Już sam fakt, że płyta powstała we współpracy z Zespołem Pieśni i Tańca Śląsk jest wyraźnym sygnałem, że czeka nas coś niezwykłego. I kiedy ciekawość sięga niemal zenitu, temperaturę podnoszą nazwiska gości, którzy pojawili się na albumie: Bela Komoszyńska, Błażej Król, Ralph Kaminski, Igor Herbut, Natalia Grosiak, Julia Pietrucha, Tomasz Organek, Jakub Józef Orliński, Andrzej Smolik, Marcin Wyrostek, Kora i Kwiat Jabłoni. Czy udział wymienionych artystów to zapowiedź muzycznej przygody? Oczywiście! A o tym, jak narodził się sam pomysł i jak wyglądał proces nagrywania opowiada nam Miuosh.

 

Box „Pieśni Współczesne (Live At Cavatina Hall)” Miuosh x  Zespół Śląsk

 

Słuchając płyty „Pieśni Współczesne” doświadczamy całej palety wrażeń. Uważny odbiorca wychwyci tu wpływy najróżniejszych gatunków, od Dead Can Dance aż po folklor azjatycki. Jest to zaskakujące, szczególnie w zestawieniu z tym czego ludzie spodziewają się po takim zespole jak Śląsk.

  • Porównanie do muzyki grupy Dead Can Dance słyszę już kolejny raz, Marcin Prokop też to zauważył (śmiech). Musiałem się trochę cofnąć i faktycznie jest trochę podobieństw, ale to chyba już było wbite w genotyp. A co do Śląska – to nie jest zespół śpiewający śląski folk. Oczywiście też, ale nie tylko. Pieśni nawiązujące do śląskiej tradycji ma w repertuarze także Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Śląsk jest zespołem zbudowanym i osadzonym w tym regionie. Dba o śląską spuściznę, ale prawda jest taka, że prezentują różne rzeczy. Jeżdżą z koncertami po całym świecie i przywożą z tych podróży najróżniejsze pomysły. Dla mnie wspaniałe było to, że poznawałem ich powoli i cały ten projekt nie powstał od jednego strzału. Długo byłem w kontakcie z ludźmi, którzy są w tym zespole całe życie. Oni mi pokazywali rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Mówili: „patrz co my robimy – balet? O.K., ale zobacz jaką mamy grupę tańca współczesnego”. Pomyślałem wtedy – jeżeli możemy wszystko, to róbmy wszystko. A co do Azji, to sprawa wygląda tak, że z racji pracy dla teatru i pisania muzyki do spektakli, często sięgałem po jakieś inspiracje z tamtejszej kultury, brzmienia z tamtych stron. Starałem się to w miarę subtelnie zawrzeć na swojej płycie. Miałem masę takiego materiału, chciałem go wykorzystać i pomyślałem – jak nie teraz, to kiedy?

 

„Pieśni Współczesne” Miuosh  Zespół Pieśni i Tańca Śląsk

 

Współpraca przy tym albumie była zaplanowana wcześniej, czy pomysł narodził się całkiem spontanicznie? Chodzi o to, czy najpierw napisałeś materiał i dopiero później szukałeś odpowiedniego wykonawcy, a może bliskość konkretnych artystów spowodowała powstanie „Pieśni”?

  • To było tak, że najpierw zaprosiliśmy zespół Śląsk do udziału w koncercie na Stadionie Śląskim, kiedy graliśmy „Scenozstąpienie”. Wpadliśmy na pomysł, żeby zaprosić właśnie ich i pierwszy raz zrobić coś zupełnie nietypowego.

Łatwo się zaprasza taki zespół jak Śląsk do współpracy?

  • Okazało się, że dużo łatwiej niż kogokolwiek innego (śmiech). Z zespołem Śląsk gada się jak z… zespołem. Z dobrym, muzycznym zespołem. Pierwszym i najważniejszym managerem Śląska, z którym rozmawiasz i na którego ja trafiłem, jest jego dyrektor. Rozmowa z nim wyglądała tak, że kiedy zadzwoniłem i zacząłem od „witam panie dyrektorze” to w słuchawce usłyszałem: „jestem Zbyszek”. Acha! Już wiedziałem, że będzie O.K. Kiedy ich zaprosiliśmy na „Scenozstąpienie”, pojawiła się taka śmieszna historia – nie mieliśmy miejsca na scenie, żeby pomieścić wszystkich członków. Gdy rozmawialiśmy  ze Zbyszkiem Cierniakiem o udziale chóru, to on zaproponował cały, w komplecie. A to jest czterdzieści pięć osób. Mieliśmy wcześniej okazję współpracować z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, czyli grupą ponad siedemdziesięciu muzyków. Do tego nasz dwunastoosobowy zespół i nagle na scenie robi się tłum złożony z niemal stu trzydziestu wykonawców. To jest moment, w którym traci się wyporność (śmiech).

