Rozmowa z Zygmuntem Miłoszewskim

Katarzyna Kazimierowska: Napisał pan książkę w stylu Indiany Jonesa. A pod nią kryje się powieść misyjna.

  • Zygmunt Miłoszewski: Myślę, że nigdy książki przygodowe nie były tylko czystą rozrywką. Nie powiemy tak o dziełach Sienkiewicza, Verne’a, Szklarskiego czy współcześnie – Artura Péreza-Reverte. Te powieści są zawsze jeszcze o czymś. „Kwestia ceny” to pełen zagadek thriller, gdzie czytelnik śledzi niesamowite przygody bohaterów, nieoczekiwane zwroty akcji, ale jest to też powieść o zmianach klimatycznych i rozterkach związanych z rychłym i nieuchronnym końcem cywilizacji człowieka.

Co było najpierw: decyzja, że będzie to książka o nadchodzącej katastrofie klimatycznej, czy pomysł na fabułę przygodową?

  • Nie jest łatwo odpowiedzieć na takie pytanie, bo żaden autor – chyba – nie siada do pisania z wiedzą, co w jego powieści dokładnie się wydarzy, czy jak się ona skończy.

Ale w tym przypadku wiedziałem dwie rzeczy: że będzie to powieść marynistyczna, i że źródłem tajemnicy będą tu syberyjskie przygody Polaków. Przeczytałem sporo książek o zesłańcach i spodobało mi się, że wielu z tych wysyłanych na Syberię w XIX wieku wcale nie umierało grzecznie po przybyciu, tylko czasem tam zostawali na dobre, prowadzili niezłe biznesy i byli szczęśliwi. A niektórzy zostali nawet naukowcami światowej sławy, tak jak Bronisław Piłsudski, brat marszałka. Na podstawie jego losów zresztą powstała postać naukowca, który w książce wraca z zesłania do Europy na początku XX wieku i przywozi ze sobą coś, co dziś – jak się okazuje – ma wielką wartość. I o to coś toczy się w mojej książce gra, a stawka jest wysoka. Ale tego dowiedziałem się już w trakcie pisania, gdy pomysły obrastały w konkrety.

Tak jak decyzja, że przypomni pan czytelnikom, że katastrofa klimatyczna puka do ich drzwi?

  • Wiedziałem, że to będzie powieść o nauce. Dlatego moja bohaterka, Zofia, jest naukowczynią, historyczką sztuki, a towarzysz jej przygód Bogdan Smuda – hardcorowym naukowcem, biologiem strukturalnym. To co mnie interesuje i o tym jest też moja powieść, to jak działa nauka, i na ile jest ona swego rodzaju religią w swoim ateistycznym podejściu do świata Bo przecież w nauce pracują ludzie, którzy są zdolni zrobić bardzo wiele dobrego dla obrony jej dogmatów i tacy, którzy z tego samego powodu gotowi są uczynić bardzo wiele złego. Uważam, że każdemu, kto obala obowiązujący naukowy dogmat, należą się brawa, bo dokonał przełomu. Ale często ci, którzy wbrew swoim profesorom planują te dogmaty obalić, kończą jako nauczyciele w liceach.

 

Kwestia ceny (okładka miękka)

 

Choć pokazuje pan w książce, że ekstremiści nawet z dobrymi intencjami, są niebezpieczni.

  • Tak, oczywiście, już podręczniki do historii pokazują, jak kończą ci, dla których szlachetny cel uświęca środki. Ale wracając do zmian klimatycznych – już w połowie XIX wieku naukowcy mówili, że przy takim tempie rozwoju i wykorzystania węgla szybko się ugotujemy. Z drugiej strony ci sami naukowcy dali nam też narzędzia, by z tego węgla robić parę i zbudować tak dla nas przyjemną cywilizację.

