Autorka: Ewa Świerżewska

Eliza Piotrowska, autorka i ilustratorka ponad stu książek dla dzieci, tłumaczka języka włoskiego, krytyczka sztuki. Absolwentka wydziału historii sztuki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Università La Sapienza w Rzymie. Uczennica Danuty Wawiłow, publikuje od dwunastego roku życia. Współpracuje z czasopismami dla dzieci (Świerszczyk, Mały Przewodnik Katolicki) oraz pismami dla dorosłych poświęconymi literaturze dla dzieci (Ryms, Guliwer). Autorka polskich i włoskich tekstów krytycznych z dziedziny historii sztuki dawnej i współczesnej. Laureatka konkursów literackich i graficznych (m.in. Żółta ciżemka, Feniks, Mały Dong) oraz inicjatyw edukacyjnych (m.in. Sybilla, Wydarzenie Muzealne Roku). Mieszka w Brazylii.

Przezcinek i Kropka

Rozmowa z Elizą Piotrowską

Ewa Świerżewska: Wciągnęła mnie ta podróż do przeszłości – oryginalna, a jednocześnie bardzo sentymentalna. Tylko dla dzieci, czy też dla rodziców i dziadków?

  • Eliza Piotrowska: Zawsze piszę z myślą o całej rodzinie. Chcę, żeby to była przyjemność nie tylko dla dziecka, które słucha, ale i dla dorosłego, który czyta, i tym dorosłym może być oczywiście rodzic, babcia lub dziadek. Doskonale pamiętam własne dzieciństwo, co pomaga mi pisać z perspektywy dziecka. Lecz to nie jest mój jedyny punkt odniesienia. Staram się nie zamykać w przeszłości. Zdaję sobie sprawę, że dzisiaj dzieci, chociażby ze względu na bum technologiczny, wychowują się zupełnie inaczej (Celowo używam formy czynnej. „Wychowują się, a nie: „są wychowywane”). Dlatego mają inne oczekiwania niż ja w ich wieku. Biorę to pod uwagę, ale jednocześnie staram się zachować umiar. Mody miną, technologie zmęczą, a uniwersalne wartości będą trwać. Wszyscy przecież – i ci, którzy wychowali się w czasach PRL-u, i ci, którzy wychowują się dzisiaj, chcą tego samego – kochać i być kochani.

Co do sentymentalnej podróży w przeszłość, trochę się zmartwiłam... To przecież było całkiem niedawno!

A ta historia – czy wydarzyła się naprawdę?

  • Stare radio. Wszystko gra!” to druga część serii retro. Pierwsza opowiadała historię starego autobusu i była całkowicie owocem wyobraźni. Historia radia ma ziarnko prawdy. Słyszałam kiedyś o starym radiu, w którym ukryte były ważne dokumenty. A trzecia część, którą piszę teraz, to historia starego aparatu fotograficznego. Ona wydarzyła się naprawdę, i  to całkiem niedawno...

Stare radio. Wsyzstko gra

Pamiętam dobrze takie radio z domu mojej babci. Czy i u Pani w rodzinie było podobne urządzenie?

  • Ba! U mnie w rodzinie JEST podobne radio! Niestety nie należy do mnie, tylko do mojej siostry. Radio przespało wiele lat w ponurej piwnicy, w otoczeniu melancholijnych przetworów, które nie były odpowiednimi towarzyszami niedoli, bo one tęskniły za otwartą przestrzenią: polami, lasami i sadami, a ono – za domem. Przykryte jutowym workiem, wciśnięte w najdalszy kąt ciemnej, wilgotnej klitki, nie wiedziało, że czeka je drugie życie...

Teraz zdobi mieszkanie mojej siostry. I choć już nie działa, to jest szczęśliwe, że ktoś je przygarnął, bo przedmioty też chcą mieć swój kąt, jak ludzie. No i mamy koleją historię – z życia wziętą!

Moja kilkunastoletnia córka opowiadała mi ostatnio, że jest jedyną ze znanych sobie młodych osób, która słucha radia w domu i w samochodzie, bo my go słuchamy. Czy warto namawiać dzieci, by odkrywały także to medium?

  • O tak! Bo największą bolączką naszych czasów, zaraz po koronawirusie, jest nieumiejętność słuchania. Ja wychowałam się właśnie na radiu i płytach analogowych. Uwielbiałam wyobrażać sobie to, co słyszę. I przez długi czas wydawało mi się to dużo ciekawsze niż książki, bo one – uwaga – być może powiem coś wywrotowego – narzucały mi już gotowy obraz (ilustracje). Do dziś chyba więcej słucham, niż czytam. Przepadam za audiobookami, Ninateką, Audioteką, no i oczywiście zwykłym radiem. Jedyne co mi w nim przeszkadza, to reklamy, ich agresywność i nachalność. Dlatego wybieram takie radiostacje, w których jest ich jak najmniej.

Wspomniała już Pani o pierwszej książce z serii retro, pt. „Ogóras. Ale jazda!”. Trzeba przyznać, że motoryzacja przed laty była naprawdę fascynująca. Ja jestem wielką fanką starych pojazdów.

