Media uwielbiają pisać o powrotach. Jest w tym zjawisku coś, co ekscytuje i przykuwa uwagę. Każdy chce wiedzieć jak poradzi sobie artysta, który zniknął na jakiś czas ze sceny i teraz pojawia się na niej znowu. W jakiej jest formie? Czy nowe piosenki będą tak dobre jak wszystkie poprzednie przeboje? Jak zareaguje publiczność? I w końcu - jak dziś wygląda nasza gwiazda?
Dido opowiada nam jak to jest - wrócić po dłuższej przerwie, tworzyć muzykę w domu z bratem i co czuje, kiedy wszyscy komentują jej wygląd.

Kup teraz

Rozmowa z Dido

Piotr Miecznikowski: O twojej muzyce pisze się, że jest połączeniem hip- hopu, muzyki tanecznej, elektroniki i folku. Jaka jest wspólna cecha tych wszystkich gatunków, dzięki której udaje się je zmieścić razem na jednej płycie?
Dido:
- Po pierwsze i najważniejsze, to są gatunki, które lubię. Zawsze staram się tworzyć taką muzykę, jaka mnie samej się podoba. Dlatego łączę takie z pozoru odległe od siebie dziedziny jak hip-hop i folk. Jaka jest ich wspólna cecha? Emocje. Muzyka taneczna jest we mnie cały czas dzięki wspomnieniom z „klubowych” czasów, kiedy lubiłam się bawić na takich imprezach. Ta atmosfera zostaje w człowieku i tworzy specyficzny sentyment, skłonność do określonych brzmień.

Czyli w domu, dla przyjemności też słuchasz takiej właśnie muzyki?
- W domu słucham najróżniejszych rzeczy. Od dance, poprzez muzykę klasyczną, pop, jazz aż do rapu i rocka. We wszystkim umiem znaleźć coś interesującego. Muzyka mnie cieszy, daje mi mnóstwo dobrej energii.

Materiał na nowy album powstawał we współpracy z twoim bratem Rollo. To dość oczywiste, ponieważ pracujecie ze sobą już wielu lat. Kto jeszcze pomagał nagrać „Still On My Mind”?
- Rollo przede wszystkim, to prawda. Jego wkład jest zawsze bardzo ważny i dlatego nie wyobrażałam sobie pracy z kimkolwiek innym. Pomagał nam wspaniały artysta, muzyk, kompozytor i producent Rick Nowels, swoje (bardzo istotne) trzy grosze dołożyli też Dee Adam, Si Hulbert, Denny Thakrar, Rob Agostini i Guy Sigsworth. Kilka piosenek skomponował wspaniały muzyk i przyjaciel Ryan Louder. Wiele cudownych osób podzieliło się swoim talentem na tej płycie. Bardzo się z tego cieszę.

Wkład Rollo to kompozycje, czy bardziej produkcja?
- Głównie produkcja. Chociaż napisał też kilka piosenek, ma rewelacyjne wyczucie jeżeli chodzi o teksty. Jednak to, co zrobił za konsoletą, jest z perspektywy całego albumu najważniejsze. Ufam mu pod tym względem, nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze kiedy pracujemy razem proporcje i wkład w muzykę wyglądają nieco inaczej, jednak ostatecznie za każdym razem zmierzamy do tego samego celu. Tym razem praca wyglądała tak, że spotykaliśmy się na kilka dni i pisaliśmy a później następowała dłuższa przerwa. Następnie znowu kilka dni pracy i kolejne kilka miesięcy przerwy. Widać zatem, że nie spinaliśmy się zbyt mocno, wszystko przebiegało w luźnej atmosferze.

Musiało być luźno, skoro spora część materiału powstała w domu, jak sama powiedziałaś - na sofie. - (śmiech) Tak, to prawda, tak było tym razem. Szukałam po prostu miejsca, w którym czułabym się najbardziej zrelaksowana i daleka od stresu. W studiach nagraniowych, nawet pomimo sporego doświadczenia, wciąż bywam zdenerwowana i spięta. Jednak wiadomo, że nie wszystko można zrobić „na sofie” tak, żeby brzmiało dobrze na płycie. Dlatego w tej anegdocie jest trochę prawdy i trochę żartu. Ale to bardzo fajne, że dziś można tworzyć i nagrywać muzykę w dowolnym miejscu. To wpływa na klimat i atmosferę utworów, osobiście bardzo lubię tak pracować.

„Still On My Mind” to tytuł płyty - czym jest ta rzecz, o której ciągle myślisz?
- To muzyka. Jej barwy i odcienie, wszyscy ludzie, dla których wciąż jest bardzo ważna. Nie chcę tu przekazywać jakichś istotnych i głębokich treści, ta płyta nie ma jakiegoś poważnego przesłania. To po prostu kawałek mnie, mój mały wkład w muzykę, pokazujący moje emocje i przemyślenia. Bardzo osobisty przekaz i rodzaj specyficznej komunikacji między mną a słuchaczem.

Skoro już wspomniałaś o komunikacji ze słuchaczem. Korzystasz z dobrodziejstw social mediów? Zdarza ci się rozmawiać z fanami za ich pośrednictwem?
- Zawsze lubiłam spotykać się i rozmawiać z fanami. Kiedyś to było zwyczajne wyjście do klubu po koncercie i rozmowa twarzą w twarz. Dziś, dzięki technologii, mogę porozmawiać z ludźmi z całego świata, z najbardziej egzotycznych miejsc. Bardzo mi się to podoba. Może nie jestem najbardziej aktywnym użytkownikiem social mediów, bo mam za dużo innych obowiązków, ale owszem - korzystam i lubię.

Niebawem startuje twoja pierwsza, po piętnastu latach przerwy trasa koncertowa. Jak się z tym czujesz?
- Jestem podekscytowana. Ciekawi mnie jak to teraz wygląda, co się zmieniło, czego się spodziewać. Już kiedy zaczęliśmy grać próby z zespołem czułam się niesamowicie nakręcona. Granie na żywo, dla publiczności, chyba dla każdego muzyka jest najważniejsze. W moim przypadku jest tak, że to właśnie koncerty wspominam jako topowe momenty mojej kariery. Ta trasa będzie bardzo ważnym spotkaniem z moimi słuchaczami, bardzo intymnym. Nie będzie setek tancerek i wybuchów na scenie (śmiech). Tylko ja, mój zespół i publiczność. Do setlisty trafiły zarówno nowe kompozycje jak i stare i dobrze znane piosenki. Myślę, że będzie fajnie.

Nie wkurza cię fakt, że mainstreamowe media zwracają więcej uwagi na to jak dziś wyglądasz, niż na to jak brzmi twoja muzyka?
- (śmiech) Nie, to raczej zabawne zjawisko. Szczególnie, że wygląd nigdy nie był najważniejszym aspektem tego, co robię. Zawsze koncentrowałam się na muzyce, a kwestia image była raczej drugorzędna. Ale te pisma i portale takie mają zadanie, więc muszą się na tym skupiać. Dla mnie to jest raczej śmieszne niż wkurzające.

Rozmawiał

Piotr Miecznikowski