W książce co i rusz puszcza pan oko do czytelnika, wspominając o niedawnych aferach kulturalnych w Muzeum Narodowym czy żartując z Adriana Zandberga. A za chwilę wytrąca nas pan ze strefy komfortu, przypominając o rychłym końcu świata. Liczy pan, że trwale?

  • Moją intencją było napisanie książki, która jest zabawna, rozrywkowa, trzymająca w napięciu. Ale zdaję sobie sprawę, że może być też przygnębiająca. Jesteśmy przecież w naprawdę złym miejscu naszej historii jako gatunek. Mamy pecha, że dla dobra nas samych natura uczyniła nas optymistami, niezbyt zdolnymi do przejmowania się jutrem. Dlatego, zamiast myśleć o śmierci, zastanawiamy się, co zjeść na śniadanie i gdzie pojechać na wakacje. Choć w przeciwieństwie do wakacji nasza śmierć jest pewniejsza. Tymczasem zmiany klimatu są faktem, udział człowieka w tych zmianach jest faktem i wygląda na to, że koniec wielkiej przygody ludzkości też jest faktem.

I to już za chwilę.

  • Tak, wygląda na to, że moje dzieci zobaczą koniec świata. I ta myśl jest wstrząsająca, bo gdy byłem w wieku mojej córki – a ma dziś 22 lata – to nie brałem pod uwagę końca świata w moich wyborach życiowych. Jedyne o co się martwiłem, to skąd wziąć wózek dla dzieci. Tymczasem dla pokolenia mojej córki decyzja o posiadaniu dzieci równa się sprowadzeniu na świat człowieka, który może doświadczyć końca świata przed osiągnięciem dorosłości. I to jest rzeczywiście szalenie przygnębiające. Niedawno ukazała się u nas książka pt. „Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy”  Nathaniela Richa, w której autor opowiada o tym, jak przegapiliśmy ostatni moment, kiedy coś jeszcze można było zrobić. Pisze o latach 70., kiedy zmiany klimatyczne były na tyle dużym tematem, że na dachu Białego Domu zamontowano panele słoneczne, a koncerny naftowe uznały, że to koniec paliw kopalnych. Nie skorzystaliśmy z tego momentu właśnie z powodu wiary w naukę. Chwilę wcześniej pierwszy człowiek wylądował na księżycu i ludzie myśleli, że nauka może wszystko, a my jesteśmy tacy mądrzy, że poradzimy coś na ten dwutlenek węgla. Pięćdziesiąt lat potem okazało się, że nie jesteśmy.

 

Bezcenny (okładka miękka)

 

Ale wciąż się świetnie bawimy.

  • Nie chcę reklamować tej książki jako komedii, z której się zaśmiewamy leżąc na oddziale onkologicznym, ale trochę tak jest. Ludzie mówią: przestańcie, planeta nie może być ważniejsza od człowieka, ale jak stwierdza jeden z moich bohaterów: „jebie mnie miś panda”. I mnie też, cóż, niezbyt wiele ten miś panda obchodzi, ponieważ na ziemi zawsze było i będzie jakieś życie, tylko strasznie mi smutno, że nie będzie człowieka, żeby je podziwiać. Ale oczywiście wszyscy jedziemy na tym samym wózku i nieźle się bawimy, jeździmy po świecie, piszemy książki i pijemy wino. Bal jak na Titanicu, ale skoro już trwa, to niech będzie porządny.

Tymczasem podejmujemy jakieś mikro działania, segregujemy śmieci, nie jemy mięsa...

  • Mówienie dziś ludziom, że jak się troszkę ograniczy jedzenie mięsa i troszkę latanie samolotem to się uratuje świat jest zwykłym oszustwem. Tak naprawdę, żeby cokolwiek zmienić, powinniśmy już dziś zamknąć biznes lotniczy, przemysł mięsny oraz prywatny transport samochodowy. A potem od nowa stworzyć ekonomię, która zapewni przetrwanie ludziom wyrzuconym z tych branż. Wreszcie powinniśmy wprowadzić ścisłą kontrolę urodzin na całym świecie. Wtedy być może mielibyśmy szansę.

