„Sonata” to w polskim kinie wyjątek. Bartosz Blaschke opowiada historię Grzegorza Płonki, chłopaka z niedosłuchem, który skrywa ogromny talent muzyczny. To, co zapowiada się na łzawy melodramat, w rękach debiutującego reżysera okazuje się zwolnionym z sentymentalizmu i współczucia obrazem silnej rodziny, która nie boi sięgać po marzenia. Nie byłoby tego filmu, gdyby nie znakomity zestaw aktorski. Michała Sikorskiego, który wciela się w Grzegorza, już okrzyknięto odkryciem sezonu. Grający zaś jego rodziców Łukasz Simlat i Małgorzata Foremniak są w świetnej formie. - „Sonata” może pomóc zauważyć osoby z niepełnosprawnościami - mówi nam Foremniak. Film można zobaczyć w kinach od 4 marca.

Rozmowa z Małgorzatą Foremniak

Artur Zaborski: W „Sonacie” portretujesz Małgorzatę Płonkę, matkę uzdolnionego muzycznie Grzesia, która mimo przeciwności losu walczy o to, żeby syn mógł się realizować. To postać oparta na rzeczywistej osobie. Poznałyście się?

  • Małgorzata Foremniak: Miałam możliwość poznać Małgosię Płonkę i jej rodzinę, przez pewien czas nawet u nich mieszkałam. Przeprowadziłam z nią wiele rozmów, również tych szczególnie osobistych, co bardzo nas do siebie zbliżyło. Wniknięcie w jej niezwykłą, skomplikowaną, a jednocześnie ludzką historię i podjęcie wyzwania, polegającego na wcieleniu się w faktycznie istniejącą, zranioną i dotkniętą postać, było dla mnie czymś bardzo stresującym. Reżyser Bartek Blaschke podarował nam oczywiście świetny materiał, byliśmy bardzo dobrze przygotowani do pracy. Jednak z jednej strony chciałam stworzyć swoją Małgosię, z drugiej miałam świadomość, że istnieje ta prawdziwa. Zastanawiałam się, jak to pogodzić, aby wszystko wypadło naturalnie, a sama Małgosia Płonka czuła się z tym dobrze. Myśl o niej towarzyszyła mi zawsze, odkąd tylko zaczęłam tworzyć w głowie zarys psychologiczny mojej postaci. Myślałam o jej historii, słowach, emocjach, oczach… o wszystkim tym, co wydobywa się z głębi człowieka, kiedy stoimy z nim twarzą w twarz. Na początku było to dla mnie ograniczające, dlatego zdecydowałam się na kolejną rozmowę z Małgosią. Powiedziałam jej szczerze, że muszę stworzyć swoją postać, ożywić ją i ukrwić na własny sposób. Udzieliła mi pełnego pozwolenia na działanie. Ja mam swoją Małgosię Płonkę; ty stwórz swoją - to od niej usłyszałam.

Zaufała ci.

  • Tak. Otworzyła dla mnie nową przestrzeń. Mogłam sama zbudować człowieka, w którego za chwilę się wcielę, co było niezwykle pomocne. Łukasz Simlat usłyszał podobne słowa od Łukasza Płonki. Było to piękne, artystyczne, ale przede wszystkim - ludzkie.

 

Płonkowie zaufali wam na tyle, że zaprosili was do swojego domu, pokazali wam, jak funkcjonują na co dzień.

  • Każdy z nas chciał poczuć ich codzienność, stać się jej niemym obserwatorem. W odgrywaniu roli właśnie to współodczuwanie jest najważniejsze. Inna codzienność musi wejść w nasze ciało i stać się naszym nawykiem. W trakcie realizacji zdjęć, a także później, gdy oglądaliśmy je w celu sprawdzenia, czy konieczne będzie odegranie dubli, mieliśmy często wrażenie, że oglądamy film dokumentalny - tak bardzo weszliśmy w swoje role.

Michal Sikorski w filmie Sonata debiut roku

Na zdjęciu Michał Sikorski w filmie „Sonata”. Autor foto: Jarosław Sosiński/Mediabrigade. 

Łatwo było zrobić z życia rodziny Płonków łzawy dramat. U was to są ludzie pełni siły. Pokazaliście ich z godnością i szacunkiem.

