Rozmowa z Maksem Cegielskim

Katarzyna Kazimierowska: Historia polskich przemytników z lat 80., przewożących magnetowidy i złoto z Singapuru przez Nepal do Indii jest tak fascynująca, że muszę zapytać: czemu nie chciałeś jej opowiedzieć w formie reportażu?

  • Max Cegielski: - Żeby odpowiedzieć na to pytanie muszę wrócić do początków mojego pisania. Zadebiutowałem książką „Masala”, która była właściwie dziennikiem podróży, opisującym wszystko to, co mi się wydarzyło podczas mojej pierwszego pobytu w Indiach. Ale potem napisałem już powieść. Akcja „Apokalipso” rozgrywa się we współczesnej Warszawie i przedstawia perypetie dwóch braci: jeden pracuje w agencji reklamowej, a drugi jest muzykiem i kurierem rowerowym. Potem dopiero, przez lata pisałem reportaże, ale funkcjonując w świecie dziennikarsko – reporterskim w którymś momencie poczułem, że w tym gatunku doszedłem do granicy, że ta konwencja mnie ogranicza, nie daje wolności twórczej. Dlatego „Prince Polonia” [to też nazwa hotelu w New Dehli, nazwa nieprzypadkowa – przyp. red.] jest powrotem do korzeni, do moich pierwszych książek.

Zanim w ogóle pojawił się pomysł na książkę, kilka lat temu zrealizowałeś wystawę zatytułowaną „Sklep polsko-indyjski” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

  • Tak, przygotowałem ją razem z Jankiem Simonem. Po Warszawie pokazywaliśmy ją też w Indiach, a potem w Szczecinie. Podczas oprowadzań po wystawie, gdy opowiadałem o całym przemytniczym łańcuchu, o tym jak ten przemyt się odbywał i na jakich kontaktach opierał, podchodziły do mnie różne osoby, zwykle starsze ode mnie, puszczając do mnie oko i mówiły: „Tak tak, panie Maksie, wiemy wiemy”. A potem zaczęli się do mnie odzywać byli szmuglerzy i przemytnicy, którzy przez lata jeździli do Indii.

Jak nazywasz ich w książce, przewalacze.

  • To ich własne określenie! (śmiech). Wielu z nich spotkałem w Szczecinie, z kilkoma się zakolegowałem, chodziliśmy razem na piwo. Dużo mi o sobie opowiedzieli, ale wtedy zrozumiałem – a już miałem w głowie książkę – że nie mogę napisać o nich reportażu, ponieważ wielu z nich zajmuje poważne stanowiska. Musiałbym kompletnie zmienić ich personalia, żeby nie byli rozpoznawalni i ze względów etycznych zrezygnować z ogromnej ilości ważnych informacji. Uznałem, że to mnie jeszcze bardziej ograniczy, dlatego zwróciłem się w stronę powieści.

 

Prince Polonia (okładka miękka)

 

Twoi bohaterowie pochodzą ze Szczecina...

  • Tak, w Szczecinie oburzają się co prawda, że znów ktoś pisze o mieście w kontekście przemytu, ale każdy mieszkaniec przy drugim piwie potwierdzi, że z powodu bliskości granicy stamtąd zawsze patrzono na zachód. W końcu do Berlina jest bliżej niż do Warszawy.

Czemu właśnie ten czas lat 80.? Bo, że Indie to rozumiem.

  • Dla mnie ta powieść to też podróż sentymentalna, bo choć urodziłem się w 1975 roku, to bardzo szybko dojrzewałem w otoczeniu starszych kuzynów i kolegów, więc mam dużo wspomnień z tego okresu. W książce wykorzystałem je jako rodzaj emocjonalnego tła.

Co pamiętasz z drugiej połowy lat 80.?

