Autorka: Paulina Małochleb

Ryzykując, że po tym zdaniu nikt nie sięgnie po książkę Macieja Jakubowiaka, muszę napisać, że chodzi w niej nie o apokalipsę, lecz o metaforę. A właściwie o naszą wyobraźnię, którą autor bada, posługując się kolejnymi opowieściami o możliwych końcach. Wyobraźni jako takiej opisać się nie da, więc autor przeszukuje nieskończony wręcz skarbiec metafor organizujących nasze myślenie o końcu świata. Apokalipsa św. Jana, opowieści starotestamentowe o upadku Babilonu, żaba Pepe, gra Plague Inc., powieści Davide’a Fostera Wallace’a i Michela Houellebecqa spełniają tutaj jedną i tę samą funkcję: służą do opowiadania o tym, jak wyobrażamy sobie kres. Jakubowiak stworzył w ten sposób studium naszej współczesnej kultury w jej różnych rejestrach, omawianych bez dzielenia na mądre-głupsze, ambitne-masowe, elitarne-popularne. Autor traktuje je na równych prawach. Podąża nie za wyobrażonym poziomem ani za chronologią, właśnie, lecz chwyta nici, które wydostają się z jednego kłębka wyobraźni.

Już sam tytuł zawiera metaforę, a właściwie kryptocytat i synekdochę. Nawiązuje do ostatnich ludzi opisanych przez Nietzschego jako niekreatywnych i słabych, a także do romantycznej powieści Mary Shelley „Ostatni człowiek”. Chodzi w nim jednak również o to, że w świecie zawsze czujemy się ostatnimi ludźmi, jakby kres miał nadejść lada chwila. Nasze myślenie każe nam ustawiać koniec właśnie w perspektywie synekdochy: widzieć przede wszystkim ludzi, a nie świat – wieloskładnikową całość z silnym pierwiastkiem nie-ludzkim. Tam zaś, gdzie zaczyna się opowieść o zagładzie z powodu katastrofy klimatycznej, znikają w gruncie rzeczy ludzie. Wygodniej jest nie mieszać porządku planety z losem człowieczym. Może właśnie dzięki temu łatwiej nam nie oszaleć.

 

Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata

 

Władcy apokalipsy

– Opowieść o postępie to opowieść o apokalipsie – pisze Maciej Jakubowiak.

Większa część esejów „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata” dotyczy właśnie postępu i tego, jak go oswajamy, wymyślając końce naszej historii. Przecież każda opowieść, żeby była dobra, uporządkowana, logiczna, musi zawierać nie tylko początek, ale też jakieś zakończenie. Autor zbiera zatem różne scenariusze, poruszając się pomiędzy porządkiem moralnym a rynkowo-edukacyjnym. Wyraźnie podkreśla, że apokalipsa w swej istocie jest konserwatywna. Zakłada potrzebę radykalnej zmiany: albo poprzez zniszczenie starego, zdegenerowanego świata i założenie nowego, albo poprzez jakąś figurę sądu nagradzającego tych, którzy spełniali swe obowiązki, oraz karającego tych, którzy migali się od reguł ustalonych przez władzę.

Choć autor w „Ostatnich ludziach” wybiega czasem do odległej przeszłości, a wiek XIX traktuje jak podwórko współczesności, to jednak koncentruje się na ostatnich kilku dekadach. Wychodzi bowiem z założenia, że właśnie kapitalizm napędza lęki postapokaliptyczne dużo silniej niż jakikolwiek system wcześniej. Remedium na strach przed pożogą ogarniającą całą planetę albo katastrofą wyduszającą życie na Ziemi ma być rozpasana, nakręcana wciąż konsumpcja. Historie, którymi się straszmy, podlegają zaś nieustannej repetycji. Opowiadamy je więc sobie – zwłaszcza w ciągu ostatnich 30 lat – wciąż na nowo, zmieniając poniekąd tylko kostium lub dostosowując tempo akcji do wymagań nowego pokolenia odbiorców.

Cień autora

Najtrudniejszy jest ostatni rozdział. Wyzwanie dotyczy zarówno przestrzeni lektury, jak i emocji. Autor opowiada o śmierci matki, ale chowa się i staje się cieniem za cudzym słowem, za plątaniną dobrze dobranych cytatów. Przytacza fragmenty z książki Wichy, eseju Bieńczyka, wierszy Sadulskiego, Szymaniaka, Tkaczyszyna-Dyckiego, powieści Łozińskiego, tekstów Antrima, Barthesa, Eggersa… Owo ukrycie się wynika z własnego bólu, rozpoznawania osobistego cierpienia, przepracowywania pamięci po zmarłej matce.