  • O to nam chodziło. Wszyscy zgodziliśmy się z tym, co powiedział Łukasz Simlat - nie chcieliśmy opowiadać kolejnej historii o rodzinie z problemami, jest ich już bardzo wiele. Chcieliśmy wejść w ten świat, przekazywać emocje bez słów. Widzowie mogą empatyzować z nimi. To wielka wartość naszego scenariusza. Reżyser chciał, żeby dokładnie taki był efekt. Przeprowadziliśmy bardzo wiele rozmów na ten temat. W filmie znajduje się np. scena, w której rodzina wraca samochodem po zapoznaniu się z diagnozą, wedle której Grześ jest osobą niedosłyszącą. Wszystkim towarzyszą duże emocje. Łukasz i ja kłócimy się, aż wreszcie zatrzymujemy auto. Cała scena została wymyślona przez nas. Miała na celu uświadomienie, że Małgosia nie uwydatniła dotąd swoich emocji. Jest cicha, ale w środku aż kipi i wreszcie nie wytrzymuje. Wpadliśmy na ten pomysł już w czasie prób, bo czuliśmy swoje postacie całym ciałem.

Lukasz Simlat i Michal Sikorski Sonata kadr z filmu mat prasowe reż. Bartosz Blaschke

Na zdjęciu Łukasz Simlat i Michał Sikorski w filmie „Sonata”. Autor foto: Jarosław Sosiński/Mediabrigade.

Czy wchodzenie tak głęboko w postać nie grozi przejęciem jej emocji i życiem jej problemami?

  • Oczywiście. Sama jestem dojrzałą kobietą, której życiowa historia bywała w pewnych momentach pokręcona. Sięgałam do swojego wnętrza jak do spiżarni, by wydobyć z niego różne przemyślenia i doświadczenia. W pewnym momencie zauważam, że podczas tworzenia psychologii danej postaci różne części mnie zaczynają z nią rezonować. Wspomnienia się uaktywniają. Wszyscy ludzie w przeżyciach, emocjach, doświadczeniach i przemyśleniach są niezwykle spójni. Jeśli uaktywnimy w sobie umiejętność współodczuwania, a następnie będziemy ją ćwiczyć, szybciej uda nam się dotrzeć do drugiego człowieka. Małgosia jest niezwykle delikatna i subtelna, ale te cechy skrywa głęboko w sobie - na zewnątrz jest twarda i silna. Ma plan, który realizuje. Stała mi się bardzo bliska, a poszukiwanie jej w sobie było dla mnie bardzo osobistym doświadczeniem, a także pracą. Dlatego sam film również jest dla mnie bardzo ważny. W trakcie poszukiwań odpowiedniej mowy ciała dla postaci przychodzi u mnie taki etap, w którym zaczynam się rozdwajać: nadal żyję swoim życiem, ale obok, stopniowo, zaczyna powstawać drugi człowiek, który pozostaje ze mną przez cały czas pracy.

 

Na potrzeby „Sonaty” przeszłaś metamorfozę - założyłaś okulary i przefarbowałaś włosy na siwe…

  • Nosiłam zarówno okulary, jak i szkła kontaktowe, ponieważ były one niezwykle powiększające i obie rzeczy były konieczne do tego, żebym mogła cokolwiek widzieć. Świat dookoła mnie był zakrzywiony, dostrzegałam wyraźnie tylko to, co znajdowało się na wprost. Dlatego okulary były dla mnie pomocne: dawały mi poczucie zagłębienia się we własnym świecie, bo od tego zewnętrznego oddzielała mnie pewna bariera. To był magiczny przedmiot. Ale największą pracę my, aktorzy, musimy włożyć w zmiany wewnętrzne. Czasami spotykamy kogoś, kogo nie widzieliśmy przez lata i ze zdumieniem dostrzegamy, że ten ktoś niemal wcale nie zmienił się fizycznie, ale różne wydarzenia w jego życiu spowodowały, że jego oczy i ruchy są inne. Nagle dociera do nas, że mamy przed sobą zupełnie innego człowieka. I właśnie tak jest z budowaniem roli - skoro wewnątrz nas siedzi ktoś inny, to nasz wzrok i głos też się zmieniają. Sama uwielbiam oglądać aktorów budujących silne postacie - czasami charakteryzacja jest niewielka, ale od pierwszych słów wypowiedzianych na ekranie wiem, że to ktoś zupełnie inny. Taka gra potrafi zaczarować.

Michal Sikorski i Malgorzata Foremniak w filmie Sonata mat prasowe producenta

Na zdjęciu Michał Sikorski i Małgorzata Foremniak w filmie „Sonata”. Autor foto: Jarosław Sosiński/Mediabrigade.

Twoja postać Małgorzaty Płonki też jest silna. Wykreowałaś ją na kobietę waleczną, która się nie poddaje ani nie zniechęca.

