Autor: Łukasz Grzymisławski

To jest najprawdopodobniej najdowcipniejsza rzecz, jaką będziecie mieli okazję przeczytać w tym roku – tak mógłbym zacząć, niczym autor okładkowych blurbów, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, naprawdę tak uważam. Po drugie, ta książka bezlitośnie szydzi z branży, która przepoczwarzyła się w jeden wielki automat do wypluwania blurbów, więc formułowanie kolejnego stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji. Pamflet na rynek wydawniczy? Środowiskowa satyra? Kpina z prekariatu i fanów Thomasa Piketty’ego, w tym z siebie? Owszem, ale też coś więcej.

Automat do wypluwania blurbów

Ta branża, wstrętnie zblatowana i hermetyczna, dziś wygląda mniej więcej tak: wydawcy po partyzancku sklejają budżety, mniej lub bardziej zorientowani dziennikarze udają za pieniądze nieistniejących krytyków, nakłady prozy liczy się raptem w setkach (a to i tak optymistycznie), zaś armia youtuberów/instagramerów/tiktokowców oferuje swoje usługi (zdjęcie z kotem, kwiatkiem, kawą plus okładka i jakieś ogólne zdanie typu „dawno nie czytałem/am tak zabawnej książki”), na które idzie lwia część wspomnianych, ledwo sklejonych budżetów. A pisarz? Jeśli nie generuje wokół siebie atmosfery skandalu – na przykład nikogo jeszcze nie zabił, nie molestował ani nie brał udziału w handlu heroiną lub organami dzieci z Azji – w zasadzie do niczego się nie przydaje. I to nie tylko po spłodzeniu swojego produktu, ale nawet i przedtem – czego stara się dowieść Łukasz Zawada w „Wydatkach”.

Nie mylicie się, ta powieść należy do licznie reprezentowanego gatunku autotematycznego, czyli zajmuje się procesem powstawania powieści. Ale nie w ogóle, tylko w konkretnej „fałdzie czasoprzestrzeni – planeta, miasto i chwila”, jak ujmuje to Zawada, czyli w Warszawie u progu trzeciej dekady XXI wieku. To dobry punkt wyjścia do uprawiania satyry środowiskowej oraz ogólnospołecznej. Jednak na obśmianiu – wdzięcznym, łatwym, lecz wynikającym z goryczy i frustracji – się tu nie kończy.

 

Wydatki, Łukasz Zawada

 

Zemsta jest słodka

Rozdziałów jest pięć, każdy z zupełnie innej beczki, ale każdy jakoś naznaczony montypythonowskim purnonsensem. Wszystkie razem opowiadają historię pisarza „w zenicie debiutu”, Łukasza Zawady, i nie jest tajemnicą (tytuł części ostatniej: „Ceremonie żałobne”, z Geneta), że ma ona ponury finał.

Na początku śledzimy rozterki Łukasza Zawady, który zostaje zaproszony na wykwintną kolację przez redaktora naczelnego „Polityki” w przeddzień gali Paszportów przyznawanych przez to pismo. Zawada faktycznie był nominowany do tej prestiżowej (bo niespecjalnie lukratywnej) nagrody za swoją poprzednią książkę, „Fragmenty dziennika SI”. Nie można więc wykluczyć, że naprawdę jadł i pił z Jerzym Baczyńskim „za dwóch”, wysłuchał zapewnienia, że nagrodę ma w kieszeni, a w euforii zapłacił cały rachunek plus coś ekstra dla kelnerów, idealnie dyskretnych i antycypujących potrzeby klientów.

Ostatecznie Paszport zgarnął ktoś inny. To sprawiło, że inwestycje poczynione na poczet triumfu szlag trafił: przyzwoity garnitur, wegańskie buty i przede wszystkim nowy MacBook do wystukania przemowy, bo w dotychczasowym, wysłużonym nie działał klawisz litery n – a nie da się bez końca pisać lipogramów na wzór George’a Pereca, „tego od tej książki bez e”. (Do Pereca jeszcze wrócimy, jako i powraca Zawada).

