Sam twórca też unika jednoznacznych odpowiedzi czy tworzenia definicji, które mogłyby narzucać innym sposób odbioru i rozumienia jego dzieła. Bez względu na to czy gra na basie, czy tak jak w wypadku nowej płyty – na gitarze, Mazolewski chce się przekonać, jak jego muzyka zabrzmi w naszych uszach i sercach. Wywiad, do którego lektury z radością zapraszamy, to także swobodny dryft między znaczeniami i definicjami. Każdy wybierze to, co będzie chciał.

Nowy album nosi tytuł „Yugen”. Co to za słowo? Co oznacza?

To słowo pochodzące z języka japońskiego. Osobiście czuję, że świat jest o wiele bardziej różnorodny, niż pomagają nam opisać to słowa. W kulturze japońskiej bardzo podoba mi się to, że jednemu słowu może być przypisanych wiele znaczeń. I co ciekawe, te znaczenia mogą być jednocześnie przeciwstawne. Dziś rano czytałem książkę „Fundamentalne”, która opowiada między innymi o teorii Heisenberga, a jednym z jej filarów jest twierdzenie: „jest regułą, że nie możemy znać wszystkich szczegółów”. To jest zasada nieokreśloności. Już marzeniem Newtona było, żeby wszystko określić i zdefiniować cały świat. Myślę, że tak się nie da. Różnorodność i chaos, jakie oferuje nam natura, są nieograniczone, a naszemu umysłowi ciężko jest to przyjąć. Samo życie, które jest naszym udziałem, niesie tak wielką paletę barw, że bardzo trudno jest je w pełni określić słowami. Kulturę Japonii znam dość dobrze, miałem okazję być tam niejednokrotnie i dlatego padło na słowo Yugen. Spośród wielu jego znaczeń, mnie najbardziej spodobało się takie: „zachwyt na wszechświatem, który trudno wyrazić słowami”. Dlatego też razem z przyjaciółmi podjąłem próbę wyrażenia tego dźwiękami.

 

 

Dlatego, że dźwięki też nie mają definitywnych znaczeń?

Mają większą nieokreśloność, zapraszają słuchacza do współudziału i dowolnej interpretacji. W ten sposób poszerzamy całe spektrum i nadajemy całości większy sens. Ilość i jakość ludzkich interpretacji mojej płyty jest dla mnie ważniejsza niż wyniki jej sprzedaży. To jest motor i motywacja do dalszej pracy. Kiedy płyta trafia do sklepów, ta muzyka przestaje być moja, staje się własnością słuchaczy.

A skąd pomysł, żeby nagrać ten album na gitarze? Przyzwyczaiłeś swoich odbiorców przez wiele lat do tego, że jesteś basistą.

Po pierwsze – dla mnie to bardzo pozytywna zmiana. Przyniosła mi bardzo dużo radości. Od kilku lat jestem zanurzony w powrót do gitary, który była przecież moim pierwszym instrumentem kiedy zaczynałem grać. Wcześniej nie było tego tak wyraźnie widać, ale trochę się już działo. Przy okazji – to kolejne znaczenie słowa Yugen: „coś, co jest schowane w półcieniu – istnieje, ale nie jest dostrzegane”. Cała muzyka z płyty „Yugen” powstała u mnie w domu, na gitarach, które kolekcjonuję. Ten proces trwał od początku 2020 roku. Gitara była moim pierwszy instrumentem a stara miłość nie rdzewieje.  Od kiedy jako mały chłopiec, znalazłem ją na strychu, wynosząc pranie (śmiech). Zabrałem ją do domu i... tak już zostało. Dopiero kiedy byłem nastolatkiem i poszedłem do szkoły muzycznej, pojawił się kontrabas. Chyba tak miało być po prostu. Dziś jest powrót do gitary, tak w moim życiu jak i ogólnie na całym świecie.

 

„Yugen” Wojtek Mazolewski

 

Wiele osób uważa, że aktualna kondycja rapu sprawia, że gitarowe zespoły znowu stają się atrakcyjne.

Wydaje mi się, że chodzi o pewnego rodzaju emocje, jakie się rodzą w graniu na żywo. Może za tym zatęskniliśmy? W pandemii mieliśmy czas, by przemyśleć, jakie wartości i jakie rzeczy naprawdę mają znaczenie. Nie liczy się tylko zabawa, hajs i dziewczyny. Jest coś więcej i to widać w obliczu problemów, tragedii czy zagrożenia. Coś głębszego, co chcielibyśmy przeżywać.

