Rozmowa z Anną Dziewit-Meller

Katarzyna Kazimierowska: - Po debiutanckim „Disko” i mrocznej „Górze Tajget” ponownie wraca pani na Śląsk. Tym razem mamy czasy po II wojnie światowej, zwykłą śląską rodzinę górniczą i mroczny okres komunizmu w Polsce. Ciągnie panią do takich historii?

  • Anna Dziewit-Meller: To jest książka, która rosła we mnie od bardzo długiego czasu, może nawet od czasów „Disko”. Mój debiut pisałam lekkim, wręcz humorystycznym stylem, chociaż mam wrażenie, że i tak była to dość ponura historia. Śląsk w moich książkach jest specyficzny, zupełnie inny niż ten, który znamy z medialnych przekazów z okazji Dnia Górnika. Ale punktem wyjścia do historii, które poruszam w ostatniej - „Od jednego Lucypera” - była moja znajomość z grupą historyków pracujących w katowickim oddziale IPN. Zarzucili mnie oni fascynującymi materiałami dotyczącymi Górnego Śląska w okresie stalinizmu i przodownictwa pracy. Wśród tych licznych historii trafiłam na przypadek Marii, autentycznej postaci, która w wyniku absurdalnego procesu pokazowego została skazana na śmierć bez dowodów, jedynie na podstawie pomówień, właśnie w 1949 roku. Ta historia bardzo mnie poruszyła, bo to wydarzyło się w Chorzowie, mieście, które dobrze znam. Zaczęłam się wokół niej kręcić, bo tematy kobiece, historie kobiet, zawsze żywo we mnie rezonowały. Nie byłam pewna, dokąd zmierzam z tą książką, ale mam nadzieję, że okazała się ona jednorodną opowieścią o kobiecym losie.

Od jednego lucyfera

Maria z dokumentów IPNu to w pani książce Marijka, siostra babci głównej bohaterki, która pojawia się na jednym ze zdjęć i na temat której cała rodzina milczy. Ale jej historia to opowieść o tym, jak historia ślepo gniecie kołem ludzkie życiorysy. W „Lucyperze”, w ciemnym okresie komunizmu ludzie nawet nie są pionkami w grze, ale mięsem armatnim.

  • O tym, że jesteśmy manipulowani przez system przekonujemy się nawet dziś, w o niebo lepszych okolicznościach do życia. Cóż bowiem mówić o stalinowskich latach na Górnym Śląsku, wyjątkowo doświadczonym w owym okresie, gdy Ślązacy byli bardzo podejrzaną nacją. Z doświadczenia mojej rodziny wiem, że jakże częsta a niezawiniona niemiecka karta w życiorysach, typu dziadek w Wehrmachcie albo babcia na robotach przymusowych w Niemczech, nie ułatwiała życia. Niezależnie od tego, jak ciężki w ogóle był okres stalinowski w Polsce, to na Śląsku miał jeszcze dodatkowy - bo narodowościowy - wymiar.

Anna Dziewit-Meller fot Weronika Ławniczak mat wydawcy
Autorka foto: Weronika Ławniczak

Patrzymy na węgiel jako sprawcę całego zła: zmiana klimatu, zanieczyszczone powietrze, roszczeniowi górnicy.... Ale po takiej książce jak „Od jednego Lucypera” przypominamy sobie, że to przecież część naszej tożsamości i bolesny kawałek historii.

  • To chyba w ogóle jest cecha regionu, z którego pochodzę, że on jest niezrozumiany, i zawsze taki był. Bo jest inny niż reszta kraju, ma odmienną historię, przez kilkaset lat nie należał przecież wcale do Polski. To zawsze budziło co najmniej podejrzliwość. Nawet podczas pandemii Śląsk stał się kozłem ofiarnym z powodu dużego ogniska koronawirusa. Wszyscy pamiętamy słowa, jakie padały pod adresem Ślązaków, i choć to jest bolesne, to jakoś mnie nie dziwiło. W swoich książkach wracam cały czas do Śląska, bo staram się pokazać ten region inaczej niż robią to media. Chcę mówić o jego złożoności, niejednoznaczności, ale też o jego obecności w polskim życiu. Wiem, że mamy tendencję do pokazywania Śląska w sposób czarno-biały, pamiętamy jedynie przyłączanie do macierzy, jakby nie było jego wcześniejszej europejskiej historii, pamiętamy zaciekłych przodowników pracy, oraz roszczeniowych górników palących opony pod siedzibą premiera. Ten region pokazywany jest cały czas prymitywnie, dlatego myślę, że dobrze by było opowiedzieć o nim coś więcej i to jest  również jakimś celem mojej twórczości. 

Góra Tajget

Ile w pani książce jest historii prawdziwych, zasłyszanych w rodzinie, pamiętanych z przeszłości?

