Wszyscy czytelnicy przyzwyczajeni do, potężnych, pomnikowych biografii polskich twórców, usprawiedliwiających wszystkie zachowania bohaterów, usypiani nudnymi, rozwlekłymi rozdziałami o przodkach, epoce, egzegezie dzieła, mogą odetchnąć z ulgą: oto ukazuje się biografia Różewicza, która od tego schematu odchodzi maksymalnie daleko.

Różewicz za zasłoną

Od dekady kolejni autorzy stają się bohaterami skrupulatnych kronik życia i twórczości,tak rozległych, że właściwie wymykających się możliwościom czytelniczym,. Jednak autorka pierwszej biografii Tadeusza Różewicza, nazywanej teraz często biografią reporterską, nie podąża tą ścieżką. Po pierwsze, oddaje w ręce czytelnika tylko pierwszy tom, przerywa swą opowieść w 1957 roku, a zatem przed połową życia poety. Po drugie, nie układa jej w zamkniętych rozdziałach chronologicznych, co sprawia, że nie da się czytać tej biografii w urywkach, wyciągać z niej kawałków. Grochowska broni swego bohatera – do którego ma stosunek oparty na szacunku i dystansie, bez poklepywania po ramieniu – przed uprzedmiotowieniem, przed lekturą jednoznaczną i upraszczającą.

Grochowska przede wszystkim jednak nie oszukuje czytelnika, nie obiecuje, że pokaże Różewicza pełnego, odkrytego. Daje tylko zbliżenia, różne punkty widzenia, podsuwa słowa z listów samego poety, ale konfrontuje je z jego dziełami literackimi, wywiadami, cudzymi interpretacjami czy słowami rodziny. Śledzi precyzyjnie, jak sam siebie kreował, czego nie publikował, co przekreślał. W tej reporterskiej biografii słychać cały czas dialog. Na oczach czytelników odbywa się wielka praca: Grochowska chodzi za Różewiczem po ulicach, sprawdza, jakie teksty zmieniał i jak je zmieniał, czyta to, co o nim napisali inni, dopytuje krewnych, grzebie w opracowaniach jego twórczości. I tak splata się z tego tkanina, skomplikowany wzór, ale nie może być inaczej, skoro mowa o Różewiczu, czyli najbardziej prywatnym, skrytym z polskich pisarzy. Co więcej – nie dopowiada, kiedy nie wie i chwała jej za to.

Różewicz rekonstrukcja

Zderzenie punktów widzenia

Pierwszy tom „Rekonstrukcji” urywa się zanim Różewicz dozna sławy, zanim stanie się „poeta laureatus”. Opowiada zatem o początkach, a te zawsze dla biografa są trudne, bo nie żyje już większość ze świadków,  nie ma dowodów na formacyjny charakter konkretnych zdarzeń. Pozostają opowieści z drugiej ręki, czytanie miasta, śledzenie archiwów, grzebanie w dokumentach w poszukiwaniu podań do Związku Literatów, odkopywanie bolesnych historii domowych. A w przypadku Różewicza i tak jest trudniej – bo chodzi przecież o okres wojenno-stalinowski, o dzieciństwo matki, która porzuciła swą rodzinę, o jej nigdy nieprzegadaną, ale i nieukrywaną po wojnie żydowską tożsamość, o lata w partyzantce, śmierć brata Janusza, , o życie w powojennej biedzie.

Tajemnice mnożą się , a Grochowska je ujawnia, podkreśla, zestawia hipotezy i żadnej nie wybiera. Zderza słowa rodziny i historyków: co sprawiło, że matka Różewicza odeszła z domu? Czy Sura Gelbard to na pewno dziewczyna, która stanie się Stefanią? A jeśli uciekła , to dlaczego? Kolejno wymienia trzy hipotezy, pozostawiając osąd czytelnikom: atrakcyjność kultury polskiej? obawy przed podnoszącą się falą antysemityzmu i widmem pogromów? A może chodzi o domową przemoc – bo przecież trudno o wyjątkową świadomość polityczno-kulturalną podejrzewać 12-letnie dziecko, a dokładnie tyle lat miała dziewczynka w momencie odejścia z domu.Później te tajemnice się jeszcze spiętrzają, choć już materiału dowodowego jest więcej: co się stało, że Różewiczowie uciekają z Radomska w czasie wojny? Czy to przez czyjś donos? Jak się czuła ta żydowska, całkowicie zasymilowana rodzina w czasie wojny, w sąsiedztwie getta? Stanisław Różewicz słyszy pewnego dnia w magistracie, że „jest coś nie tak… albo z twoją babcią albo matką…”. Dla odmiany, ktoś życzliwy w tym samym urzędzie niszczy ich metryki, tym samym ratując życie.