Można to znaleźć w hip-hopie, którego jestem fanem ale widzę, jak w mojej przestrzeni i wśród moich znajomych wraca blues, folk, pierwotny rock and roll, tego typu muzyka. Ta możliwość czucia autentycznej emocji ma ogromne znaczenie. To, jak ktoś uderzy w strunę, która zacznie drgać i dotrze do ciebie w postaci fali. Intencje tego muzyka, motywacja, to są bardzo ważne rzeczy. To jak powrót do natury, do rzeczy pierwotnych.

Skoro już wspomniałeś o pandemii – wygląda na to, że miała spory wpływ na powstanie tego albumu.

Staram się unikać tego słowa, bo nie jestem do końca pewien, czy dobrze rozumiem jego właściwości. Ale mówiąc krótko... tak! (śmiech). Ten album zrodził się w tym czasie. Szukałem spokoju, lekarstwa na ten czas i z pomocą przyszła do mnie muzyka.

A jakim kluczem kierowałeś się dobierając resztę składu? W końcu ten album to nie tylko gitara.

Pomógł przypadek i akcja charytatywna. Klub Spatif w Warszawie potrzebował działań, które pomogłyby uratować jego istnienie i zostałem poproszony o współudziału. Nie grałem w tamtym okresie żadnych koncertów on-line, ponieważ nie jest to rodzaj energii jaką ze swoimi zespołami proponuję publiczności, jednak w tym wypadku poczułem, że to jest istotne i zgodziłem się wziąć udział. Czas był taki, że podróżowanie było albo w ogóle nie możliwe, albo bardzo mocno ograniczone i ściąganie któregoś z moich zespołów byłoby zbyt ryzykowne, zatem spontanicznie zdecydowałem, że zagram tę muzykę, którą tworzyłem w tym czasie w domu na gitarze. Najpierw pomyślałem, że cudownie będzie zaprosić Asię Dudę, ponieważ jest na miejscu a dodatkowo jest muzykiem z którym od wielu lat współtworzę mój Wojtek Mazolewski Quintet. Jest członkiem rodziny. Zrobiliśmy ten koncert i ku naszemu zaskoczeniu, całość spotkała się z niesamowicie entuzjastyczną reakcją. Tego rodzaju odzew od publiczności bywa często motywacją dla projektów, żeby żyły dalej. Zadzwoniłem do Krzysia Kawałko, z którym znałem się od lat i zaczęliśmy się niezobowiązująco spotykać. Okazało się, że świetnie się razem bawimy. Graliśmy przez kilka miesięcy, grając „po nic”, bez myślenia o jakiejkolwiek płycie. Ta muzyka była dla nas ukojeniem.

 

 

Teraz będzie tym samym dla publiczności?

Zobaczymy, Mam nadzieję ze tak. Ta muzyka jest lekarstwem. Relaksuje i otwiera, pokazuje nowe możliwości. Nasz umysł najlepiej funkcjonuje, kiedy jesteśmy rozluźnieni, do niczego nie brniemy, pozwalamy sobie po prostu być. Moją motywacją było stworzenie płyty, która będzie jak talizman, lek, da wytchnienie i otworzy na nowe perspektywy.

Planujecie koncerty z tym materiałem?

Oczywiście. Kilka już zagraliśmy a jeszcze kilkanaście mamy zaplanowane do końca roku. Po tych, które już się odbyły widać, że tak muzyka działa i to jest dla mnie ogromna radość.

Czujesz jakąś zauważalną różnicę grając na koncertach na gitarze a nie na basie?

Tak. Grając na basie trzymam cały zespół w ryzach i muszę... grać cały czas. Na gitarze nie muszę (śmiech). Mam więcej luzu i swobody. Ta muzyka była tak pomyślana, żeby działać jak dobre zioło, ma rozmasować i zrelaksować słuchacza. Możesz docenić jej głębię, ale równocześnie nie jest bardzo zobowiązująca. Możesz jej słuchać kiedy tylko chcesz, robiąc co tylko chcesz.

Jeśli chcecie dalej czytać o swoich ulubionych wykonawcach polskiej i nie tylko sceny muzycznej, konieczniej zajrzyjcie do działu Słucham.

Zdjęcie okładkowe: materiały wydawcy, fot. Daniel Gnap