Autorka: Olga Wróbel

Oto dom w Pabianicach. Nastoletnia Ula mieszka z mamą, babcią i dwójką młodszego rodzeństwa. Ojciec gdzieś zniknął; mama, pracownica Biedronki, regularnie przyprowadza do domu konkubentów, którzy zostają na noc, na weekend, na tydzień. Dzieci niechętnie ignorują ich obecność, a umierająca na nowotwór babcia, której zdrowie zrujnowała praca w fabryce leków, wyzywa córkę od najgorszych i obiecuje, że wróci po śmieci, żeby przeszkadzać w łóżkowych igraszkach. Mama nie ma siły się tym przejmować: ciężko pracuje, żeby utrzymać rodzinę. Kiedy wraca do domu, pragnie odrobiny zapomnienia – w łóżku albo przed telewizorem. Wszystkich członków tej balansującej na granicy ubóstwa rodziny łączy przekonanie, że nic się w ich życiu nie zmieni na lepsze. Mogą co najwyżej popaść w jeszcze większą nędzę, zachorować albo umrzeć i „powiększyć grono aniołków” na cmentarzu, który stanowi ich ulubione miejsce spacerów.

Pabianice to nie miejsce dla ludzi z marzeniami. Nawet legendy są tu ponure – na przykład ta o królewnie Pabiance, od której imienia nazwana została zaśmiecona rzeczka, dziewczynie tak brzydkiej, że została zamknięta w wieży, a chłopi umierali masowo kopiąc tunel, którym wędrowała do kościoła szukać pocieszenia w modlitwie.

 

Kości, które nosisz w kieszeni, Łukasz Barys

 

Bildungsroman bez happy endu

Powieść o dorastaniu, zwana bildungsroman, to gatunek szczególnie nośny i bardzo wdzięczny. Bierzemy bohatera lub bohaterkę u progu dojrzewania i konfrontujemy z wyzwaniami dorosłego życia. Kryzys może budować, może niszczyć, ale zazwyczaj na końcu widzimy, jak doświadczenie zmieniło protagonistę/protagonistkę i uporządkowało jego/jej sposób widzenia świata. Z nastolatkami łatwo się utożsamiać: każdy pamięta burze swojego dorastania i chętnie obejrzy je jeszcze raz, ładnie opowiedziane literaturą. Jeżeli mamy natomiast do czynienia z młodszym czytelnikiem lub czytelniczką, to zazwyczaj nie mogą się oni doczekać dorosłości i chłoną wszelkie historie o jej początkach, wyobrażając sobie własną przyszłość i rozwiązując w głowie problemy wraz z narratorem/narratorką.

Tymczasem Łukasz Barys przeprowadza szalenie przewrotny zabieg: na bohaterkę wybiera dziewczynę z rodziny ocierającej się o patologię. Ale nie opowiada historii o Kopciuszku, który ciężką pracą i świadomością, że jest kowalem swojego losu, wydobywa się z dna. Barys nie obdarza Uli szczególnymi talentów. Nastolatka wygląda przeciętnie, przeciętnie się uczy. Nic ani nikt nie chroni jej przed szyderstwem koleżanek i kolegów, którzy drwią z przetłuszczonych włosów oraz niepranych ubrań z lumpeksu. Nie pojawi się Hagrid z informacją, że dziewczyna jest czarodziejką i jedzie do Hogwartu. Nie sfrunie z nieba chrzestna matka-wróżka z sukienką z księżycowej mgiełki. Chociaż Ula dużo czyta, nie spotka nawet empatycznej nauczycielki, która zwróci uwagę na wrażliwą, wyśmiewaną przez rówieśników dziewczynę i zachęci ją do wytrwałego podążania ścieżką edukacji. Ula jest sama. Sama pozostanie też w finale, kiedy Pabianka zabierze jej ukochanego kundla. Towarzyszą jej jedynie kości, widma i zmarli, w nieznośny sposób powracający na powierzchnię ziemi.

„Kości, które nosisz w kieszeni” to opowieść o nierównościach społecznych i osławionych rodzinach 500 plus, którym nie lubimy przyglądać się na co dzień, a co dopiero w literaturze. Przyznaję, że czytaąc niezwykle sugestywne frazy autora, miałam olbrzymią ochotę zapomnieć o własnym grubo smarowanym przywileju i nakazać narratorce umycie włosów, wyczyszczenie paznokci, podanie rodzeństwu pożywnej a niedrogiej kaszy gryczanej z duszoną marchwią i pieczarkami zamiast sztucznego jedzenia z tylnych półek marketu. Ale skąd ona miałaby wiedzieć, co jest wartościowym jedzeniem? Po co właściwie ma się zdrowo odżywiać? Żeby zdrowe ciało lepiej przyswajało biedę i wykluczenie, stanowiąc pożywkę dla pogardliwych spojrzeń?