  • Andrzej Stasiuk, który m.in. w „Białym kruku” przedstawił bardzo przygnębiający obraz PRL, napisał potem w jakiejś książce wyraźnie wkurzony, że wszyscy ciągle piszą, że w tym PRLu tak szaro i szaro, „no ile można” (śmiech). Dla mnie końcówka systemu to był czas aktywności, zrywu, działania. Pamiętam, że w 1989 roku, mając zaledwie 14 lat, wieszałem wszędzie plakaty Solidarności z koleżankami i kolegami, byłem bardzo poruszony. Ale ta książka miała pokazać, że oprócz warstwy politycznej, o której myślimy wspominając przeszłość, był też inny świat, rzadziej ujmowany w dużych narracjach historycznych.

 

Prince Polonia (audiobook mp3)

 

Twoi bohaterowie nie trwają w marazmie schyłku „komuny”, działają, szukają możliwości zarobku, grają w kapelach, zakochują się, marzą o podróżach...

  • Bo tak było! Ten czas budzenia się społeczeństwa, także handlowego jest opisany w wielu poważnych publikacjach. W mojej książce starsza siostra Radka uczestniczy w różnych społecznych działaniach, ruchach oddolnych, jest punkrock, są małe kapele alternatywne. Sam pamiętam zajadłe dyskusje o „wyższości” metalu nad punkiem i odwrotnie. Młodzież w latach 80. miała swoje poglądy na rzeczywistość i ogromną chęć innego życia, zmiany. A za tym szła odgórna liberalizacja przepisów. Teraz dopiero pojawiają się opracowania ekonomiczne, mówiące o tym, że tzw. ustawa Wilczka zawierała bardziej liberalne niż obecne przepisy dotyczące działalności polskich prywatnych firm.

Kiedy w latach 90. sam zacząłeś jeździć do Indii, handlarze nie dziwili się, że nie przywozisz z sobą nic na rynek?

  • Rzeczywiście byli zaskoczeni, że nie przywiozłem ze sobą aparatu Zenit czy kryształów, ale dla mnie to był inny świat z innej epoki i innego systemu wartości. Ciekawy na tyle, żeby zrobić o nim po latach wystawę i książkę. No i nie zostałem przemytnikiem, bo jestem pisarzem. Ale przemytnicy mnie interesowali i interesują, bo ich życie jest lustrzanym odbiciem, choć w krzywym zwierciadle, moich późniejszych doświadczeń z końca lat 90. Tak jak oni jeździłem do Indii ale z innych powodów, mając inny cel w głowie. Bliżej mi do książkowego Radka z „Prince Polonia” niż do Janka.

Tych dwóch bohaterów zbudowanych jest na zasadzie przeciwieństw.

  • Tak, Janek jest przebojowy, myśli o tym jak dobrze zarobić, w co zainwestować, ma plany jak zacząć własny biznes. Radkowi z kolei zależy na pieniądzach tylko jako środku do celu, by mieć na podróże, by zobaczyć świat. Ale „Prince Polonia” wynika z mojej fascynacji biznesmenami.

 

Autor przychodzi wieczorem. Antologia jubileuszowa na 20-lecie Wydawnictwa W.A.B. (ebook)

 

A to ciekawe!

  • No tak, jestem osobą, która z trudem dodaje dwa do dwóch i często ma kłopoty finansowe, dlatego zawsze fascynowali mnie ludzie, którzy twardo stąpają po ziemi. I dlatego ta szara strefa handlu między Polakami i Hindusami to dla mnie niesamowita historia. Moi bohaterowie muszą negocjować z indyjskimi handlarzami, mają przełożonego - Hindusa, który jest pośrednikiem w przemycie. Polscy „przewalacze” z lat 80 i potem musieli się dogadywać z ludźmi z innej kultury, którzy tak samo chcieli zarobić, ale dzięki temu mieli do nich bardzo równościowy stosunek. Bieda i marzenia o lepszym życiu sprawiały, że chęć robienia interesów była wspólna, relacje nie miały w sobie nic z rasizmu czy poczucia wyższości u żadnej ze stron, bo wspólne interesy i wspólne ryzyko budowały podobne doświadczenia i tak tworzyła się więź emocjonalna.

