Potrzeba opowiedzenia własnej historii

Jak wielu z nas jest w stanie wymienić imiona kompletu swoich prababć i pradziadków? Kto przechowuje w szufladzie niewyraźne zdjęcia, na których małe dzieci, o rysach ledwie sugerujących pokrewieństwo z nami, są trzymane za ręce przez tajemnicze postaci z wąsami i w odświętnych strojach, ze wzrokiem utkwionym w obiektyw jak w okno nieznanej przyszłości? Ale, co ważniejsze, po co właściwie mielibyśmy wiedzieć o tych ludziach cokolwiek ponad to, że odpowiadają za fragment naszego DNA? Przecież lubimy myśleć za tęgimi umysłami Oświecenia, że rodzimy się jako puste zeszyty, w których dopiero potem zapisuje się całe nasze ja. Nawet jeśli lubimy też np. od 40-letnich Niemców oczekiwać, że będą się codziennie zastanawiali, co ich dziadkowie robili podczas wojny.

Otóż między innymi dlatego, że John Locke, postulując pogląd o tabula rasa, był fantastą. Że dziedziczymy nie tylko kształt dłoni i kolor oczu, także temperament, skłonności i – to wniosek wyciągnięty z XX wieku - traumy. Że nasza cywilizacja oparta na kulcie indywidualizmu zawiera w sobie taki paradoks, że produkuje jednostki w bardzo ograniczonej ilości wariantów, a więc by odróżnić się od reszty – czego wymaga nasza kultura - każdy szuka o sobie opowieści, która dostarczy powodów, by w jakiś sposób czuć się wyjątkowym. A do tego – jak na początku swojej książki zauważa Katarzyna Surmiak-Domańska – „potrzeba opowiedzenia swojej historii to jeden z najsilniejszych instynktów”.

Wymyślenie siebie na nowo

I zaraz rysuje motywy i kontekst podjętego przez siebie trudu odkopania losów własnej rodziny spod grubej warstwy przemilczeń, odsunięcia, , wręcz klinicznego przypadku wyparcia. „Jestem owocem interesującego społecznego eksperymentu” – pisze i chodzi jej o dzieci ludzi z pokolenia powojennego awansu, którzy „stanęli przed koniecznością odcięcia się od swojej przeszłości”.

O ile przedtem świat – technologia, przemysł, stosunki społeczne – zmieniał się w tempie wprawdzie coraz szybszym, ale jednak pozwalającym na w miarę łagodne przekazywania pałeczki między pokoleniami, które z grubsza rozumieją się nawzajem, o tyle w połowie XX wieku nastąpiło – jak wiemy - przyspieszenie z turbodoładowaniem w postaci wojny totalnej i radykalnych ideologii wprowadzanych w życie od ręki. Podstawową strategią zachowania integralności stało się wymyślenie siebie na nowo, zwłaszcza w naszej części Europy. Robiono to na poziomie całych społeczeństw i – jeszcze skuteczniej – indywidualnie.

czystka

Szlak nowego życia

W przypadku przodków Surmiak-Domańskiej szlak do nowego życia, wiódł od wsi pod Lwowem, poprzez wyładowaną śmiercią okupację, dalej bydlęcym wagonem na tzw. ziemie odzyskane, a jakiś czas potem, luksusowym zrządzeniem losu, do socjalistycznej Warszawy. Z takimi współrzędnymi ta prywatna historia stanowi doskonałe ukonkretyzowanie tej podręcznikowej, przez duże „H”. I nawet gdyby nie było w niej żadnych białych plam, jej poniechanie byłoby pewnie nie do pomyślenia dla tak wytrawnej reportażystki. Tymczasem białe plamy były, i to otoczone ścisłym tabu.

Książka ma dwie centralne postaci,, ojca autorki, przez większą część tej rodzinnej rekonstrukcji „małego Bronusia”
, oraz jego matkę, Franię. Ojciec, osobowość nieco despotyczna, przez lata wekslujący wszelkie co dociekliwsze pytania o przeszłość rodziny na zestaw bezpiecznych anegdot, starannie ocenzurowanych z elementów mogących generować dalszą dociekliwość. I Franciszka, zmarła przed narodzeniem autorki („Jestem bezbabciowcem”, pisze Surmiak-Domańska), niedoreprezentowana w skądinąd i tak oszczędnych wspomnieniach - co zadziwiające, biorąc pod uwagę nagromadzenie kryzysowych sytuacji, przez które przeszła wraz ze swoim rodzeństwem i dziećmi.