Tylko bogaci mogą umierać ładnie

W świecie Uli jedyną stałą są zmarli. Można zastanawiać się, czy ich ciągła, uporczywa obecność w świecie dziewczyny stanowi powód, by zaliczyć „Kości, które nosisz w kieszeni” w poczet dzieł utrzymanych w konwencji realizmu magicznego. Nie sądzę. Śmierć w społecznych dołach Pabianic nie ma w sobie niczego magicznego. Jest częścią codzienności, która wręcz pożera życie.

„Babcia dostała wcześniejszą emeryturę z uwagi na pracę w szkodliwych warunkach. Tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że będzie chorować i ta emerytura stanowiła coś w rodzaju przeprosin – idź sobie teraz, bo zaraz umrzesz i nie zdążysz odpocząć (...). Nie muszę mówić, ile to kosztowało. Większość paska z Biedronki szła na wizyty i lekarstwa, a dla nas nie zostawało prawie nic. Przez dwa lata żarliśmy wyłącznie pasztet drobiowy Podlaski, który mama wynosiła z pracy na przekór dacie ważności do spożycia i kierownictwu (nie chcieli oddać niczego za darmo, woleli wyrzucić do śmieci). Zmielone, napompowane antybiotykami kurczęta pulsowały pod naszą skórą jak rozgrzana oliwa, mieliśmy żółtawą, pryszczatą cerę i bielutkie wzgórki pełne surowicy, ale godziliśmy się na to dla babci, która musiała przeżyć”.

Babcia jest jedyną osobą, która ma plany na przyszłość – ale na przyszłość pośmiertną. Szczyt pragnień chorej kobiety stanowi elegancki nagrobek, a nie „plastikowa wanienka”, w jakiej pochowano dziadka.

Okazuje się, że podobnie jak w „Pianie dni” Borisa Viana śmierć to dla ubogich tylko kolejna okazja do upokorzeń. Babcia umiera. Jej pogrzeb niechlujnie odprawia ksiądz, który wcześniej nie krył obrzydzenia podczas wizyt duszpasterskich, stanowiących dla chorej jedyną rozrywkę u schyłku życia. O murowanym nagrobku nie ma nawet co marzyć – dzieci potrzebują butów, zresztą jeżeli ktoś był biedny za życia, pozostanie biedny po śmierci. Bogaci umierają ładniej – na przykład fabrykancka córka Marianna Kindler, utrwalona w kamiennej rzeźbie nagrobnej jako wieczna pensjonarka, czy Fabian Baranowski, nastoletni samobójca, syn miejscowego chirurga-ortopedy, w którego zdjęciu wyciętym z „Życia Pabianic” zakochuje się Ula. Dziewczyna wkleja twarz zmarłego w miejsce twarzy papieża w zeszycie do religii. Na pierwszy rzut oka ten zabieg wydaje się absurdalny, ale z drugiej strony kto ma decydować o tym, któremu zmarłemu należy się cześć i ołtarze, a któremu zapomnienie? Fabian Baranowski może zostać świętym Urszuli, meliniara Wacia może żyć tygodniami przeczytaną przypadkiem historią miłości Dory Diamant i Franza Kafki. I tak nic to nie zmienia.

Historia opowiadana przez debiutującego w roli prozaika (a nagradzanego wcześniej za poezję) Łukasza Barysa nie jest łatwa ani pocieszająca. Na pewno nikt nie poczuje się po tej lekturze lepiej. To frapująca i językowo ciekawa próba pokazania świata, który zazwyczaj majaczy na obrzeżach naszej świadomości i literatury, a pojawia się co najwyżej w reportażach.

W tej prozie nie ma dziennikarskiego dystansu. Są tylko kości w kieszeni. Codziennie przypominają, że życie jest paskudne, a do tego krótkie, pozbawione krzty magii i pociechy.

 

Wybór krytyków spotkanie

 

Zapraszamy na spotkanie, podczas którego Grzegorz Piątek (przedstawiciel Unii Literackiej), Łukasz Grzymisławski (przedstawiciel krytyków) oraz autorzy recenzowanych w sierpniu książek: Łukasz Barys „Kości, które nosisz w kieszeni”, Olga Gitkiewicz „Krahelska. Krahelskie” i Łukasz Zawada „Wydatki” porozmawiają o Wyborze Krytyków oraz najlepszej polskiej literaturze współczesnej. Transmisja live odbędzie na na Facebooku w czwartek 26 sierpnia o godz. 18.00.

Więcej recenzji znajdziecie w pasji Czytam.