Mimo upływu lat, postać Dolittle nie pokryła się patyną. Przeciwnie: jego wyjątkowa wrażliwość na krzywdę zwierząt okazała się wyjątkowo aktualna w czasach globalnej dyskusji o chowie klatkowym i przemysłowym. Nic dziwnego, że Stephen Gaghan, laureat Oscara i Złotego Globu za scenariusz „Traffic”, znalazł w nim temat na siebie. - Zrobiłem ten film dla moich dzieci - mówi mi, kiedy spotykamy się na 41. Kairskim Festiwalu Filmowym.

Wywiad ze Stephenem Gaghanem

Artur Zaborski: Masz na koncie scenariusze do „Traffic” o meksykańskich kartelach czy „Syriany” o napięciach na linii USA - Bliski Wschód. W życiu bym się nie spodziewał, że od tak zaangażowanego politycznie twórcy dostanę adaptację „Dr. Dolittle”!

  • Stephen Gaghan: A kto powiedział, że film dla dzieci nie pozwala zabrać głosu w społecznie ważnej sprawie? W swojej twórczości czerpię z tego, czego doświadczam, a to wzloty i bolesne upadki. „Traffic” wziął się z uzależnienia od narkotyków, z którym zmagałem się przez lata. „Syriana”, adaptacja książki Roberta Baera, to reakcja na tragedię 9/11 i polityczną zawieruchę po niej. Geopolityka jest dla mnie jak szachownica: każdy ruch wywołuje konsekwencje, a mierzą się ze sobą przeciwnicy, z których każdy chce ugrać jak najwięcej. Nie da się powiedzieć, że jeden jest dobry, a drugi zły. O tym mój film opowiadał. Sukces, jaki osiągnął, sprawił, że chciałem robić filmy już tylko w tym klimacie.

Dlaczego nie robiłeś?

  • Strajk scenarzystów w sezonie 2008/2009 sprawił, że zmienił się układ sił w Hollywood. Napisałem kilka scenariuszy, które nie doczekały się realizacji ze względu na rosnące kłopoty z finansowaniem tzw. kina środka, czyli takich filmów, które nie mają dużych budżetów i nie zarabiają dużo pieniędzy. Ich rolę coraz częściej przejmowały seriale premium, jakie oglądamy choćby w HBO. Nie poddawałem się jednak i cały czas pisałem - choćby „Candy Store” o detektywie na tropie przestępstw seksualnych był o krok od realizacji. Mieliśmy nawet Roberta De Niro w obsadzie, ale niestety nie udało nam się wejść na plan.

 

film Doktor Dolittle na dvd

Doktor Dolittle (DVD)

 

Nadal nie wiem, skąd pomysł na „Dr. Dolittle”.

  • Urodziły mi się dzieci, którym wieczór w wieczór opowiadałem nową historyjkę. Jest ich czwórka, więc muszę się mocno wysilać, żeby stworzyć coś nowego.

Co wymyśliłeś ostatnio?

  • Wczoraj na Skajpie opowiedziałem im historyjkę o bracie i siostrze o imionach Kissy i Jimba, którzy mieszkali razem z rodzicami w domku nad morzem. Każdego wieczora rodzice wychodzili z domku dokładnie na godzinkę po lody, zawsze bardzo pilnowali, by wyjście nie trwało dłużej. Liczyli, że dzieci nie zauważają ich rytuału. Wtedy fale porywały domek na morze, a dzieciaki miały godzinną przygodę.

Piękna opowiastka, ale zupełnie inna niż to, co oglądamy w kinie, w którym rządzą superbohaterowie.

  • Mnie zdecydowanie bliżej do Hayao Miyazakiego, japońskiego mistrza animacji, którego „Mój sąsiad Totoro” obejrzałem z każdym dzieckiem po dziesięć razy. Uważam, że on ratuje zdrowie psychiczne rodzicom i ich latoroślom. Jego sztuka koi, jest mądra, ma przesłanie. I do tego jest świetnie zrealizowana. Pomyślałem, że może powinienem którąś z moich historyjek na dobranoc zamienić w taki film.

Zgłosiłeś pomysł wytwórniom?

  • Właściwie to wytwórnie zgłosiły się do mnie. Kiedy poznałem włodarzy z Warner Bros., zagadnęli mnie o reżyserię „Aquamana”. Chciałem się przyłożyć do tego projektu, potrzebowałem czasu, żeby znaleźć pomysł na tytułowego bohatera, jakoś do niego dotrzeć. I po sześciu miesiącach go miałem. Wróciłem więc do nich ze swoją wizją, ale wtedy okazało się, że stanowisko reżysera zostało już obsadzone [przez Jamesa Wana, twórcy „Piły” i „Obecności” - przyp. AZ]. W Hollywood niestety nikt nie lubi czekać.

 

Doktor Dolittle (Blu-ray Disc)

 

Jaki miałeś pomysł na Aquamana?

  • Zastanawiałem się, dlaczego tak dobrze działają na widownię filmy o Batmanie Christophera Nolana. I zrozumiałem, że on się identyfikuje ze swoim bohaterem. Myślę, że coś ich łączy, dlatego ta historia jest tak autentyczna. Taką drogą chciałem pójść. Planowałem obdarzyć Aquamana moimi cechami i zdjąć z niego odium wyjątkowości. Kiedy usłyszałem o planie zrealizowania nowej wersji „Dr. Dolittle”, wydał mi się idealnym bohaterem do mojej wizji. Bo jeśli popatrzysz na Dolittle jako na superbohatera, to okaże się, że jego supermocą jest empatia. Używa jej, żeby dogadać się z każdym zwierzakiem, nie obchodzi go, czy to koń, zebra, hipopotam, hiena czy świnia. Nie ma tu równych i równiejszych, każdy zasługuje na jego uwagę, bez względu na wszystko.