Jakubowiak pisze o towarzyszeniu w chorobie, wstydliwie ukrywanym zmęczeniu i niecierpliwości, a także – o przepracowaniu żałoby. Chociaż sam rzadko zabiera głos, siła emocji, bólu, poczucia straty, wstydu (nie był przy matce w szpitalu w jej ostatnich chwilach) dociąża te momenty i zmusza czytelników do współodczuwania. Równocześnie zaś – dochodzi przecież do wymuszonego konwencją literacką rodzaju szantażu – dokonuje się tu refleksja nad opisywaniem własnych stanów emocjonalnych. Głos może przecież zabrać tylko ocalałe potomstwo. W dodatku tylko takie, które sprawnie dzierży pióro. Jak Barthes, gdy pisze: „Nie chcę o tym mówić ze strachu przed uprawianiem literatury”.

Uwodzenie

Esej to gatunek bardzo skomplikowany formalnie. Porusza się w przestrzeni pozbawionej akcji, skupia się na diagnozie kultury i autorefleksji. Erudycyjny, stawia autorom poprzeczkę niezwykle wysoko. Domaga się nie tylko wiedzy o kulturze i umiejętności formułowania celnych, olśniewających wniosków, ale też ofiary z własnego doświadczenia, ujawniania momentów osobistych. Jakby tego mało, esej w swej tradycji ustawiany jest jako gatunek z ambicjami budowania diagnoz uniwersalnych, aktualizujących dane zjawisko, ale w perspektywie długiego trwania, możliwy do lektury także po 20, 30 latach od powstania. Maciej Jakubowiak ma te kryteria w nosie – podąża zupełnie innym tropem.

W ciągu ostatnich kilku lat w Polsce, właściwie na naszych oczach, rodzi się nowa szkoła eseju, zbliżona do anglosaskiego i francuskiego modelu, w którym refleksja nad tym, co widać za oknem, staje się punktem wyjścia do opowieści o kulturze. Życie codzienne splata się ze studiowaniem zewnętrznych tekstów. Indywidualne kompleksy autorów, ich sytuacja klasowa, egzystencjalna, genderowa, autoidentyfikacja napędzają całą opowieść, dają jej energię i głębiej wciągają czytelnika. Taka strategia wydaje się bliska Jakubowiakowi, który nie chowa się za cytowanymi tekstami. W swojej opowieści jest obecny nie głosem, a raczej ciałem.

Jednocześnie „Ostatni ludzie” uwodzą prostotą: autor pokazuje siebie przy paczkomacie, zmywaniu, czytaniu, w czasie zabawy z dzieckiem, spacerów z psami. Widzimy go, jak grzebie w stosie kaset video i szuka kogoś, kto ma odtwarzacz. Śledzimy, kiedy jako dziecko z balkonu wysokiego bloku obserwuje pożar (to pierwsza zapowiedź końca w jego życiu, pierwsza naoczna wizja apokalipsy). Oglądamy, jak jeździ na łyżwach. Patrzymy, jak przeżywa dziecięce i nie do końca dziecięce uniesienia oraz miłości. Ale to nie wszystko. Uwodzi także funkcjonująca obok części prywatnej dobrze napisana, konkretna i jasna analiza współczesnych tekstów kultury. Kolejne seriale z Netflixa i HBO Jakubowiak traktuje serio. Uważnie przygląda się produkcjom tj. „Stranger Things”,„Black Mirror”, „Młody papież”. Gdzie indziej uruchamia się krótki, dość szyderczy, ale merytoryczny kawałek o „Armageddonie” w reżyserii Michaela Baya. Z każdego kąta zaś wyzierają „Gwiezdne wojny”.

Dlatego nawet nie mrugamy okiem, gdy co pewien czas pojawia się cytat z Derridy albo Nietzschego. Tymczasem te miłe, gładko przyswajalne analizy układają się w głos w opowieść na temat kultury znajdującej się w szponach władzy. A ta używa wizji końca świata do dyscyplinowania społeczeństwa. Otrzymujemy narrację o tych, którzy mają kapitał i dominują, oraz o tych, którzy im podlegają, nie zdając sobie z tego sprawy. Jakubowiak nie zakłada bynajmniej szat Kasandry. Nie wieszczy upadku, choć cały czas o nim pisze. Przeciwnie: pokazuje procesy dyscyplinowana na przestrzeni dziejów i podkreśla konserwatywne źródła wyobraźni katastroficznej.

Książka „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata” to nie jest zabawa, a przynajmniej nie tylko zabawa. To całkiem poważny głos w dyskusji o tym, w jaki sposób kultura staje się polem walki o władzę.

Więcej recenzji znajdziecie w pasji Czytam.