Autorka: Katarzyna Kowalewska

Przed nami pierwsze tłumaczenie zbioru wierszy amerykańskiej laureatki Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2020. Wyzwania podjęły się Wydawnictwo a5 oraz tłumaczka (a także poetka) Krystyna Dąbrowska. Ich wybór padł na „Ararat”, najbardziej osobisty tomik Louise Glück, wydany w Stanach w 1990 r., poprzedzający bardzo głośny zbiór „Wild Iris” z 1992 r., będący jak gdyby kontynuacją, dopełnieniem, a także zuniwersalizowanym przetworzeniem „Araratu”. W „Wild Iris” przemawiają jednak kwiaty, a w „Araracie” sama Glück. Oczywiście – powinnam powiedzieć podmiot liryczny mający wiele wspólnego z amerykańską wykładowczynią kursu kreatywnego pisania. Ale jednak – odrzucając szkolną mantrę, że to nie poeta mówi w wierszu, powiedzmy śmiało, że w tym zbiorze usłyszymy głos noblistki, kreującej, owszem, poetycki świat, ale jednak – mówiącej z głębi siebie, wracającej do swojego dzieciństwa oraz historii i traum rodzinnych. To zresztą też powód, dlaczego zdecydowano się przetłumaczyć na język polski w pierwszej kolejności właśnie „Ararat” – zaprasza on bowiem do intymnego, empatycznego spotkania z Glück.

 

Ararat, Louise Gluck

 

Jak zamieszkać w Araracie

Kiedyś, jeszcze w szkolnych czasach, mój polonista powtarzał, że najpiękniejsze, najbardziej poruszające są dla niego te wiersze, w których udaje mu się zamieszkać; gdy odnosi wrażenie, że słowa oraz metafory wyrażają to, co czuje on.

Ja zamieszkałam w nich właściwie od pierwszego zetknięcia z poetką. W moim przypadku dopiero werdykt Akademii Szwedzkiej sprawił, że sięgnęłam po jej nieprzetłumaczone jeszcze wiersze (w języku polskim ukazały się wcześniej przekłady trzech utworów w antologii poetek amerykańskich „Dzikie brzoskwinie”, Julia Hartwig zdecydowała się przełożyć „Erosa” (z „The Triumph of Achilles”, 2001), „Baśń” oraz „Czas” (oba z „The Seven Ages”, 1985).

Jest w „Araracie” coś nadzwyczaj porywającego i przemawiającego, a poetka pisząc o sobie, skłania do refleksji na temat wspólnoty doświadczeń swoich oraz odbiorcy. Na pierwszy przetłumaczony na język polski tomik noblistki składają się proste (zwłaszcza na poziomie formy, chociaż przy głębszej analizie dzieje się tam jednak sporo), białe wiersze. Są mocno zanurzone w żywiole prozatorskim, ale jednocześnie, skondensowane w taki sposób, by każdy kolejny wers przypominał wręcz strzał – czasem zawieszony przerzutnią oraz dokończony (godzący) w wersie kolejnym. To, a także wątki „rodzinne” składające się na czytelny, uniwersalny kod kulturowy, sprawia, że wiersze Glück z „Araratu” są bardzo zrozumiałe na poziomie emocjonalnym.

W artykułach o tym tomiku przyjęła się ładnie brzmiąca formułka, że autorka przetłumaczyła więzi rodzinne na relacje międzyludzkie w ogóle. Słowami mojego dawnego polonisty – w wierszach Glück bardzo łatwo można „zamieszkać”, a jej metafory przenikają do szpiku duszy.

Śmierć jako narodziny poezji

Pominę kontrowersje wokół przyznania Glück nagrody (nie dość, że biała, to jeszcze Amerykanka, jakby nie dość już było Stanów w mainstreamie, ponadto jej poezja jest niereprezentatywna dla amerykańskiej poezji współczesnej, uchodzi za neoklasycystyczną etc.) i przyznam, że jestem ogromną entuzjastką Glück. Faworytka Szwedzkiej Akademii pisuje też bardzo ciekawe eseje i analizy wierszy (jej patronami są m.in. Blake oraz Dickinson).

 Tytuł „Ararat” nawiązuje zarówno do góry, na której po potopie osiadła arka Noego, jak i do cmentarza, na którym znajduje się grób Daniela Glücka, ojca poetki. Przyznam jednak szczerze (powołując się na autorytet Susan Sontag oraz jej esej „Przeciw interpretacji”), że moim zdaniem wierszy noblistki wcale nie trzeba intepretować, a w pierwszej kolejności – warto je kontemplować. Nawet jeśli pewne zabiegi literackie, wieloznaczność motywów nam umkną, to i tak emocjonalnie, ten tomik najprawdopodobniej nas po prostu pochłonie.