I tu dochodzimy do dodatkowego elementu tej historii z XX wieku, a mianowicie czystek etnicznych dokonywanych na Wołyniu i w Galicji wschodniej przez ukraińskich nacjonalistów. W kilku falach, przez kilkanaście miesięcy zginęło  blisko 100 tysięcy ludzi. Rodzina autorki się uchowała, wskutek całego szeregu fortunnych zbiegów okoliczności.

Zapora, którą stawia w tej sprawie ojciec – mając swoje racje - jest przez lata nie do przeniknięcia. Ale wtedy następuje cudowne odkrycie: 42 listy, 42 kartki pokryte pismem gęstym od emocji i błędów. Adresatką była siostra Frani, która na długo przed wojną wyjechała do Francji i przez następnych 30 lat, aż do powrotu, wysyłała stamtąd pieniądze odłożone z pensji służącej, ratując w ten sposób wielokrotnie swoich krewnych z opresji. A oni mogli się jej zrewanżować jedynie tymi listami.

Oddanie głosu zakrzyczanym

Czytając „Czystkę” trudno nie pomyśleć, że dopiero ta książka jest prawdziwym rewanżem.Oddaje głos ludziom zakrzyczanym przez słuszny patos, uciszonym przez „obowiązujące narracje”, uśrednionym przez sprawozdania historyków czy publicystyczną doraźność. To zresztą kolejna w ostatnim czasie taka próba -weźmy  „Przewóz” Andrzeja Stasiuka, powieść, która wojnę i wielką wymianę pokoleń opowiada poprzez podobny, choć dokonany w innych proporcjach zabieg: wprzęgnięcie wątku autobiograficznego. Tam, gdzie zwykło się pośpiesznie zbywać dawne jednostkowe losy – ocaleńców,rezunów ze wschodu, Niemców wyganianych z zachodu - suchą wzmianką, literatura, jaką jest „Czystka”, daje im wielowymiarowe ciało, niuansuje, w podstawowym sensie uczłowiecza, nadaje znaczenie i podmiotowość. Piętrowa tragedia wojny, biedy, fanatyzmu i okrucieństwa przybiera formę łańcucha drobnych gestów i decyzji - zawsze brzemiennych w skutki, ale czasem podejmowanych wbrew rozsądkowi lub pomimo okoliczności. Czy kiedyś wystarczy przypominania, że w sytuacji granicznej, gdy człowiek zamiast szerszego oglądu spraw, ma jedynie nakaz przetrwania, małoduszność od szlachetności oddziela jeden włos?

Losy pozbawione kronikarza

To wszystko są dość oczywiste spostrzeżenia, i „Czystka” zasługuje na wnikliwsze, a już na pewno – na wnikliwego czytelnika. Sposób, w jaki Katarzyna Surmiak-Domańska uzupełnia pozbawione kronikarza losy, odtwarza je ze strzępów informacji, raczej z tego, co zostało przemilczane, niż z tego, o czym się mówi, to majstersztyk. Wielu z nas to może pomóc, natomiast jej samej już chyba pomogło.

 „Najgłębsze traumy pozostawiają coś w rodzaju znaczka w DNA. Nazywa się to epigenetyczne ślady traum. Zdarza się, że ten znaczek zostaje przekazany dalej. Nie przez geny, nawet nie przez słuchanie wspomnień. Wystarczy codzienny kontakt”.

Kapitalny jest ten fragment „Czystki”, który nagle uzmysławia czytelnikowi, jak wiele traum zbiorowych towarzyszy nam od najwcześniejszych etapów wchodzenia w życie społeczne i jak wiele innych pozostaje wypartych.

„Traumy w Polsce utrzymują się zbyt długo. Tak się dzieje, gdy cierpienie nie spotyka się z zainteresowaniem ani ze zrozumieniem, a krzywda nie zostaje uznana ani przez najbliższe otoczenie, ani przez społeczeństwo”.

Być może polską paranoiczność, brak zaufania społecznego czy wręcz nienawiść można tłumaczyć tym, jak Polacy sobie nie radzą z traumą wojny i tym, co po niej?

Więcej recenzji znajdziesz w pasji Czytam.