Pandemia okazała się błogosławieństwem?

  • Nie ma pani pojęcia, z jaką ulgą wykreśliłem ze swojego kalendarza wszelkie zagraniczne spotkania autorskie, które przepalały środki unijne w ślad węglowy. Nagle okazało się, że takie spotkanie można zrealizować zdalnie. I teraz pytanie, co dalej, czy skorzystamy z tej świeżo nabytej wiedzy? Czy pandemia sprawi, że nasza konsumpcja i potrzeba wyskoczenia na kawę w Lizbonie, bo to prawo każdego człowieka, wyhamuje, czy może okaże się, że żeby wyjść z recesji musimy produkować i konsumować jeszcze więcej. Mój optymizm w tej sprawie jest, hmm, umiarkowany.

 

Jak zawsze (okładka miękka)

 

Pandemia ograniczyła też nadprodukcję książek i spotkania autorskie. To dobrze czy źle?

  • Doszliśmy do momentu, gdy wydawanie kolejnych tytułów straciło sens. Książki miały żywotność tygodników, a jeśli jakaś nie została zauważona w ciągu dwóch tygodni od premiery to przepadała. Ta idiotyczna nadprodukcja była patologią i okrucieństwem wobec autorów, bo nikt nie jest w stanie nawet zauważyć, a co dopiero przeczytać tylu nowych tytułów. Teraz rynek się uspokoił i byłoby idealnie gdyby tak zostało. Razem z koleżankami i kolegami staramy się, żeby ofiarami tego ograniczenia nie padły pozycje najbardziej wartościowe.

No tak, ale kto będzie o tym ograniczeniu decydował i w jaki sposób?

  • No właśnie, z jednej strony nie wszyscy muszą być pisarzami, ale boję się, że to może oznaczać oszczędzanie na literaturze ambitnej oraz na debiutach. Nasze ulubione rozwiązanie zakłada powstanie komisji eksperckiej złożonej z krytyków, krytyczek, literaturoznawczyń i literaturoznawców. Jej zadaniem będzie czytanie nowości polskiej literatury i rekomendowanie wybranych tytułów do zakupu przez biblioteki. Dzięki temu w każdej bibliotece będzie można znaleźć kanon współczesnej wartościowej polskiej prozy. W efekcie czytelnicy mają do tych wszystkich książek dostęp, a autorzy i wydawcy otrzymują potężny zastrzyk gotówki. 
    Druga propozycja jest taka, żeby namówić Empik na stworzenie i promowanie „półki honorowej”, gdzie  trafiałyby najbardziej istotne polskie premiery. Te książki miałyby wtedy szansę zostać zauważone i zakupione.

Brzmi to super.

  • Tak, choć to tylko plany, ale jestem idealistą gotowym do przekonywania korporacji i ministerstw do podjęcia szlachetnych działań. Uważam to pandemiczne spowolnienie za bardzo potrzebne, ale żeby trwało i miało sens, powinniśmy wymyślić nową solidarność.

 

Ziarno prawdy. Teodor Szacki. Tom 2 (okładka miękka)

 

Czyli jaką?

  • Taką, która wymaga nowej ekonomii. Musimy bacznie obserwować, co się dzieje, inaczej dzielić się tym, co mamy, wyrównać poziom życia. Może się okazać, że dotychczasowi miliarderzy staną się tylko milionerami, żeby biedni nie musieli mieszkać w namiotach. Kto wie, może epidemia stanie się początkiem opamiętania, zwolnienia, lokalności, skromności – może się okaże, że mamy jeszcze szansę? Tak, wiem, znowu przemawia przeze mnie patologiczny optymizm, w jaki wyposażyła mnie matka natura.

Więcej artykułów o ksiażkach znajdziecie w naszej Pasji Czytam.