No tak, dziś w Polsce chętnie postrzega się Indie jako krainę jogi i duchowości, co jest mocnym uproszczeniem.

  • Pozycja turysty, który pojawił się w latach 90. i który nie musiał robić interesów, tylko szukał duchowości, choć powinna być bardziej równościowa i empatyczna to paradoksalnie taka nie była. Turysta przejeżdża, zwiedza i nawet jeśli chce coś lepiej poznać czy zrozumieć to zaraz musi to porzucić i jedzie dalej. Nie wchodzi w relacje, przyjeżdża zdobyć wrażenia, doświadczenia i w zamian nic nie daje. A w handlu ci sami partnerzy znali się latami, dekadami. Z handlarzem się siedziało, piło, paliło i liczyło pieniądze, trochę jak w gangsterskich filmach. I przypomnienie tych handlowych nieformalnych relacji przemytników z pośrednikami jest dla mnie przeciwwagą dla tego niby pozytywnego, ale tak naprawdę pustego i podejrzanego mówienia o duchowości i egzotyce.

Jak bardzo ta relacja polsko-hinduska się zmieniła? Przecież w pewnym momencie związki handlowe – te oficjalne i te szemrane, były na tyle silne, że Hindusi mówili po polsku. Jak jest dziś?

  • W poważnych opracowaniach dotyczących stosunków międzynarodowych po 1989 roku pojawia się zawsze zdanie, że szkoda, że Polska nie wykorzystała tego sentymentu w handlu z Indiami z okresu PRL. Bo przecież już od lat 50. Indie były największym polskim odbiorcą towarów z krajów tzw. trzeciego świata. Nasi inżynierowie stawiali im kopalnie i elektrownie. Dziś oficjalnie te sentymenty nie funkcjonują, choć historia obu tych krajów jest bardzo podobna, nawet jeśli Indiom i Polsce trudno się do tego przyznać.

 

Wielki gracz. Ze Żmudzi na Dach Świata (ebook)

 

Nikt chyba na to tak nie patrzy, różnice geograficzne i kulturowe są tak duże.

  • Jasne, ale zobacz: te kraje powstają w nowych granicach po II wojnie światowej. Obydwa nie radzą sobie ze swoimi „trupami w szafie” - my z antysemityzmem i zbrodniami na Żydach podczas wojny, oni podobnie tylko z mniejszością muzułmańską. Obydwa przechodzą przez okres socjalizmu, który najpierw ma fazę ascetyczną, czyli oszczędności i ciężka praca, a potem konsumpcyjną, która prowadzi do globalizacji lat 90. I w obu krajach doświadczamy teraz ostrego zwrotu na prawo w stronę nacjonalizmu i reżimu.

I coraz większych podziałów.

  • Myślę sobie jeszcze, że gdyby „Prince Polonia” była reportażem to przedstawiłaby tylko jakąś cząstkową prawdę na temat przeszłości. A powieść ma to do siebie, że nawet jeśli jest kryminałem czy sensacją, jak moja, to dąży do pewnego uniwersalizmu. Pojawiające się w niej wątki miłości głównych bohaterów do Magdy K. - która jest zresztą tą Magdą K. z piosenki Perfectu – czy wątek przyjaźni Janka i Radka to właśnie szansa na pokazanie pewnych uniwersalnych prawd, które będą wykraczać poza suchą faktografię. A przy podziałach, jakich teraz doświadczamy, wydaje mi się, że należy szukać takich sytuacji i wątków, które mogą dawać nam wspólne doświadczenie.

Fotografia okładkowa - archiwum autora

Więcej artykułów o ksiażkach znajdziecie w naszej Pasji Czytam.