Spokój i otwartość na dialog. To najkrótsze streszczenie tego co proponuje nam na nowym albumie Natalia Przybysz. Oczywiście przez spokój nie można rozumieć braku akcji, a przez otwartość - niesprecyzowanych poglądów. Natalia jest konkretna i bardzo świadoma. Obserwuje rzeczywistość i nadaje jej własne znaczenia oraz barwy, jak sama twierdzi - żyje we własnym tempie, które niewiele na wspólnego z pędem zewnętrznego świata, jednak pozostaje z nim w zdrowej symbiozie. Album „Jak malować ogień” można już znaleźć na sklepowych półkach, a my zapraszamy do lektury rozmowy z jego główną bohaterką.

Jak malować ogień - Przybysz Natalia
 

Piotr Miecznikowski: Wiele rzeczy się wydarzyło od czasu twojej poprzedniej płyty, z jakim nastawieniem, stanem ducha podchodziłaś do nagrywania tej nowej?

Natalia Przybysz: - Mam nadzieję, że to jest odczuwalne w tym co śpiewam. Moja muzyka to wszystko wyraża. Na takie otwarte pytanie trudno jest odpowiedzieć, chyba wszystko powiedziałam na płycie (śmiech). Przebyłam drogę w głąb siebie, nie chcę żeby to zabrzmiało zbyt patetycznie, ale teraz jestem bliżej samej siebie. Czas, o którym wszyscy myślą, że płynie ostatnio jakoś szybciej, dla mnie zwolnił. Oczywiście tempo świata, całej planety i to moje, osobiste są ze sobą połączone, tyle że ja nauczyłam się mój czas rozciągać i wyjadać z niego cały ten miąższ. Mam na to swoje sposoby.

 

Myślisz, że to jest coś takiego, czego każdy się może nauczyć?

- Tak. Oczywiście. Moje podejście do rzeczywistości nie jest ani pozytywne, ani negatywne, jest... hm... wyważone. Chodzi o bardziej subtelną formę odczuwania, dostrajanie się do zmian, które nieprzerwanie zachodzą wokół nas.
 

Skoro wspomniałaś o zmianach - w składzie zespołu, który ci towarzyszy także zaszły zmiany. Pojawili się nowi muzycy. Opowiesz nam o nich?

- Już jakiś czas temu skład zespołu się zmienił - pojawiała się nowa sekcja rytmiczna. Na miejsce Huberta Zemlera i Filipa Jurczyszyna pojawili się Kuba Starszukiewicz i Pat Stawiński. Genialni muzycy i świetni przyjaciele z idealnie „dostrojonymi zegarami”. To bardzo ważne, że tak dobrze się rozumieją i przyjaźnią, bo dzięki temu tak samo dobrze razem grają. Mam naprawdę niesamowite szczęście i przywilej grania z takimi muzykami. Na gitarach gra z nami dwóch moich ulubionych „skrzydłowych” - Jurek Zagórski i Mateusz Waśkiewicz. Znani już z moich poprzednich płyt. Cały materiał na „Jak Malować Ogień” stworzyliśmy razem i wszyscy, wspólnie byliśmy producentami tego albumu.

 

A opowiesz w jaki sposób powstawały kompozycje? Ktoś przynosił gotowe piosenki, czy wszystko rodziło się na próbach w trakcie wspólnego grania?

- Wszystko rodziło się na próbach. Cała muzyka to wynik naszego wspólnego jamowania. Mam nadzieję, że to słychać, to porozumienie i wzajemny szacunek, który panuje w naszym zespole. Dla mnie to jak chłopacy grają jest w takim stopniu genialne, że nawet nie ośmielam się brać w ręce żadnego instrumentu (śmiech). Niczego im nawet nie sugeruję, godzę się ze swoją rolą piosenkarki, piszę teksty i wymyślam melodie. Śpiewam tak jak chcę, a oni grają tak jak chcą.

 

Wracając jeszcze na chwilę do nowych muzyków - czy ich pojawienie się spowoduje, że nowa płyta będzie się jakoś mocno różnić od tych poprzednich?

- Wraz z nimi pojawiła się nowa energia, rodzaj wibracji, który jest wyraźnie odczuwalny. Możliwe, że da się to zauważyć na poziomie dynamiki grania. Dla mnie najważniejsze jest, że niczego po drodze nie zgubiliśmy, wciąż mamy swój rytm, a to jest zasługa perfekcyjnego zgrania i porozumienia między Kubą i Patem, oraz faktu, że znakomicie się uzupełniają z resztą zespołu. Pieczę nad tym, żeby wszystko brzmiało spójnie przejął Jurek Zagórski, który jest także odpowiedzialny za nową, solową płytę Muńka Staszczyka.