  • Oprócz historii Maryjki wyniesionej z IPN-u prawdziwa jest opowieść o ginekolożce usiłującej ratować życie kobiety, która próbowała dokonać pokątnie aborcji. Był to bowiem moment w historii, gdy obowiązywały drakońskie przepisy antyaborcyjne i wiele kobiet decydowało się na desperackie ruchy. Tą ginekolożką była moja babcia, która rzeczywiście próbowała nie raz ratować pacjentki umierające z powodu powikłań po nieprofesjonalnie wykonanych zabiegach w podziemiu aborcyjnym. Zależało mi na tym, żeby w tej książce oddać hołd mojej babci.
    Podobnie prawdziwa jest historia człowieka, który dokonywał nielegalnych aborcji na portierni w hucie Kościuszko. Prawdziwa jest też historia porodowa, ta o trudnym porodzie z udziałem wrzątku i pijanej pielęgniarki. Czasem wydaje mi się, że niewiele się od tego czasu zmieniło, bo na podstawie różnych doniesień można uznać, że porody w Polsce jak były tak czasem nadal są przeżyciem traumatycznym dla rodzących.

 

Główną bohaterką „Lucypera” jest Kasia, pokazana jako rewers bulimicznego wujka i nieobecnej w opowieściach rodzinnych Marijki. Kasia ma anoreksję, jedzenie przyjmuje z trudem, co jakiś czas wymaga specjalistycznego leczenia za pieniądze holenderskich podatników, bo wyjechała z Polski do Holandii, nie chcąc mieć nic wspólnego ze swoją rodziną i jej tajemnicami. Do czasu, bo śmierć babci przypomni jej o tajemniczym zdjęciu, na którym babcia pozuje z niejaką Marijką, o której nikt w rodzinie nie chce jej opowiedzieć. W pani książce przeszłość ściga wnuki, przechodzi z pokolenia na pokolenie.

  • Ten mechanizm przekazywania traum rodzinnych z pokolenia na pokolenie jest udowodniony naukowo i ma swoją nazwę – epigenetyka. A ja też mam takie poczucie, że w Polsce jesteśmy szalenie obciążeni traumą drugiej wojny światowej, która nie została wypowiedziana na głos przez naszych dziadków ani ich dzieci, czyli naszych rodziców. Jasne, kiedyś nie było na to przestrzeni, by mówić o swoich emocjach, lękach i strasznych doświadczeniach, dla nas dziś niewyobrażalnych. I to pokolenie wnuków, czyli moje, zaczyna teraz coś z tym robić. Mam takie poczucie, że dużo z nas jest w terapiach po to, żeby móc zrozumieć przeszłość swojej rodziny, postawić tamę historiom z przeszłości, które chcąc nie chcąc nas kształtują, odciskając piętno na kolejnych pokoleniach. Bardzo mnie to fascynuje, na ile jesteśmy kompilacją, mieszanką cech ludzi z naszej przeszłości, na ile nas to determinuje, a na ile możemy się uwolnić od nich. Śledzę poczynania mojego pokolenia, które postanowiło powiedzieć: zajmijmy się tą przeszłością, rozpatrzmy to, rozgrzebmy, złóżmy w całość i idźmy dalej, już na własnych warunkach. Sami opowiadajmy nasze życie, a nie cudzą przeszłość.

dziewczyny dziewuchy podróże w spódnicy

Pani pokazuje, że lepiej jest zmierzyć się z przeszłością niż udawać, że się nie wydarzyła albo że nas nie obchodzi.

  • Dużo o tym ostatnio myślałam, i rzeczywiście wydaje mi się, że lepiej jest samemu spojrzeć w głąb swoich dawnych przewin i błędów i na własnych warunkach to wszystko rozpatrzeć, przerobić i podsumować, zamiast chować te trupy po szafach i czekać z lękiem czy ktoś aby nie przyjdzie i nie powyciąga nam ich według własnego widzimisię. I mam tu na myśli nie tylko prywatne indywidualne historie, ale także ten poziom szerszy, narodowy. Zawsze dziwił mnie brak umiejętności przyglądania się krytycznie samemu sobie. A już trzeźwe spojrzenie na własny kraj uważam za przejaw patriotyzmu. Gdy kogoś kochasz, na przykład ojczyznę, to właśnie dlatego umiesz się za nią wstydzić, bo jest ci droga. Nie można odczuwać wstydu za kogoś, kto nie jest nam najdroższy, jak koszula ciału.

 

Czyli, dopóki sami nie opowiemy swojej historii, to ktoś to zrobi za nas?

  • Właśnie tak, to odpowiedź na kluczowe pytanie, kto narzuca model opowieści. Czy robimy to my, bo chcemy być uczciwi wobec samych siebie i potrafimy zmierzyć się ze swoim kłopotem, ze swoją - nawet trudną i niewygodną - przeszłością, czy robi to za nas ktoś inny. Bo musimy wiedzieć, że ostatecznie ktoś to zrobi, trupy z szafy zawsze w końcu wypadają. Historia nas uczy, że strategia przetrwania polegająca na udawanej amnezji czy milczeniu na temat historii rodzinnej czy przeszłości to nie jest dobra strategia. Ona jest mordercza, a przemilczanie odciska swoje piętno i nic nie daje w finalnym rozliczeniu. Więc chyba jednak lepiej mówić.

Więcej wywiadów z pisarzami oraz artykułów o książkach znajdziesz w naszej Pasji Czytam.