Morał z tego – dla Jerzego Baczyńskiego i wszystkich, którzy spoufalają się z pisarzami: z tymi ludźmi należy postępować powściągliwie, nigdy nie wiadomo jak was wykorzystają/obsmarują w swoim pisaniu.

Nobel, Nike i Mróz na chłodno

Dalej, część druga: wykład w ramach błyskawicznego kursu kreatywnego pisania (termin z amerykańskich campusów, ale może są już takie zajęcia na SWPS-ie – nie wiem). Prowadzi go kobieta, nadzwyczajnie błyskotliwa, z doktoratem z historii sztuki („żeby dobrze pisać, trzeba albo kompletnie nie znać się na niczym, albo znać bardzo dobrze na czymś jeszcze poza literaturą, to może być cokolwiek, na przykład geodezja czy wykańczanie wnętrz”) oraz ewidentnym problemem w relacjach z toksyczną matką. Ponieważ „Wydatki” w całości stanowią zręczny stylistyczny hołd dla różnych antenatów literackich Zawady, nie od rzeczy będzie wspomnieć, że rozdział drugi przywodzi na myśl bardziej sarkastyczny wariant Elisabeth Costello, zwłaszcza że Coetzee to pierwsze nazwisko, jakie pada w tym bajecznym, napisanym z Bernhardowską namiętnością monologu.

W skrócie dyktowanym przez ograniczenia czasowe pani doktor prowadzi kursantów przez „większość kluczowych chwytów”, jakimi posługują się pisarze, jeśli pragną odnieść sukces. To pokaz umiejętności samego Zawady: chwyty ilustrowane są stosownymi próbkami, jak „Godzenie sprzeczności, na przykład żartu i rzeźni” albo „Romans”. Ten ostatni fragment szczególnie godny polecenia, gdyż obejmuje warsztat współczesnej literatury gatunkowej, co daje okazję do pochylenia się nad wpływem Empiku na rynek oraz do spostrzeżeń na temat wspomnianych już blogerów/instagramerów oraz zawodowych recenzentów (zabawnym zbiegiem okoliczności piszące razem ze mną w tej rubryce Olga Wróbel i Paulina Małochleb wymienione są tu z nazwiska; ja nie, ale nie chowam urazy).

Dostaje się nagrodzie Nike – istnemu dziaderstwu, którego termin wycyrklowany jest idealnie i cynicznie pod sezon przed Bożym Narodzeniem, jedynymi żniwami branży. A także Noblowi, skostnieniu w sensie ścisłym, który nawet nie jest nagrodą literacką, tylko instrumentem szwedzkiego przemysłu turystycznego. Oczywiście jest też nieco o Remigiuszu Mrozie, który smaży bestseller co kwartał, więc zachodzi podejrzenie, że to największy zgrywus w okolicy: taśmowa produkcja jako projekt konceptualny, czytelny dla wtajemniczonych.

Doraźny zamiennik „Lalki”

„Projektem konceptualnym” jest część następna. Składa się na nią utwór, który pani doktor pokazuje swoim słuchaczom w ramach przestrogi przed pokusami łatwych pomysłów. Autorem jest Łukasz Zawada, były uczestnik kursu. Tytuł: „365 dni, 42 923 złote i 45 groszy”. I tu wracamy poniekąd do Pereca i jego linneuszowskiej „Próby zinwentaryzowania pokarmów płynnych i stałych, jakie pochłonąłem w ciągu 1974 roku”. O ile u nowatorskiego Francuza naga lista potraw „robi mimo wszystko literaturę” („być może burżuazyjna zabawa, która ma unaocznić, że strumienia życia nie da się zapisać”), o tyle jeszcze bardziej goły wykaz wydatków poniesionych przez Zawadę w roku 2019 to już jedynie „ucieleśnienie luzerstwa”.