 

Jakie było twoje podejście do tekstów? Czułaś, że masz coś ważnego do przekazania i że to jest twoim celem, czy może zadaniem jako artysty? Myślałaś o tym, że twoje teksty mogą mieć realny wpływ na czyjeś życie i myślenie o świecie?

- Doświadczenie pokazało mi, że to co piszę i to co ludzie, których spotykam na koncertach z tych moich tekstów wynoszą, to forma dialogu. To także jakiś rodzaj psychologii, terapii polegającej na wymianie emocji. Widzę, że wszyscy jesteśmy do siebie bardzo podobni, dlatego z jednej strony pisanie piosenek to proces, który jest mnie samej bardzo potrzebny, jako forma auto-terapii, a z drugiej dociera do mnie, że wszyscy jesteśmy zbudowani z tych samych składników - emocji, uczuć i pragnień. Paleta tych składników jest ograniczona i tak naprawdę różnice między nami, to różnice w ich proporcjach. Co nie zmienia faktu, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej plasteliny. Płynie w nas ta sama energia. Wydaje mi się, że to właśnie jest takie wspaniałe w muzyce, że potrafi w konkretny sposób oddziaływać na ludzi. Sama staram się pisać teksty możliwie jak najbardziej uniwersalne i otwarte, bez zdradzania zbyt wiele z własnej opinii, tak aby każdy mógł przeżywać to na swój sposób. Przez to czuję na sobie tę odpowiedzialność, że to co mówię, to musi być prawda.

 

A co jeżeli ktoś nie akceptuje twojego zdania i otwarcie cię atakuje, jak to się niestety czasami zdarza każdemu artyście w internecie?

- Staram się na to wszystko patrzeć możliwie jak najbardziej racjonalnie, być w swoich osądach „blisko ziemi”. Często te negatywne emocje i opinie są bardzo odruchowe, pozbawione namysłu i wyważonego przemyślenia. Internet to z jednej strony wspaniałe narzędzie, które pokazuje nam ludzkie radości i tragedie, ale też miejsce gdzie osoby sfrustrowane, samotne i smutne, kompulsywnie piszą rzeczy obrzydliwe i psują innym nastrój. Staram się o tym pamiętać, że to wszystko nie zawsze ma związek z prawdą.

 

Płyta „Jak Malować Ogień” jest albumem bardzo... ekologicznym. Podobno powstała ze składników wziętych ze recyclingu, możesz nam opowiedzieć o tym coś więcej?

- To prawda, wersja winylowa powstała z kawałków, skrawków materiału, który był wykorzystywany do tłoczenia płyt innych artystów. Zwyczajowo takie ścinki, zwane fachowo „obwarzankami” lądują w koszu, ale tym razem dostały szansę na powtórne wykorzystanie. Materiał ten nadaje się do ponownego zmielenia ze względu na to, że nie został poddany pełnej obróbce termicznej – nie traci on swoich naturalnych właściwości plastycznych. Co ważne, jakość dźwięku utrwalonego na EKO winylu, nie odbiega od tej uzyskanej w standardowej produkcji. Tu także warto dodać, że każda płyta jest inna, będzie miała różne kolory i wzory, w zależności od tego, jakich użyto ścinków. Z kolei tzw. „label” został wytworzony z nadwyżki etykiet z innych wydawnictw. Na każdą płytę własnoręcznie nanosiłam znak przy pomocy węgielka oraz podpisywałam ją. W przypadku CD ilość aluminium została zredukowana do niezbędnego minimum potrzebnego do produkcji. W związku z tym album jest przeźroczysty. Dodatkowo zrezygnowaliśmy z zadrukowania płyty, co wyeliminowało użycie kolejnych substancji chemicznych. Przyjazne środowisku jest także opakowanie, zarówno winyla jak i płyty kompaktowej. Zrezygnowaliśmy zupełnie z użycia plastiku, zastępując go niepowlekanym certyfikowanym papierem, w 100% pochodzącym z recyklingu. W produkcji użyto również ekologicznej folii z kukurydzy.

Rozmawiał: Piotr Miecznikowski
 

 

8 listopada we Wrocławiu odbędzie się spotkanie autorskie z Natalią Przybysz. Więcej szczegółow znajdziecie tutaj.