Dowód pierwszy: Nie wchodzi się do tego samego parku jurajskiego trzy razy

W tym samy roku, kiedy do kin weszła „Lista Schindlera”, Spielberg wyreżyserował „Park Jurajski” - film, od którego datuje się rozpoczęcie ery obrazów generowanych komputerowo, będących aktualnie standardem nie tylko dla kina sensacyjnego czy rozrywkowego. I chociaż pierwsza część serii „Parku Jurajskiego” jest nie tylko najbardziej kasowym filmem w dorobku Spielberga, ale również jednym z najbardziej kasowych obrazów w historii kinematografii - ponad miliard (!) dochodu przy budżecie 63 milionów dolarów - jego druga część nie była już tak udana. „Zaginiony świat: Jurassic Park” okazał się ostatnim wyreżyserowanym przez Spielberga. Przy najnowszym, „Park Jurajski. Upadłe królestwo” za kamerą stanął J. A. Bayona.


 

Dowód drugi: Niesamowita umiejętność opowiadania (nudnych) historii

Lincoln” z 2012 roku był pierwszym filmem Spielberga, za występ w którym Oscara otrzymał aktor – udało się to Danielowi Day-Lewisowi i była to zresztą trzecia jego statuetka - po „Moja lewa stopa” oraz „Aż poleje się krew” - stanowiąca swoiste ukoronowanie jego kariery. Wyczyn ten powtórzył zaledwie trzy lata później Mark Rylance, którego Akademia nagrodziła za rolę w „Moście szpiegów”. Warto jednak zwrócić uwagę na inną kwestię: Spielbergowi udało bowiem uczynić z raczej mało atrakcyjnych, zakulisowych rozgrywek XIX-wiecznej amerykańskiej polityki całkiem ciekawe widowisko.

 

Dowód trzeci: „Ready, player one”, czyli z nostalgią w lata 80.

Chociaż fabuła „Player One” opiera się na książce Ernesta Cline’a z 2011 roku pod tym samym tytułem i rozgrywa się w roku 2045, ekranizacja pod wodzą Spielberga to piękna, nostalgiczna podróż w lata 80. Lata, w których na kinowych ekranach i w wyobraźni (a przede wszystkim w sercach) widzów królowały postaci i historie wykreowane właśnie przez człowieka, który dał nam Harrisona Forda w roli Indiany Jonesa. Chociaż film opowiada o niedalekiej przyszłości, emocjami i obrazami cofa nas do niedalekiej przeszłości, co jest zabiegiem prostym tylko w teorii, a w praktyce jednak narażonym na otarcie się o kicz i banał. Spielbergowi udało się tych zagrożeń uniknąć między innymi dlatego, że czuwał nad każdym detalem wyczekiwanej ekranizacji. Z wyborem ścieżki dźwiękowej - na której znalazły się, a jakże, przeboje lat 80. - na czele.

 

Dowód czwarty: koń w roli głównej

Jeżeli istnieje na świecie reżyser, który jest w stanie w fascynujący sposób opowiedzieć historię konia, to jest nim właśnie Steven Spielberg. Jego „Czas wojny” to opowieść o rumaku, który zostaje sprzedany do armii - i mimo, że z pozoru nie brzmi to jak opis kinowego hitu, reżyserowi udało się oczarować widzów tą niesztampową, mało hollywoodzką fabułą.

 

Dowód piaty: „Lista Schindlera”

Wieloletnia, nieskończenie nagradzana współpraca Spielberga z operatorem Januszem Kamińskim rozpoczęła się właśnie od przejmującego, czarnobiałego obrazu z Liamem Nessonem w roli tytułowej. „Lista Schindlera” zdobyła siedem (!) Oscarów, w tym za najlepszy film, najlepszą reżyserię, najlepszy scenariusz, a także najlepsze zdjęcia (Kamiński) oraz najlepszą scenografię i dekorację wnętrz - dla Allana Starskiego i Ewy Braun. Co ciekawe, historia głosi, że Spielberg, czytając recenzję „Arki Schindlera”, książki, na podstawie której powstał scenariusz słynnego dziś obrazu, zastanawiał się, czy historia ta wydarzyła się naprawdę. „Zaciekawiła mnie paradoksalna natura charakteru głównego bohatera” - wspominał później reżyser. „Co bowiem skłoniło człowieka takiego jak Schindler, aby wszystkie zasoby, które miał, spożytkować na ratowanie Żydów?”.

 

Dowód szósty: Ścigaj się z najlepszymi

W 1981 roku Spielberg, będący już uznanym reżyserem, przede wszystkim za sprawą „Szczęk” oraz „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”, wprowadza do kin „Poszukiwaczy zaginionej arki”, jeden z najbardziej kasowych filmów w swojej karierze. Budżet, który opiewał na zaledwie 18 milionów dolarów, zaowocował produkcją, która zarobiła… 400 milionów dolarów. Zaledwie rok później Spielberg pobił własny rekord, i to niemalże dwukrotnie - przy okazji udowadniając, że najlepszym przyjacielem dziecka jest mały, uroczy kosmita. „ET” wyprodukowano za równowartość nieco ponad 10 milionów dolarów, podczas gdy w kinach zarobił on… prawie 800 milionów!

 

Dowód siódmy i ostateczny: „Szczęki”

Dzisiaj na klasyczny horror z 1975 roku patrzeć możemy z lekkim przymrużeniem oka, naśmiewając się z „amatorskich” efektów specjalnych czy rozpoznawalnej wszędzie melodii, jednak w połowie lat 70. „Szczęki” były absolutnym hitem, który nie tylko wyznaczył dalsze kierunki rozwoju kinematografii, ale przede wszystkim na zawsze ją zmienił. To, co dziś jest dla nas standardem - duże kampanie reklamowe w mediach czy też premiera w kilkuset kinach na całym świecie w tym samym czasie - było wtedy nowością, której nikt nie wróżył przyszłości. Niespotykana była też kwota, którą „Szczęki” zarobiły: 470 milionów dolarów przy budżecie rzędu… 9 milionów.