Ale ostatecznie jednak się udało.

  • Zadzwoniłem do Zbyszka i powiedziałem mu, że nie damy rady zaprosić wszystkich i maksymalnie dwadzieścia osób z chóru zmieści się na scenie. W odpowiedzi usłyszałem: „Ja im teraz tego nie powiem. Miłosz, większość ludzi, którzy śpiewają w chórze, to też twoi słuchacze, którzy wychowywali się na twoich płytach. Ucieszyli się, że będą występować z tobą. Jak im teraz powiem, że nie, to mnie rozniosą”. Zacząłem się zastanawiać co zrobić, w końcu nawet jak na scenę wejdzie sam chór, to nie zmieszczą się pulpity z nutami. Na co Zbyszek stwierdził, że to żaden problem – nauczą się na pamięć (śmiech). Jeżeli jest problem z mikrofonami, to dajcie po jednym na dwie osoby, oni zaśpiewają tak, że będzie słychać. Kiedy powiedziałem to ludziom z produkcji, to poczerwienieli na twarzach (śmiech). Daliśmy zespołowi Śląsk szansę, a oni roznieśli ten koncert. Kiedy weszli na scenę i zobaczyłem reakcję czterdziestu tysięcy ludzi na stadionie, szacunek, podziw, te brawa, to... nawet teraz mam ciarki kiedy o tym mówię.

 

Miuosh oraz członkinie Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk

 

Szczerze mówiąc, wyobrażałem sobie, że dogadywania takich projektów to robota dla managerów w garniturach.

  • W trakcie pracy nad tą płytą stwierdziliśmy z Błażejem Królem, że jeszcze nigdy dwóch managerów nie zrobiło piosenki (śmiech). Jeżeli chłop, który śpiewa i gra, nie zadzwoni do drugiego takiego chłopa, to nigdy nie zagrają razem. Oczywiście jest przestrzeń, w której działają tylko managerowie. Kiedy muzycy już się znają i chcą ze sobą grać, to wtedy ich managementy muszą dogadać gaże, przejazdy, hotele i inne tego typu detale. 

A jak przeszliście ze Śląskiem od wspólnych koncertów do wspólnej płyty?

  • Po koncercie „Rapsodia Śląska” zorganizowanym z okazji Stulecia Powstań Śląskich pod kierownictwem Jana A.P. Kaczmarka, na którym kolejny raz wystąpiliśmy razem, poczułem, że to się nie może tak skończyć. Podszedłem do Zbyszka i zapytałem czy nie zrobilibyśmy razem płyt. Odpowiedział – z tobą? Zawsze! I zaczęliśmy pracę. Usiedliśmy przy kalendarzach, sprawdziliśmy kiedy jesteśmy zajęci i wstępnie umówiliśmy się na rok 2022. Jednak później pandemia przekreśliła wszystkie plany koncertowe, siedzieliśmy w domach i któregoś dnia pomyślałem sobie, może teraz to ruszyć? Może zacznijmy.

I jak wyglądał ten początek pracy? Sam wszystko napisałeś?

  • Na początek odpuściłem pomysł grzebania w ich katalogu i wybierania z niego jakichś utworów. Stwierdziłem, że trzeba wszystko napisać od zera. Ponieważ nie skończyłem żadnej szkoły muzycznej i nie wiedziałem jak się pisze muzykę tego typu, zacząłem oglądać tutoriale na YouTube: „jak pisać muzykę symfoniczną na komputerze” (śmiech). Z racji mojej pracy w teatrze, mam całą masę takich dźwięków, których na co dzień nie wykorzystuję we własnej muzyce. Zagrana cała orkiestra, którą można wykorzystywać dźwięk po dźwięku. Od zespołu Śląsk dostałem dokładny skład ich orkiestry, wgrałem te instrumenty do programu, usiadłem przed komputerem, zacząłem naciskać i... od razu pierwszego dnia miałem gotowy ten numer z Organkiem. Na początku nagrałem to z własnym wokalem, ale od razu powiedziałem wszystkim, którym puszczałem nagranie, że chcę żeby to zaśpiewał Tomek i że mnie w ogóle na tej płycie nie będzie.

 

Miuosh i Śląsk

 

Od razu złapałeś wiatr w żagle?

  • Kiedy Organek się zgodził i nagrał swoją wersję, posłuchałem tego i pomyślałem – to może być bardzo dobre. Zabrałem się za intensywną pracę i pod koniec roku 2020 cały album był gotowy.

Według jakiego klucza wybierałeś gości, którzy zaśpiewali na tej płycie? Dlaczego zadzwoniłeś akurat do nich?

