J. nocnika w pudełku z kokardą, poprzez przekomarzanie się w temacie innych zastosowań podarunku oraz kilka podejść, aż do zakończonego sukcesem, oklaskanego finału. Z Pepem idzie oporniej. Na widok śnieżnobiałego nocnika najpierw wziął nogi za pas i tyle go widziano, potem przyłapałam go na pakowaniu do środka naczynia pieluchy (czyli zrozumiał coś, zrozumiał!). Potrzeba (wyjąwszy fizjologiczną) matką wynalazków, zatem rezolutny chłopiec wszczął procedurę tworzenia alter ego i wysadzał na nocnik swojego umiłowanego totumfackiego, krecika. Dziś z kolei do nieskalanego użyciem okrągłego wnętrza usilnie wciskał Bogu ducha winnego Bolka, nie oddając tak łatwo pola. Zrzućmy to jednak na karby ochłodzenia.
Polecam wszystkim zniecierpliwionym "trenerom" i małym molom książkowym.
Uwaga! Niektóre obrazki mogą zniesmaczyć nieco bardziej pruderyjne osoby - opisuję fizjologię w sposób, w który widzi ją małe dziecko, bez skrępowania wskazując na intymne części ciała.
Plusy to wyraźne nieskomplikowane obrazki, mało tekstu na stronie, wytłumaczenie na początku do czego służą poszczególne części ciała. Minus to cienkie strony w środku, nasza książeczka jest już cała "połatana" taśmą klejącą.
Ilustracje nie do końca w moim guście. I niestety na moje uparciucha nie podziałał wzorzec z ksiażeczki. Ale warto było spróbować. ;)