  • Ja też, ja też! Dzisiejsze ulice są pełne podobnych do siebie pojazdów. Wielka szkoda. Często zastanawiam się, jaka idea przyświeca ich projektantom. Samochód to przecież ruchoma architektura miasta, i to jest o tyle ważne, że nasz gust kształtuje się w oparciu o to, co widzimy na co dzień. Gdy patrzę na dzisiejsze pojazdy, odnoszę wrażenie, że to nie jest spójna i świadoma koncepcja jednego dizajnera, ale zlepek pomysłów różnych autorów, z których żaden nie miał ze sobą kontaktu. Przedmiot rodzi się z pewnego zamysłu, i ten zamysł musi być widać. Drażnią mnie na przykład wszechobecne obłości, ponieważ pączkują w zupełnie nieoczekiwanych miejscach, jak grzyby po deszczu, burząc linię pojadów. Nie wiem, co do mnie mówią te wszystkie spiętrzone wybrzuszenia – czy to ma być rodzaj symbolicznej otuliny, dającej poczucie bezpieczeństwa, czy to tylko przypadkowe namnażanie się materii. Nie, nie chodzi o to, że nie lubię obłości. Wprost przeciwnie. Jelcz 021, zwany „Ogórkiem” to przykład obłości, która mnie zachwyca i wzrusza. To obłoścć przemyślana i czytelna. I o tej różnicy mówię.

Mam jeszcze jedną refleksję. Niestety niewesołą – jaki pan, taki kram... My, ludzie, też się upodabniamy. I nie ma w tym jeszcze nic złego, człowiek to zwierzę stadne, ale można upodabniać się ładnie, a nie brzydko…

Ogóras. Ale jazda

Myślę, że tego typu książki są wspaniałym punktem wyjścia do rozmów międzypokoleniowych, do dzielenia się z dziećmi wspomnieniami, refleksjami z przeszłości.

  • Dzieci lubią, gdy rodzice opowiadają im o własnym dzieciństwie. Rodzice też chyba to lubią. Fakt, że byli kiedyś dziećmi, pozwala im na chwilowe wyjście z roli, co może być nie tylko zabawne, ale i oczyszczające. Dziś bardzo modne jest podróżowanie – i dobrze – podróże uczą (podobno), ale najwięcej uczy kontakt z drugim człowiekiem, dlatego dla dziecka dużo wartościowsza, a może i ciekawsza, będzie podróż w przeszłość ze swoim rodzicem czy dziadkiem, niż jakieś odległe i obce Kilimandżaro.

Gdy pisałam „Ogórasa” nie wiedziałam, że to będzie seria. Ten pomysł narodził się w wydawnictwie. Potem powstała książka o radiu, a teraz – o aparacie fotograficznym. Lubię pisać o przedmiotach, bo uważam, że one bardzo chcą się z nami komunikować. Mówią do nas swoją formą, kolorem, pozycją w przestrzeni, mówią co innego w dzień, spowite światłem, a co innego w nocy, zatopione w ciemności. To, o czym w tej chwili piszę, to oczywiście „poezja”. Powieść nie udźwignęłaby takiego „egzystencjalizmu”, dlatego musi być w niej konkretna fabuła, bohaterowie i cała reszta. Ale punkt wyjścia to uwrażliwienie na przedmiot, na jego tajemnicę, której prawdopodobnie nigdy nie odkryjemy. To tajemnica materii, która stawia nam opór. „Pukam do drzwi kamienia” – mówi Wisława Szymborska. I ja Ją rozumiem.

Fryderyk Chopin i jego świat

A co słychać u Cioci Jadzi? Czy znów zamierza odwiedzić małych czytelników?

  • Tym razem zwariowana ciocia Jadzia, która była już w najróżniejszych częściach świata („Ciocia Jadzia w Rzymie”, „Ciocia Jadzia w Rio”, „Ciocia Jadzia w Transylwanii”), zabiera swoją bratanicę właśnie w podróż do przeszłości, a dokładniej, do czasów swojego dzieciństwa i wczesnej młodości, które przypadły na czas PRL-u.

Młodsi czytelnicy dowiedzą się, kto to był cenzor i przodownik pracy, co to był saturator i trwała ondulacja, jak mówiło się na taksówkę i dlaczego nie udał się pochód pierwszomajowy.
 „Ciocia Jadzia” ma wielu fanów, z czego bardzo się cieszę, bo to moja ulubiona bohaterka. Czytają ją dzieci, rodzice i dziadkowie, a potem przychodzą całymi rodzinami na targi książki i proszą o autograf. Pomysłowa, niepoprawna, potargana, uśmiechnięta i postrzelona, „sprowadza na manowce” swoją chowaną pod kloszem bratanicę. Dzięki niej dziewczynka przekracza sztywne ramy „dobrego wychowania” (nadopiekuńczy, zachowawczy i perfekcyjni rodzice), przestaje się bać pomyłek, otwiera się na nowe i nieznane, czerpie z życia pełnymi garściami, doświadczając go na własnej skórze i świetnie się przy tym bawiąc.

Ciocia Jadzia

Mocną stroną „Cioci Jadzi” jest humor i myślę, że to on spaja pokolenia. Bo ludzi łączy nie tylko wspólna historia, pasje czy zainteresowania. Spoiwem jest również śmiech. I kto wie, może najsilniejszym...

A, jeszcze coś! Ciocia Jadzia przygotowuje się do skoku w przestrzeń wirtualną oraz na ekrany (film animowany)! A tymczasem można czytać książki (Wydawnictwo Media Rodzina) i słuchać audiobooków (Audioteka). Miałam wielką przyjemność użyczyć cioci Jadzi głosu, ale był ku temu powód... Ci którzy spotykają się ze mną na spotkaniach autorskich, wiedzą jaki.

Dziękuję za rozmowę!

(fot. Anna Skowrońska)