  • Mój pierwszy dzień na planie „Sonaty” był trudny i intensywny. Od razu musiałam wejść w burzliwą wersję Małgosi Płonki, która mierzy się z kolejną szkołą stawiającą opór i próbującą wrzucić Grzesia do szufladki. To kolejna w jej życiu placówka uogólniającą wszystkie dziecięce niedyspozycje. A przecież każdy z nas jest innym człowiekiem, inną osobowością. Szczególnie dzieci, u których pewne obszary są słabsze, a inne podwójnie silne i aktywne. Często są to osoby wybitnie uzdolnione. Odkrycie prawdziwej istoty takiego dziecka jest czymś niezwykle potrzebnym. Pierwszego dnia musiałam odegrać scenę, w której Małgosia zostaje postawiona pod ścianą i próbuje ją przebić. Nie było łatwo. Ale kiedy wracałam do domu, powiedziałam sobie: Narodziłaś się, Małgosiu. Jako ludzie posiadamy taką umiejętność, że kiedy nasz mózg doświadcza pewnych nowych doznań i bodźców, a potem przyjmuje je i akceptuje, bardzo szybko możemy się przestawić. Dlatego od tamtego momentu przechodzenie w postać Małgosi przychodziło mi dużo łatwiej i szybciej.

 

Myślę, że w tej walce Małgosi wielu widzów może się odnaleźć. Ona nadaje „Sonacie” uniwersalizmu.

  • Wydaje mi się, że wiele osób może znaleźć w tym filmie coś spójnego z ich własnym wnętrzem. Każdy z nas czuł się kiedyś wyobcowany, niepewny, chciał się odciąć od świata i poszukać siebie, czy nawet o siebie zawalczyć. Niestandardowa zewnętrzność nie powinna stanowić przeszkody we współodczuwaniu drugiego człowieka. Grzegorz jest najzwyklejszym dzieckiem, któremu nic nie brakuje - został jedynie na moment pozbawiony słuchu, więc bodźce docierały do niego inaczej. Wnętrze, czyli marzenia, uczucia i różnego rodzaju stany ma dokładnie takie same. Niektóre z nich są nawet silniej uwrażliwione. Odbieranie świata za sprawą muzyki i innych dźwięków jest przecież czymś niesamowitym. W codziennym życiu nie zwracamy na to uwagi, ale ja, po spotkaniu z Grzesiem i zapoznaniu się z jego historią, zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak bardzo naszą uwagę absorbuje wzrok. Gdybyśmy w ramach eksperymentu skupili swoją koncentrację na słuchu, zdziwiłoby nas, ile barw kryje się w dźwiękach. Takie spotkania są bardzo inspirujące, od takich ludzi możemy nauczyć się najwięcej. Branie udziału w procesie powstawania tego filmu, ale także późniejsza perspektywa widza jest dla mnie czymś w rodzaju wymiany. Dostaję coś od ludzi, więc staram się także dać coś od siebie. Po seansie zaczynamy zwracać uwagę na to, co wcześniej było niewidoczne. „Sonata” wybrzmiewa w nas w pełnym znaczeniu tego słowa. Skłania do przemyśleń.

Sonata kadr z filmu mat prasowe reż. Bartosz Blaschke premiera 4 marca

Na zdjęciu Małgorzata Foremniak w filmie „Sonata”. Autor foto: Jarosław Sosiński/Mediabrigade.

Jak rodzina Płonków odebrała film?

  • Baliśmy się wszyscy, jak Małgosia i Łukasz ocenią efekt naszej pracy. Swoją drogą, to zabawne, że nawet ich imiona pokrywają się z moimi i Łukasza Simlata. W przypadku Michała, który wcielił się w brata Grzesia, jest tak samo. Ich reakcje były niezwykłe. Każdy odebrał obraz bardzo osobiście, na swój sposób. Oglądanie filmu o sobie samym to bardzo specyficzne przeżycie. Michał, brat Grzesia, powiedział mi, że seans na Festiwalu Filmowym w Gdyni był już jego drugim, bo po raz pierwszy widział film na specjalnym pokazie w Zakopanem, ale dopiero wtedy wiele rzeczy do niego dotarło.

Malgorzata Foremniak i Lukasz SImlat w filmie Sonata

Na zdjęciu Małgorzata Foremniak i Łukasz Simlat w filmie „Sonata”. Autor foto: Jarosław Sosiński/Mediabrigade.

To ten rodzaj filmu, który wiele uświadamia. Moment postawienia błędnej diagnozy czy umieszczenie niesłyszącego Grzesia w szkole razem z niewidomymi dziećmi, które borykają się z innymi problemami, pokazuje, w jaki sposób społeczeństwo marginalizuje takie osoby jak on.