Dla mnie „Ararat” zaczyna się śmiercią oraz narodzinami. Dla ścisłości – otwiera się Platonem, a konkretnie mottem zaczerpniętym z „Uczty” oraz utworem zatytułowanym „Parodos”, uruchamiającym ukochane przez autorkę tradycje tragedii greckiej (Glück niejednokrotnie wspominała, że w dzieciństwie słuchała mitów zamiast bajek). Oba elementy to jednak bardziej przygotowanie, potem następuje flashback – moment śmierci ojca, który naznaczy życie rodziny na zawsze. Chociaż to mroczne piętno ciążyło na niej już wcześniej – najstarsza siostra Glück zmarła niedługo po urodzeniu, a miejsce pierworodnej przejęła mała Louise, o nieobecnej-obecnej siostrze dowiadujemy się wiele w debiutanckim tomiku „Firstborn”, 1968 oraz w eseju „Death and Absence”, 1984.

„Coś wam powiem: codziennie/ umierają ludzie. A to dopiero początek./ Codziennie w zakładach pogrzebowych rodzą się nowe wdowy,/ nowe sieroty. Siedzą z założonymi rękami,/ myśląc, co dalej z tym nowym życiem” – to jeden z moich ulubionych fragmentów „Araratu”. Wiersz nosi tytuł „Fantazja” i jest drugim utworem w tomiku. „Parodos” mówił o narodzinach powołania poetyckiego (z jednej strony determinowanego przez fatum, z drugiej – przez ból, bo w moim odczuciu Glück potwierdza, iż poezja rodzi się w bólu, a nawet – wśród żałoby oraz śmierci), „Fantazja” o tym, że każda śmierć to jednocześnie narodziny – początek żałoby oraz zmiana statusu osób bliskich dla zmarłego. Żona staje się wdową, dziecko sierotą, a zmiana zachodzi nie tylko na poziomie tego, jak nazywamy opłakujących, ale także gdzieś głęboko w środku. W „Death and Absence” Glück pisała, że śmierć siostry nie była jej doświadczeniem, ale nieobecność zmarłej już tak. „Jej śmierć pozwoliła mi się urodzić” – wyznała we wspomnianym eseju i chyba można to czytać symbolicznie, także jako narodziny poezji.

 

Louise Gluck

Louise Glück, fot. Katherine Wolkoff.

 

Saga, którą piszemy razem

Pisząc ten tekst, najchętniej zatrzymywałabym się na każdym z 32 wierszy i dzieliła się eksplozją skojarzeń, wspomnień, zachwytów. Ale ograniczę się do zarysowania kilku tematycznych osi „Araratu”. Jedną z nich jest saga, która właściwie nie została napisana. W „Powieści” Glück uprzedza, że główny bohater tytułowej powieści o jej rodzinie nie żyje, a jego śmierć homogenizuje pozostałe postaci, wszystkie one stają się podobne. Ponadto „nie ma akcji, rozwoju postaci”. Następuje za to idealizacja zmarłej głowy rodziny oraz powielanie rodzinnych skaz. I tak na przykład żyjąca siostra Glück: „Wrodziła się w ojca:/ dla niej twarz miłości/ to twarz, która się odwraca”. A matka oraz jej siostra, zgodnie z naukami babki prowadzą rodzaj specyficznej rywalizacji, którą podmiot liryczny określa jako „grę w kotka i myszkę”.

Co ciekawe, gdy przyjrzeć się relacjom młodszego pokolenia, wydaje się, że także tam dokonano rozdania kart, zamieniając siostry w graczy („Siostra i ja […] Byłyśmy jak zwierzęta,/ które próbują dzielić suche pastwisko”, „Zwierzęta”). W ogóle motyw gry, odgrywania, powielania pełni w tomiku ważką rolę, ale nie szłabym raczej tropem theatrum mundi, lecz tego, jak mocno role rodzinne nas definiują. Tak sobie myślę, że w Polsce ten wątek rodzinnego fatum, zamkniętego kręgu wad oraz nieporozumień dziedziczonych z pokolenia na pokolenie jest bardzo, bardzo czytelny. Glück deklaruje, że o jej rodzinie nie da się napisać powieści, ale „Ararat” to pewien scenariusz, szkic sagi, którą dopisuje sam czytelnik. Nie tylko na podstawie tego, co niedopowiedziane, ale także na podstawie tego, co sam czuje.