  • Wybierałem tych wykonawców, których po prostu uważam za najlepszych. Niektórych znałem wcześniej osobiście, z innymi, jak na przykład z Igorem Herbutem mijałem się zaledwie kilkukrotnie w różnych miejscach. Mimo to bardzo szanuję to, co on robi. Moja żona nigdy nie była jego fanką i kiedy jej powiedziałem, że zapraszam go na płytę, była bardzo zaskoczona. Ale powiedziałem jej – nikt w tym kraju nie śpiewa tak jak on. Kiedy przysłał nam swoje demo tej kompozycji, w której wyłącznie śpiewa i gra na pianinie, puściłem to w domu i powiedziałem „słuchaj, od czasu Marka Grechuty nikt by tego tak nie zaśpiewał”. Ogólnie cały proces zapraszania gości wyglądał tak, że kiedy miałem na kogoś pomysł, najpierw do niego dzwoniłem, opowiadałem co robię i kiedy poczułem, że ta osoba naprawdę chce wziąć udział w projekcie, wysyłałem muzykę. Jeśli się spodobała, dopiero wtedy zaczynałem pisać tekst.

Kiedy dzwoniłeś do tych artystów, to w jaki sposób opowiadałeś im o projekcie? Jaka historia stała za tymi propozycjami?

  • Mówiłem, że chcę w nietypowy sposób wykorzystać zespół Śląsk. Z orkiestrą symfoniczną i chórem. Co do samej historii, to wiadomo było, że w tekstach poruszam tematykę uniwersalną, wspólną i bliską różnym ludziom, niezależnie od tego kim są i gdzie się znajdują.

Czyli Śląsk jako region nie był tu na pierwszym planie?

  • Jeżeli ktoś chce, to może być. Pisząc „Mantrę”, przy takich wersach jak „wyrzuciły na ulice nas te same domy”, przed oczami mam konkretne, moje domy. Ale nigdzie nie jest zaznaczone, że to koniecznie musi się kojarzyć z Katowicami, czy w ogóle Śląskiem. To opowieść o miejscu, które każdy nosi w sobie, nie koniecznie o tym, z którego ja sam pochodzę.

 

 

Łatwo było pisać teksty, kiedy miałeś świadomość, że nie będą rapowane?

  • Ciężko. Przez cały czas się tego uczyłem. Kiedy wysłałem tekst Natalii Grosiak, stwierdziła: „Miłosz, tego jest za dużo. To byłoby fajne w rapie, ale w zwykłej piosence trzeba wywalić to i to i to”. Powiedziałem jej: „to wywal, śpiewaj tylko to, co ci się podoba”. Pierwsze trzy, może cztery numery to była dla nie nauka pisania. Tak, żeby wszystko, co napisałem w konwencji, którą sam uważam za odpowiednią, jeszcze trochę odchudzać na końcu. Musiałem skupić się bardziej na tym, co ma „żreć”, a nie na ilości tekstu. W rapie często bywa tak, że piszesz cztery wersy, ale tylko ten ostatni ma naprawdę uderzyć, czasami piszesz piętnaście i ważny jest ten szesnasty. Tymczasem tutaj, w piosence, która musi iść po swojemu, zamiast użyć trzystu słów, musisz użyć zaledwie czterdziestu. Musisz powiedzieć coś ważnego, a masz na to trzy razy mniej przestrzeni. 

Wracając na chwilę do samej muzyki, w wielu miejscach brzmi zupełnie tak, jakby była nagrywana na żywo.

  • Była. Perkusję, wszystkie pianina, podobnie jak chór czy orkiestrę w wielu utworach nagrywaliśmy na żywo. Tam gdzie miało być lekko syntetycznie, to jest. Śląsk nagrywał u siebie w Koszęcinie. Trzy czwarte muzyki nagrali razem na żywo, resztę musieliśmy podzielić na sekcje. Pracę nad gotowymi ścieżkami kończyliśmy z Michałem FOX'em Królem, który pomagał mi we wszystkim.

Nie obawiasz się, że twoi przyzwyczajeni do rapu fani będą zaskoczeni tym albumem? Może nawet go nie zrozumieją?

  • Wiesz, ja nie jestem gościem, który mało rapuje. Cały czas coś takiego wychodzi i każdy znajdzie u mnie to, z czego pochodzę. Jednak wiem, że mam wśród swoich słuchaczy duże grono takich, którzy widzą, że lubię robić rzeczy, które sprawiają mi frajdę. Oczywiście z założeniem, że nie wypuszczam niczego, co podoba się włącznie mnie. Zawsze staram się, żeby słuchacz dostawał coś, co jest naprawdę fajne. Mam nadzieję, że moi fani wiedzą, że ja sam chcę czegoś więcej i że dzięki temu coś więcej mogę im dać. Oczywiście nigdy niczego się nie spodziewam, zawsze jestem zaskoczony reakcją. Tym razem też tak będzie.

 

 

Zdjęcia w artykule: materiały wydawcy, fot. Ania Walterowicz