  • Wierzę, że „Sonata” może pomóc zauważyć osoby z niepełnosprawnościami, które chcą przecież uczestniczyć w życiu i świecie w równym stopniu, co inni ludzie. Małgosia opowiadała mi, że gdyby w tamtych czasach mieszkała w dużym mieście, z pewnością byłoby jej łatwiej. W Murzasichlu dostęp do fachowej opieki był wówczas znikomy. Do tego stopnia, że przez tyle lat Grześ był nieprawidłowo uznawany za dziecko autystyczne. Oczywiście, diagnozy bywają mylne. Po drugiej stronie mamy człowieka, a każdy z nas popełnia błędy. Jednak te mają wyjątkowo poważne konsekwencje. Struktura pracy z dziećmi o różnego rodzaju dysfunkcjach powinna opierać się na tym, aby każde z nich miało zapewnionego innego specjalistę, odpowiadającego ich konkretnym potrzebom.

 

Wydaje mi się, że szczególnie teraz, niezbędne są dla nas filmy, które przypominają o wspólnych troskach i potrzebach. Być może taka powinna być główna rola współczesnego polskiego kina.

  • Potrzebna nam kinoterapia. Wszystko, co się stało, stanie i co dzieje się teraz, jest wynikiem naszego wnętrza, któremu wreszcie pozwalamy dojść do głosu. Nasz egotyczny umysł próbuje się bronić, ale wierzę, że to właśnie serca mają teraz swój czas. Wiele rzeczy w nas samych się zmienia, dlatego powstają takie filmy jak „Sonata”. W teatrach dużym zainteresowaniem cieszą się sztuki opowiadające o naszej codzienności i przeżyciach. Widzowie chcą się z tym mierzyć, poczuć te emocje. Doświadczamy bardzo ciekawego czasu.

Jerzy Stuhr i Malgorzata Foremniak w filmie Sonata

Na zdjęciu Jerzy Stuhr i Małgorzata Foremniak w filmie „Sonata”. Autor foto: Jarosław Sosiński/Mediabrigade.

Przestawiamy się, zaczynamy rozumieć, że musimy posłuchać samych siebie, a sztuka może nam w tym pomóc.

  • Zawsze mamy coś do zrobienia. Przy obecnym rozwoju technologii praca właściwie się nie kończy, pozwalamy na to, żeby nami zawładnęła. I żyje nam się coraz gorzej. Nie uwolnimy się od uczuć i emocji, bo im bardziej będziemy je w sobie chować, tym bardziej będziemy do nich tęsknić. Jesteśmy istotami duchowymi, obleczonymi w materię na określony czas. To, co mamy w środku, niektórzy nazywają duszą, inni intuicją, jeszcze inni sercem, energią - to nasze centrum, nadające życiu puls. W naszej pracy w gruncie rzeczy nie ma nic niemożliwego do odłożenia, o ile tylko nie pokona nas choroba. A nawet wtedy okazuje się, że przez te kilka dni ani praca, ani świat, ani ludzie i zobowiązania nie zniknęły. Nic się nie zawaliło. Dopiero kiedy ciało każe ci się zatrzymać, możesz posłuchać siebie.

 

Rozwój technologii miał służyć temu, żebyśmy mieli więcej czasu dla siebie. Praca miała iść nam szybciej. Tymczasem, paradoksalnie, czasu mamy coraz mniej, a pracujemy coraz więcej.

  • Bo nasz umysł jest najbardziej zakręconym i chytrym narzędziem, jakie istnieje. Jest egotyczny, musi mieć wszystko określone, ciągle jest głodny nowych wrażeń i przeżyć, ruchu zewnętrznego, podczas gdy najważniejszy jest ten wewnętrzny. Dlatego warto się zatrzymać, bo wtedy okaże się, że ruch w środku zdecydowanie bardziej nas karmi. Daje nam dużo większą moc niż to, co dzieje się dookoła nas. Tylko że tego trzeba doświadczyć, zrozumieć. Coś musi się w nas przełamać. Znam wiele osób, które mówią, że po tym, co się stało, uświadomiły sobie, że nie potrzebują tylu rzeczy w życiu. A co najważniejsze, nie mówią nam tego nasze głowy, tylko nasze ciała. Myśli mogą kłamać, ale organizmy nigdy. Kiedy powrócimy do wewnętrznego odczuwania i naszych zmysłów, okaże się, że jest inne źródło, które daje nam największą przyjemność i jest to życie. Nie etykietki, które sami wymyślamy i przyklejamy na jego poszczególne części, lecz życie samo w sobie.

Więcej artykułów o filmie i wywiadów z twórcami znajdziesz w Pasji Oglądam.

Zdjęcie okładkowe: mat. prasowe producenta - fot. Jarosław Sosiński/Mediabrigade. Na zdjęciu: Małgorzata Foremniak, Michał Sikorski, Roman Gancarczyk.