Piękna metafora.

  • Wierzę w przesłanie, że żeby kogoś wysłuchać, trzeba chcieć go usłyszeć. W USA i w wielu krajach Europy obserwuję dziś odwrotny proces. Politycy u władzy robią wszystko, żeby nas podzielić. Wewnątrz jednego państwa powstają frakcje, które nie chcą ze sobą rozmawiać, otaczają się murem i nie zamierzają nawzajem słuchać. Dlatego Dolittle wydał mi się idealnym superbohaterem na nasze czasy. Chciałem zrobić film, na który zabrałbym do kina Johny’ego, moje najmłodsze dziecko, bo zawiera morał, jakim chciałbym się z nim podzielić. Zależało mi, żeby film opowiadał historyjkę za mnie.

Johny to również imię jednego z bohaterów.

  • Nazwałem postaci od imion moich dzieci: Betsy to bardzo wysoka żyrafa, jak moja córka, która zażyczyła sobie, by jej postaci głosu użyczyła Selena Gomez, jej siostra Twotwo została lisem, któremu głosu podłożyła Marion Cotillard. Film ma więc charakter przedsięwzięcia rodzinnego.

Czyli tak naprawdę nakręciłeś kolejny film społeczny, dotykający współczesnych bolączek.

  • Nie chcę mówić, że to kino polityczne, ale mam świadomość, że dziś wszystko jest polityczne, bez wyjątków. Trudno w filmie o symbiozie człowieka i zwierząt odciąć się od takich tematów jak katastrofa ekologiczna, prawa zwierząt, wegetarianizm czy farmy przemysłowe. One wchodziły do scenariusza naturalnie. Były nie tyle wyrazem moich poglądów na świat, co po prostu wymuszonym przez perspektywę zwierząt wątkami. Film mówi o wspólnym życiu wszystkich stworzeń na Ziemi. Rozmawialiśmy o tym z Robertem Downeyem Jr., który wcielił się w tytułową rolę. Zgodziliśmy się, że skoro na ekranie mogą ze sobą rozmawiać struś i niedźwiedź polarny, to w życiu codziennym mogą dojść do porozumienia Republikanie i Demokraci.

 

Doktor Dolittle (Ultra HD Blu-ray+Blu-ray Disc)

 

Producenci, którzy znali twoje poprzednie dokonania, nie mieli nic przeciwko, żebyś to ty wyreżyserował „Dr. Dolittle”?

  • Znam tych ludzi od 25 lat. Wielu z nich za mną nie przepada, ale w tym świecie liczy się biznes. Wiedzieli, że skoro napisałem scenariusz, to będę najlepszym kandydatem na stanowisko reżysera. Wszystkie studia chciały to ze mną zrobić: Disney, Sony czy Universal. Zdecydowałem się na współpracę z tym ostatnim.

To chyba najdroższa produkcja w twojej karierze. Praca nad nią wyglądała inaczej?

  • Do tej pory nad wszystkim mogłem panować sam. Tym razem roboty było tak dużo, że musiałem delegować ją na ręce innych ludzi. Na takim planie musisz mieć oddanych współpracowników. I wierzyć w to, że będą chcieli realizować twoją wizję. Zaufanie do ekspertów, kierowników działów, reżyserów animacji i specjalistów od efektów specjalnych to absolutna podstawa. Ja kręciłem jedynie ujęcia, a oni nakładali na nie drugi film w postaci animacji i trzeci w postaci efektów. Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z ingerencją w to, co kręcę, na takim poziomie. Kiedy zobaczyłem scenę z niedźwiedziem polarnym w ogrodzie, zacząłem się zastanawiać, czy myśmy to naprawdę nakręcili, czy dołożyli to spece od animacji. Efekty były niewidoczne! Na planie „Dr. Dolittle” przekonałem się, że film to zbiorowe marzenie.

„Dr. Dolittle” zachwyca efektami jak filmy Marvela, ale to zupełnie odległe od siebie światy.

  • Marvel to przede wszystkim ogromy zbiór, w którym jest miejsce i dla Tony’ego Starka, którego losami autentycznie się przejmuję, i dla świetnych „Strażników Galaktyki”, którzy mówią tym samym głosem, co ja, i słuchają tej samej muzyki. Nie uwierzysz, ale kawałek, którego użyto w czołówce, był na mojej sekretnej playliście do użycia w moim filmie. Myślę, że krytyka Marvela bierze się z jego sukcesu. To, że specjaliści z tego studia znaleźli sposób, żeby przyciągać do kina szeroką publiczność, nie oznacza, że oferują jej bezwartościową papkę.

Co twoim zdaniem nam dają?

  • Kiedy w kinie na filmie Marvela gasną światła, nie ma znaczenia, czy osoby obok ciebie są konserwatystami czy liberałami, czy są białe czy czarne, czy mają zły czy dobry dzień. Liczy się tylko to, że wszyscy jesteście przez dwie godziny w rękach reżysera i przekraczacie pewne granice wspólnie. Doświadczacie razem historii dziejącej się na ekranie i nic nie jest w stanie was podzielić, uczestniczycie w niej na równych prawach. Wszyscy. Reżyser staje się dyktatorem, który zmusza cię do odbycia z nim lekcji empatii.