Krótko potem Tadeusz trafia do oddziału partyzanckiego AK, a w 1944 z niego odchodzi. Grochowska na wiele sposobów próbuje się dowiedzieć, jakie powody za tym stały. Sam Różewicz nie znosił na ten temat rozmawiać z obcymi i gdy w 2011 roku Hanna Krall próbowała wypytywać go o dowódcę, kapitana Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, Różewicz dość brutalnie zbył ją opowieściami o wszach w miejscach intymnych jako najdotkliwszym wspomnieniu z partyzantki. Tymczasem autorce udaje się uporządkować ten epizod z prywatnej historii poety i doprowadzić go do kilku możliwości, przy czym wszystkie się właściwie uzupełniają, a nie wykluczają Czy chodziło o kompletny brak nadziei i poczucie wyobcowania w oddziale składającym się z osób o radykalnie innym pochodzeniu klasowym? Czy raczej o przekonanie dowództwa, że Różewicz „komunizuje” i należy mu się za to kara? A może o niechęć wobec coraz większego zbliżenia Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, których Różewicz nie znosił z powodu powszechnego antysemityzmu i ksenofobii? Grochowska zderza te różne punkty widzenia, ale nie tylko jako reporterka, rekonstruktorka przeszłości.

 Chodzi też i o to, że za Różewiczem, który na przeżyciach wojennych oparł sporą część swych dramatów, krytyczne opinie związane są z jego surową oceną heroizowanej partyzantki, ciągnęły się od lat 70. do dzisiaj. Odezwały się ponownie natychmiast po jego śmierci, a Stefan Chwin pisał nawet, że właśnie to niechęć poety do AK zrodziła jego wysoką pozycję w dobie PRL-u, a co za tym idzie – sukces literacki.

Prawda życia i spójność literatury

 Trzecia zaś i chyba najważniejsza tajemnica historyczna, jaką zawiera ten tom, dotyczy stosunku Różewicza do Zagłady i tożsamości jej ofiar. Jego wiersze nie podkreślają bowiem żydowskiego pochodzenia, gubią przypis, odnoszący się na przykład do zeznań żydowskich świadków, których słowa stały się kanwą tekstu literackiego. Grochowska rozpisuje ten dylemat, nie rozstrzyga go, a przytacza raczej głosy różnych badaczy, którzy brali na warsztat rodzinne korzenie Różewicza i jego wpływ na twórczość. Zarzut tutaj też jest z kalibru ciężkich: uniwersalizujące chwyty stosowane przez poetę zbiegały się bowiem z antysemickimi praktykami władzy komunistycznej, która próbowała umniejszyć wagę i rozmiar Holocaustu przesuwając nacisk na polskie ofiary II wojny.

Właśnie w tych miejscach Magdalena Grochowska jest chyba najlepsza, bo nie poświęca prawdy życia dla spójności literatury i atrakcyjności lektury. Podprowadza czytelników maksymalnie blisko, a jednocześnie nie szpachluje pęknięć, miejsc niepewnych. Nie ucieka w opowieść o kontekście czasów, choć umieszcza swego bohatera za każdym razem w konkretnych okolicznościach. Pilnuje jednak, by epoka i jej koloryt nie przerosły nigdy głównego tematu. Technika podawania czytelnikom zawsze trochę mniejszej porcji niżby potrzebowali (i niż przyzwyczaili ich inni biografowie) jest na dłuższą metę wyjątkowo dobra. Czytaniu biografii poety i wchodzeniu w jego życie prywatne towarzyszy stale poczucie niedosytu, przekonanie, że jest jeszcze kilka zasłon, za którymi ukrywa się prawdziwy Różewicz. Taki zabieg wydaje mi się nie tylko skuteczny i daje rozbieg ku drugiemu tomowi, ale też etyczny.Wierny wobec bohatera, którego nie widzimy nagiego i o którym wiemy, że takiej prezentacji by po prostu nie zniósł.

Więcej recenzji znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam