Obiekt umiejscowiono na zboczu góry Antałówka (940 m n.p.m.) - rozbieg był długi na 20, zaś zeskok na 30 metrów, co umożliwiało loty na odległość maksymalnie kilkunastu metrów. Skocznia wybudowana została w ciągu kilku dni z inicjatywy zakopiańskiej Sekcji Narciarskiej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, zaś koszt jej powstania nie przekroczył 100 złotych. Podczas pierwszych w historii Mistrzostw Polski w skokach narciarskich zwyciężył lwowianin Leszek Pawłowski (wszechstronnie uzdolniony sportowiec, narciarz, piłkarz, lekkoatleta i cyklista; rok później został też mistrzem kraju w skoku o tyczce). Oddał skok na imponującą wówczas odległość 14 metrów. Niestety, był to jedyny tej rangi konkurs, który odbył się na Antałówce - rok później mistrzostwa rozegrano już w Dolinie Jaworzynki, zaś w następnych latach imprezę przeniesiono na oddaną do użytku w 1925 roku Wielką, a później również i Średnią Krokiew. Przez następne kilkadziesiąt lat aż do współczesności skocznie te były, z małymi wyjątkami, gospodarzami większości edycji Mistrzostw Polski. Najsłynniejszy polski kurort był już wtedy areną dla wielu ciekawych wydarzeń, które dziś owiane są legendą - Bartłomiej Grzegorz Sala w swojej książce „Sekrety Zakopanego” wybrał kilkadziesiąt z nich, malując niebanalny obraz Tatr i Podhala. W kontekście skoków narciarskich ciekawostką jest też fakt, iż w trzeciej edycji konkursu, odbywającej się w 1923 roku w Worochcie (terytorium obecnej Ukrainy), w II kategorii seniorów zwyciężyła kobieta - Elżbieta Michalewska-Ziętkiewiczowa, biegaczka, narciarka alpejska, skoczkini i taterniczka. Oddała skok na 12 m, plasując się tym samym na trzecim miejscu ogólnej klasyfikacji całego turnieju. Niestety, jej udział (i niekwestionowany sukces) oburzył mężczyzn, zarówno skoczków, jak i organizatorów imprezy. Michalewska-Ziętkiewiczowa ostatecznie nie została sklasyfikowana, jednak do dzisiaj uważana jest za pierwszą nieoficjalną mistrzynię Polski w skokach narciarskich.

Sekrety Zakopanego - Sala Bartłomiej Grzegorz

Sekrety Zakopanego

 

Norwegia, ojczyzna sportów zimowych

Sama dyscyplina przywędrowała do nas z dalekiej północy, konkretnie zaś z Norwegii. Początki skoków narciarskich sięgają tam roku 1800, kiedy to używanie nart nie tylko do biegów i zjazdów zyskiwało sobie coraz więcej zwolenników. Za „ojca skoków narciarskich” uważa się zaś Sondre Norheima, który w 1860 roku ustanowił pierwszy oficjalny rekord odległości, wynoszący 30,5 m. Od miejsca jego urodzenia, norweskiego okręgu Telemark, pochodzi znana dziś wszystkim fanom skoków (i nie tylko) nazwa prawidłowego lądowania na zeskoku. Norheim opracował i doskonalił tę metodę, zaś jej podstawą było wyprostowanie ciała po odbiciu się oraz… machanie rękoma, aby wydłużyć czas lotu. Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, jednak zalążki techniki aerodynamicznej datuje się na lata 20. ubiegłego stulecia, kiedy to skoczkowie zaczęli przyjmować pochyloną pozycję, wciąż jednak trzymając ręce wyprostowane w przodzie - w ten sposób skakał chociażby mistrz olimpijski z 1960, Niemiec Helmut Recknagel. Dopiero od połowy lat 50. Finowie zaczęli popularyzować opracowaną przez siebie technikę trzymania rąk wzdłuż tułowia, która nie tylko pozwalała na oddawanie dłuższych skoków, ale była też zdecydowanie bezpieczniejsza. Ostatnią wielką rewolucją dotyczącą stylu skoków była innowacja zapoczątkowana w 1985 roku przez Szweda Jana Boklöva, który podczas lotu składał narty w literę „V”. Coś, co dzisiaj jest standardem, początkowo przyniosło mu obniżone noty za styl - latał więc dalej, ale przegrywał ze swoimi rywalami, mającymi narty ustawione równolegle do siebie. W 1992 roku, podczas igrzysk olimpijskich w Albertville, obydwa style uznano za dozwolone, co przełożyło się zarówno na większe odległości oraz większe emocje wśród kibiców, jak również na bezpieczeństwo samych skoczków (metoda ta zmniejszała prędkość przy samym lądowaniu). Co ciekawe, w latach 70. podobną technikę zaczął stosować polski skoczek ze Szklarskiej Poręby, Mirosław Graf - niestety, bez większych sukcesów. Dzisiaj innowacje wpływające na rezultaty skoczków i bite przez nich rekordy skupiają się przede wszystkim na modyfikacjach kombinezonów, które na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat przeszły ogromne zmiany. Aktualnie może on mieć grubość maksymalnie 5mm, a obowiązujące od sezonu 2012/13 rozmiary muszą być równe z wymiarami skoczka (mierzonego w pięciu punktach kontrolnych, określanych przez FIS, Międzynarodową Federację Narciarską).


Norwegia. Z wizytą u wikingów 

 

„Leć, Adam, leć!”

Jednak dla większości z nas skoki narciarskie to przede wszystkim „Małyszomiania”, czyli eksplozja popularności tej dyscypliny, wywołana niezwykłymi sukcesami Adama Małysza, które zaczęły się w sezonie 2000/2001. Skromny skoczek z Wisły przez 20 lat profesjonalnej kariery zdobył prawie wszystko, co w tym sporcie jest do zdobycia: cztery medale olimpijskie (trzy srebrne i brązowy), sześć medali Pucharu Świata (w tym cztery złote) oraz 39 (!) indywidualne medale Mistrzostw Polski (21 zimą, 18 latem). Zwyciężył także w 49. Turnieju Czterech Skoczni w sezonie 2000/2001, jako pierwszy zawodnik w historii przekraczając barierę 1000 punktów, a także wyprzedzając drugiego w klasyfikacji Janne Ahonena o ponad 100 punktów. Triumfował również w 39. konkursach Pucharu Świata, będąc obok Mattiego Nykänena (46 wygranych konkursów, uznawany przez wielu ekspertów za największy talent w historii dyscypliny) jednym z dwóch skoczków narciarskich, który czterokrotnie zwyciężył w klasyfikacji generalnej tego konkursu. Nikogo więc nie dziwi, iż transmisje turniejów przyciągały przed telewizory miliony Polaków sprawiając, że w weekendy zimowych miesięcy w porze obiadowej nasze ulice zamierały, a w niemal każdym domu rozbrzmiewały podekscytowane głosy Włodzimierza Szaranowicza i Tomasza Zimocha. „Niech ten konkurs skończy się teraz, niech pozostanie poetą przestrzeni nasz Adam Małysz. Jak krogulec, jak drapieżnik pięknie zaatakował w tej drugiej serii!” - krzyczał komentator radiowej Jedynki podczas Igrzysk w Vancouver, kiedy to Małysz zdobył podwójne srebro. Sukcesom „naszego” Adama kibicowano w domach, kibicowano w barach i na placach miast, co przełożyło się na rekordowe wyniki oglądalności: konkursy olimpijskie w Salt Lake City w 2002 śledziło ponad 14 milionów telewidzów! Wyczyn ten został pobity dopiero dekadę później, podczas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, które odbywały się w Polsce i na Ukrainie. W książce „Skoki narciarskie. Historia lat 2006-2008. Rozważania o małyszomanii, nartach i górach” Cezarego Żbikowskiego, znajdziemy analizę fenomenu „Małyszomanii” z punktu widzenia kibica tej dyscypliny, wzbogaconą o refleksję na temat sportów górskich oraz ich miejsca w świadomości Polaków.

Skoki narciarskie. Historia lat 2006-2008. Rozważania o małyszomanii, nartach i górach - Żbikowski Cezary

Skoki narciarskie. Historia lat 2006-2008. Rozważania o małyszomanii, nartach i górach

 

Za „Małyszomanią” kroczy młodość

Szalona popularność skoków i światowa dominacja Adama Małysza przełożyły się również na liczbę młodych ludzi uprawiających tę wymagającą dyscyplinę sportu. Do historii przeszedł już wywiad, w którym 12-letni chłopiec ze wsi Ząb niedaleko Zakopanego, stojąc pod Wielką Krokwią mówi o oddanym przed chwilą skoku na 128 metrów oraz o tym, że „za parę lat” chciałby wystartować w Pucharze Świata. Dziś chłopiec ten ma 33 lata, a na swoim koncie m.in. trzy indywidualne mistrzostwa olimpijskie, mistrzostwo i wicemistrzostwo świata, drużynowe mistrzostwo świata oraz dwa zwycięstwa w Pucharze Świata. Kamil Stoch, bo oczywiście o nim mowa, jest najwybitniejszym przedstawicielem kolejnej polskiej generacji skoczków narciarskich, jednak w przeciwieństwie do Małysza, w swoim pokoleniu niejedynym - wspomnieć chociażby Piotra Żyłę (brązowego medalistę na Mistrzostwach Świata 2017), Dawida Kubackiego (indywidualnego mistrza świata z 2019 roku) czy Kamila Kota (wielokrotnego medalistę mistrzostw Polski i wicemistrza świata juniorów), którzy w ostatnich latach zapewnili nam ogromną dozę niezwykłych emocji. Co ważne, nie tylko w zawodach indywidualnych: Polska ma obecnie silną ekipę skoczków, którzy liczą się w konkursach drużynowych (złoto na Mistrzostwach Świata w 2017, brąz na olimpiadzie w Pjongczangu w 2018 oraz Mistrzostwach Świata 2013 i 2015 oraz w lotach w 2018). Historie naszych najsłynniejszych skoczków - z Małyszem i Stochem na czele - opisane zostały w książce Jana Kaczmarka „Skoczkowie. Tajemnice mistrzów”. Autor zdradza sekrety współczesnych mistrzów, nie zapominając jednak o tych, których wyczyny ekscytowały Polaków już kilkadziesiąt lat temu - mowa tu oczywiście o Wojciechu Fortunie, pierwszym polskim mistrzu olimpijskim w skokach oraz Stanisławie Marusarzu, pionierze dyscypliny i wicemistrzu świata z Lahti z 1938 roku.

Skoczkowie. Tajemnice mistrzów - Kaczmarek Jan
Skoczkowie. Tajemnice mistrzów
 

Bez wątpienia można zaryzykować stwierdzenie, iż ponad stuletnia, imponująca i obfitująca w niesamowite historia skoków narciarskich w Polsce ma przed sobą jeszcze wiele nie mniej fascynujących rozdziałów. Dziś mianem „nadziei polskich skoków” określani są 16-letni Jan Habdas i starszy o rok Adam Niżnik - mają za sobą już dobre występy w tegorocznych Zimowych Igrzyskach Olimpijskich Młodzieży w Lozannie, gdzie Niżnik zdobył siódme miejsce. „Regularnie poprawiają swoje wyniki” - mówił w styczniu w rozmowie ze Sport.pl trener kadry juniorów, Wojciech Topór. „Są młodzi, ale uważamy ich za naszą największą szansę na przyszłość”.
 

Blizzard, Narty Firebird Ti + wiązania TPC 10 Demo 2020, rozmiar 166 - Blizzard
Blizzard, Narty Firebird Ti + wiązania