Rok 1968... Para wybitnych reporterów opisała go brawurowo, a przecież trzeba było połączyć ogień z wodą. Po zamieszkach w Paryżu władze zaczynają słuchać młodych. Po zamieszkach w Warszawie więzienia są pełne studentów, a tysiące Polaków żydowskiego pochodzenia musi opuścić Polskę. W kilkunastu wyrazistych jak ciuchy hipisów, zaskakujących, przejmujących, a czasem po latach zabawnych „flashbackach”, Winnicka i Łazarewicz rozwijają nici z poszczególnych kłębków, tworząc z nich porywającą panoramę roku buntu i przesilenia.
 

Dlaczego Wasza nowa książka – "1968.Czasy nadchodzą nowe" – potrzebowała dwojga autorów?

Cezary Łazarewicz: Potrzebowała różnych wrażliwości, sposobów myślenia i pisania, by uchwycić to, co w roku 1968 było najważniejsze. Ja nie potrafiłbym napisać tak czujnego reportażu o powstawaniu filmu „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego czy historii piosenki „Revolution” Beatlesów. Z kolei wiem, że przedzieranie się przez akta sprawy morderstwa w czeskim Jičínie było łatwiejsze dla mnie.

Ewa Winnicka: Uzupełnialiśmy się i wspieraliśmy w wymyślaniu tematów i pracy nad nimi.  
 

Razem się pisze łatwiej niż oddzielnie?

Cezary Łazarewicz: Tylko jeden tekst napisaliśmy razem i nie mieliśmy z tym problemu, prócz deadline’u. Ale na wszelki wypadek nie wchodziliśmy sobie w drogę.

Ewa Winnicka: Wspieraliśmy się na etapie researchu i wyboru tematów. Podrzucaliśmy sobie lektury, kontakty, oczywiście dużo rozmawialiśmy. 
 

Jaki był Państwa tryb pracy?

Ewa Winnicka: Szukaliśmy tematów, przeglądając stare gazety, czytając książki, rozmawiając ze świadkami epoki, naukowcami. Z Polski i nie tylko. Suszyłam głowę cudownej Lucie Zakopalovej z Instytutu Polskiego w Pradze, żeby skontaktowała nas ze świadkami inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, przyjaciołom w Londynie i w Paryżu. Szukaliśmy łączników z tamtymi czasami, pisaliśmy dziesiątki listów.

Cezary Łazarewicz: Po kilku miesiącach wyselekcjonowaliśmy tematy. Po kolejnych wiedzieliśmy mniej więcej, jak to napisać. Zaczęła się żmudna dokumentacja, a potem jeszcze bardziej upiorne pisanie.
 

Dla Państwa prywatnie rok 1968 to...? Jakie są Państwa skojarzenia?

Cezary Łazarewicz: Mnie się kojarzy z „Białym albumem” Beatlesów. Moją ulubioną płytą.

Ewa Winnicka: Pierwsze skojarzenie? Polski marzec, paryski maj, praski sierpień. Teraz także „Biały album”, którego słucham obsesyjnie od miesięcy. Piosenki – najchętniej „The Continuing Story of Bungalow Bill” – wyśpiewują nawet synowie, nie mają wyboru. Prywatnie nie było mnie na świecie i nie wiem, czy się zapowiadałam.
 

Jaki był Państwa klucz do opisania 1968? Jak ugryźć tak wielki i różnorodny temat?

Ewa Winnicka: Kluczem była właśnie różnorodność. Ten rok był ważny z wielu powodów, to rok przesilenia. Politycznego, społecznego, obyczajowego. W każdym kraju powód był inny. Rewolta studentów w Paryżu zaczęła się m.in. z powodu braku koedukacyjnych akademików. W Warszawie studenci walczyli o wolność słowa. W Stanach przeciwko wojnie w Wietnamie. Kiedy w San Francisco ogłoszono koniec ruchu hipisowskiego, w Polsce hipisi dopiero na dobre zapuszczali włosy.

Cezary Łazarewicz: Można powiedzieć, że przed takim zadaniem mogą opaść ręce. Na szczęście jesteśmy reporterami, a nie historykami.

Ewa Winnicka: Jeśli coś łączy ten rok przesilenia – to muzyka. Mam teorię, że rok 1968 zaczął się pięć lat wcześniej, 13 października, w londyńskim klubie Palladium.
 

Kim są bohaterowie Państwa książki? Czy łatwo było do nich dotrzeć?

Cezary Łazarewicz: Do jednych łatwo, do innych trudniej. Jedni nie chcieli z nami rozmawiać, inni robili to z chęcią.

Naszymi bohaterami są najczęściej zwykli ludzie, np. rodzina Ciborowskich, która w 1968 roku uciekła kutrem ze Świnoujścia na Bornholm. W sumie 10 osób. To była jedna z największych morskich ucieczek z PRL-u. Chętnie opowiadali. Ich życie potoczyło się niewiarygodnie lepiej niż ich znajomych i sąsiadów z Pomorza, którzy też planowali uciec, ale się nie zdecydowali ze względu na wielkie ryzyko. 

Ewa Winnicka: Dwa miesiące czekałam na rozmowę z Romanem Polańskim, ale się udało. Dotarłam do Yoko Ono, która była świadkiem ostrej krytyki, jaka spadła na jej nowego narzeczonego Johna Lennona po wydaniu singla z piosenką „Revolution” w sierpniu 1968 roku, do inżynierów dźwięku, którzy towarzyszyli Beatlesom w nagraniu „Białego albumu”. Dzięki Ani Pamule udało nam się przekonać do rozmowy Romain Goupila, jednego z liderów paryskiej rewolty.
 

Dlaczego tak trudno się pisze o roku 1968?

Cezary Łazarewicz: Technicznie? Jak zwykle, kiedy ma się do czynienia z historią. Czas zaciera pamięć. Nie jest łatwo wygrzebywać z ludzkiej pamięci wspomnienia sprzed pół wieku. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś chce o czymś zapomnieć, jak o polskiej inwazji na Czechosłowację czy antyżydowskiej nagonce.
 

Co odróżnia Państwa książkę od innych rocznicowych publikacji?

Cezary Łazarewicz: To nie jest historia o polskim Marcu, choć są w niej teksty o skutkach polityki Władysława Gomułki. Próbowaliśmy stworzyć portret roku 1968. Nie skupiamy się na jednym wydarzeniu. To polityczno-artystyczno-muzyczny portret epoki.

Ewa Winnicka: Nie skupialiśmy się na Polsce. Kiedy rozmawiasz z ludźmi ‘68 roku w Paryżu, Berlinie czy Londynie, okazuje się, że to, co działo się w Polsce, było zauważone, ale znacznie mniej istotne niż próba reformowania socjalizmu w Pradze zakończona inwazją.

Chcielibyśmy, żeby po przeczytaniu książki czytelnik miał zręby poczucia tego, czym żył świat. To był naprawdę ważny rok, zapowiadający wielkie zmiany, nie tylko w polityce, ale też w obyczajowości. 
 

Czy to najbardziej rockandrollowa książka, jaka powstała o 1968 roku?

Ewa Winnicka: Mamy taką nadzieję.