Czego można się dowiedzieć z tej listy wydatków? Że Zawada to weganin, uprawia tajski boks, dzieli z kimś wynajmowane mieszkanie, prawdopodobnie z kobietą (dwa zakupy testu ciążowego plus kolczyki krótko po jednym z nich), nadużywa środków przeciwbólowych, walczy z chęcią powrotu do palenia, wydaje masę kasy na kawę w fikuśnych kawiarniach, choć go na to nie stać. Ponadto raz pojechał do Chorwacji –  głównie po to, żeby tam pić kawę, na którą go nie stać.

To samo niewątpliwie spostrzegł wydawca – z małej, ale dającej radę oficyny – którego list do Zawady stanowi część czwartą. Nie jest to standardowe odrzucenie publikacji, o nie. Wydawca, człowiek obyty i ambitny, dostrzega w zagubionym i może nieco rozgoryczonym Zawadzie idealnego kandydata do eksperymentu, który poniekąd naraił mu Yuval Noah Harari, ten od doskonale przezroczystych globalnych bestsellerów o kondycji człowieka w XXI wieku. Proponuje Zawadzie wyjazd do ośrodka badawczego w Kalifornii, gdzie pewien innowacyjny naukowiec próbuje dowieść, że nie ma czegoś takiego jak ludzka wolna wola. Badacz twierdzi, że wszystko, co robimy, stanowi efekt przypadku lub czynników deterministycznych, zatem naszymi działaniami można sterować i – co najlepsze – tym samym nas uszczęśliwiać, utrzymując w świętym przekonaniu, iż każda tak wygenerowana decyzja jest wynikiem wolnego wyboru. Ma to, oczywiście, daleko idące konsekwencje także dla czytelnictwa, w tym tego, co i jak czytamy, oraz stopnia czerpanej z tego satysfakcji. Wniosek – na tym rynku jest sporo do zarobienia niejako poza systemem.  

Eksperyment okazuje się jednak dość inwazyjny i wiąże się wkroczeniem na nieznaną ścieżkę - dlatego w części finałowej słuchamy kolejnej kobiety, noszącej w łonie dziecko (prawdopodobnie Zawady), która żegna doczesne szczątki pisarza, przetransportowane z powrotem z Kalifornii.

W ostatniej powieści zmarłego, odrzuconej przez wydawców liście wydatków z jednego roku, dostrzega ona coś więcej: „ducha epoki, pochwyconego niczym dżinn w lampie, imponującą summę, cywilizacyjną panoramę”. Uznać ją można za „lekkostrawny odpowiednik powieści encyklopedycznej, odzwierciedlający intelektualny horyzont właściwy danej nam kulturze”. To zarazem „substytut przekrojowej fabuły o spuściźnie transformacji ustrojowej i bytowaniu w Rzeczpospolitej”. Syntetyczna, uniwersalna historia o codzienności współczesnego konsumenta w średnim wieku. Coś jak dzisiejsza wersja „Lalki” Prusa.

Mówiłem, nie przeczytacie niczego zabawniejszego w tym roku.

 

Wybór krytyków spotkanie

 

Zapraszamy na spotkanie, podczas którego Grzegorz Piątek (przedstawiciel Unii Literackiej), Łukasz Grzymisławski (przedstawiciel krytyków) oraz autorzy recenzowanych w sierpniu książek: Łukasz Barys „Kości, które nosisz w kieszeni”, Olga Gitkiewicz „Krahelska. Krahelskie” i Łukasz Zawada „Wydatki” porozmawiają o Wyborze Krytyków oraz najlepszej polskiej literaturze współczesnej. Transmisja live odbędzie na na Facebooku w czwartek 26 sierpnia o godz. 18.00.

Więcej recenzji znajdziecie w pasji Czytam.