Pierwsza książka była objawieniem. Druga będzie hitem. Do księgarń wchodzi właśnie „Zamień chemię na jedzenie”. Nowe przepisy Julity Bator, która udowodniła, że gotowanie bez chemii jest nie tylko zdrowsze, ale też ciekawsze, tańsze i… szybsze.

Dużo nowości w nowej książce.

Tak, nowością są przepisy z elementami poradnika, czyli odwrotnie niż to miało miejsce w pierwszej książce. Nowe są też zdjęcia i ciekawostki, które urozmaicą przygotowywanie zdrowego jedzenia.

„Nie wiem, gdzie kupić, nie wiem, jak zrobić, nie wiem, jak jeść. I jeszcze nie wolno mi kawy” – to najczęściej słyszę, gdy rozmawiam z kimś o zdrowym odżywianiu. A tymczasem w Pani książce jest dużo prostoty.

Taki był cel. Chciałam trudne zamienić na proste. Praca w kuchni i przygotowywanie zdrowych posiłków nie muszą być żmudne. Potrawy mają być smaczne, zdrowe, łatwe do zrobienia i ładnie wyglądać.

Jak się w nowym sposobie odżywiania odnalazły się Pani dzieci? Kręciły nosem?

Nie zawsze. Staram się wychodzić im naprzeciw, ale i one muszą wychodzić naprzeciw mnie. Mojego najmłodszego syna od początku przyzwyczajałam do jedzenia warzyw i kasz. Natomiast jego starsze siostry  dostrzegają już proste zależności. Łatwo przyswoiły to, co mówię od kilku lat: jeżeli jemy niezdrowo, chorujemy. Tłumaczę im, że z jedzeniem jest tak samo jak z innymi rzeczami: nie wchodzimy do sklepu  i nie prosimy o najtańszą książkę  albo najtańsze buty. Robimy świadome zakupy i tak samo przygotowujemy posiłki. To jeden z elementów naszego życia.

W takim razie idźmy dalej: gdzie świadomie kupować? Wiele osób ma problem ze znalezieniem dobrych miejsc.

Zdrowe i przemyślane zakupy możemy zrobić w zwykłym hipermarkecie. Ale to od nas zależy, jak się do nich przygotujemy. Musimy poświęcić temu na początku trochę więcej czasu, na przykład przejrzeć etykiety. Jeśli są tam słowa, których znaczenia nie rozumiemy, to najprawdopodobniej to już nie jest jedzenie. Na targu kupujmy mądrze: nie od hurtowników, tylko od małych, lokalnych wytwórców, którzy hodują zwierzęta w sposób tradycyjny, a rośliny uprawiają na naturalnych nawozach. Wchodźmy z nimi w dialog. Rozmawiajmy. To procentuje. Nie zdarzyło mi się, żeby ktoś powiedział: „nie dało się”. Wręcz przeciwnie, cały czas dostaję entuzjastyczne sygnały: dało się, dotarłam do mleka od krowy, dotarłam do zdrowego mięsa, dotarłam do niepryskanych  chemią pomidorów.

„Zdrowe jedzenie jest drogie, skomplikowane i w ogóle bez sensu, bo lepiej kupić gotowe. Są przecież firmy, które zajmują się profesjonalnym komponowaniem zdrowych posiłków”. Zna to Pani?

Podstawowym mitem, który – mam nadzieję – powoli udaje się obalać, jest to, że chemia jest wszędzie, w związku z czym należy  sytuację zaakceptować i z nią nie walczyć. To jest zresztą punkt wyjścia w mojej pierwszej książce, kiedy stawiam tezę, że właśnie dlatego należy się temu przekonaniu przeciwstawić! Skoro chemia jest wszędzie, to znamy wroga i możemy się z nim zmierzyć. Drugi mit mówi, że zdrowa żywność jest zawsze droga. To też nieprawda. Mamy wybór. Możemy wejść do sklepu ekologicznego i zrobić zakupy tam, a możemy wydeptać sobie własne ścieżki. Jaka to jest radość, gdy uda się zdobyć tanią marchewkę bez sztucznych nawozów! Albo wyhodować samemu.

Mam wrażenie, że wielu ludzi, którzy zaczynają przygodę ze zdrową żywnością okopuje się w swoich zdrowych pudełkach: z przygotowanym i dostarczonym wcześniej pod same drzwi jedzeniem. Bo jak jest zdrowo opakowane, ma napis ECO, to dopiero wtedy jest ok.

Właśnie tak. Ale uwaga: w sklepie nie każdy produkt ekologiczny jest stuprocentowo tym, czego oczekujemy. Może zawierać na przykład cukier. Może nie być tak naprawdę ekologiczny, może być od nieuczciwego producenta. Dlatego w każdej sytuacji, nawet w sklepie ekologicznym należy myśleć i czytać etykiety.

Czytając książkę, byłam zachwycona. Tam nie ma rzeczy, których kategorycznie nie wolno. Nie zabrania mi Pani jeść pasztetu. Podobnie nie znalazłam tam zdań: nie wolno ci ciasta, nie wolno ci czekolady – wręcz przeciwnie: wolno wszystko, tylko w sposób przemyślany.

Przede wszystkim: nie można sobie z żywności jako takiej, a już ekologicznej w szczególności, robić ideologii. Trzeba normalnie żyć. Nie popadać w żadną paranoję, bo to się odbije gdzie indziej. To jest złoty środek. Racjonalne podejście do wszystkiego. Kiedy moje dziecko zje czasem bułkę, to nie prawię mu żadnych kazań, staram się po prostu unikać sytuacji, w których będzie miało możliwość jedzenia tych bułek codziennie. Absolutnie nie kupuję białych pszennych bułek, ale piekę razowe albo pełnoziarniste. To nie jest tak, że jeśli odstawię chemię i będę pić tylko ekologiczne mleko, i przegryzać białymi ekologicznymi bułkami, to będę zdrowa. Nie będę, bo potrzebuję też warzyw, kasz i tak dalej. 

Ale myślenie cały czas o jedzeniu jest męczące.

Ale czy wchodzimy do supermarketu i intensywnie myślimy? Raczej nie. Muszę kupić jogurt, więc idę i kupuję. Ten jest lepszy, ten gorszy – więc biorę pierwszy. To nie jest ciągłe myślenie o jedzeniu, wręcz przeciwnie: zyskuję czas. Spędziłam kilka lat, myśląc o tym, co zrobić, żeby moje dzieci nie chorowały. Zastanawiałam się, w której aptece kupować lekarstwa: gdzie jest tanio. W kilku miałam już wyrobione karty stałego klienta. Tamto myślenie mnie bolało. Teraz mnie już nie boli. 

 

Z Julitą Bator rozmawiała Joanna Mentel

Fot. Jakub Bator