Żydowski bóg

Kolejny motyw w „Araracie”, to odwołania do kultury żydowskiej, rezonujące autobiograficznie. Matka poetki miała rosyjskożydowskie pochodzenie, a dziadkowie ze strony ojca żydowsko-węgierskie. Nie wydaje mi się jednak, by w poezji Glück należałoby szukać ech przechodzącej z pokolenia na pokolenie traumy po Holocauście oraz subtelnych nawiązań do Zagłady. Owszem, czasem się one pojawiają, jak w wierszu „Memoir” (z tomiku „The Seven Ages”), gdzie podmiot liryczny wyznaje, iż żyjąc na dobrze prosperującej wyspie (Long Island) w drugiej połowie dwudziestego wieku cień Holocaustu ledwo ją dotknął („the shadow of the Holocaust/ hardly touched us”). Glück korzysta czasem ze starotestamentowych motywów, traktując je chyba nie tyle jako wyraz własnej tożsamości etnicznej czy religijnej, lecz po prostu drugi filar antyku, dopełniający tak ukochaną przez nią starożytną Grecję.

Chociaż poezję noblistki określiłabym raczej jako świecką, pojawia się u niej figura surowego, bezwzględnego boga (zapisywanego w wierszach właśnie małą literą), „który nie waha się odebrać/ syna matce” („Góra Ararat”). Warto bliżej przyjrzeć się wierszowi „Niebiańska muzyka”, gdzie ja liryczne kontrastuje siebie ze swoją przyjaciółką-chrześcijanką. Kobieta „nadal wierzy w niebo./ Nie jest głupia, a jednak przy wszystkim, co wie, dosłownie rozmawia z bogiem,/ myśli, że w niebie ktoś słucha”. Okazuje się, że właśnie wiara daje jej siłę do zmierzenia się z rzeczywistością, do pozwolenia, „żeby wydarzenia rozegrały się/ zgodnie z naturą”. Podmiotem lirycznym z kolei wstrząsa każda katastrofa. Może się mylę, ale odnoszę wrażenie, że przyznaje się on do tęsknoty za transcendencją. „Przyjaciółka stara się zawsze stworzyć coś całego, pięknego, obraz,/ który może żyć niezależnie od niej”.

Glück także – w swoich wierszach – jak gdyby okrywa śmierć piękną formą, zresztą to właśnie utrata naznaczyła jej życie oraz ukształtowała jako poetkę. W poezji więc znajduje transcendencję. Zresztą wiersz ten można też czytać na inne sposoby, do czego zachęcam, bo odróżnia się on od reszty tomiku, a ponadto – w pewnym sensie go wieńczy. Po nim bowiem następuje już tylko epilog (exodos?) „Pierwsze wspomnienie”, domykający klamrę otwartą przez „Parodos”. Jest on tak piękny, że przytoczę go w całości: „Dawno temu zostałam zraniona. Żyłam,/ żeby się zemścić/ na ojcu, nie/ za to, czym był –/ za to, czym ja byłam: od początku czasu,/ w dzieciństwie, myślałam,/ że ból znaczy: jestem niekochana./ A znaczył, że kocham”.

Kwiaty noblistki

Kolejna kluczowa oś interpretacyjna w tomiku Glück to kwiaty, odgrywające bardzo ważną rolę w procesie żałoby, siostrzanej rywalizacji i składające się na portret kobiet żyjących w cieniu śmierci patriarchy. Warto podczas lektury zwracać na nie baczną uwagę, zwłaszcza że antycypują one nagrodzone Pullitzerem „Wild Iris”, gdzie motywy kwiatów wręcz definiują sposób konstruowania wypowiedzi. Moim zdaniem logiczną kontynuacją zapoznawania czytelników z twórczością Glück poprzez „Ararat” byłoby przetłumaczenie tego późniejszego, okrzykniętego wybitnym tomu.

Tymczasem 20 października w Stanach ma się ukazać pierwszy ponoblowski tomik, „Winter Recipes from the Collective”, na który i ja czekam równie mocno, co na kolejne polskie tłumaczenia poetki, którą podobno Nobel znacznie bardziej zaskoczył niż ucieszył. W końcu jednak podczas przemowy noblowskiej skomentowała:

„Wierzę, że poprzez wręczenie mi tej nagrody [Nobla] Akademia Szwedzka postanowiła uhonorować intymny, prywatny głos, który czasem może być uzupełniony bądź rozszerzony o publiczne wypowiedzi, ale nigdy – zastąpiony”.

Bardzo mnie cieszy, że dzięki kunsztowi Krystyny Dąbrowskiej głos ten ma szansę wybrzmieć w Polsce.

Więcej recenzji znajdziecie w pasji Czytam.