Artur Zaborski: Podobno miłośnicy samochodów szybko się nimi nudzą. To twój przypadek?

Matt LeBlanc: - Jestem typem człowieka, który nie przywiązuje się do rzeczy, nie jestem specjalnie sentymentalny. Na swój sposób jestem jednak wierny - jako wielki fan Porsche 911 mam kilka sztuk tego modelu. Zawsze też mam na podorędziu pick-upa, którego co jakiś czas zamieniam na nowszy model. Mam też swoją kolekcję.

Nadajesz autom imiona?

- Kompletnie nie kumam, jak ktoś może to robić! To tak, jakby nazywać piłę motorową albo łopatę! Dlaczego ludzie chcą budować emocjonalną więź z samochodem, podczas gdy dookoła jest tyle ciekawych osób, od których się oddalają. Uważam, że jesteśmy coraz bardziej samotni właśnie dlatego, że łączymy się emocjonalnie z przedmiotami - komputerem, samochodem, telefonem, a odsuwamy od innych ludzi.

A co z przekonaniem, że samochód to najlepszy przyjaciel mężczyzny?

- To jedno z popularnych niegdyś haseł reklamowych, które zrobiło furorę na równi z tym, że facet traktuje auto jak swoją dziewczynę. Producenci szybko zorientowali się jednak, że personifikacja auta prowadzi do przywiązywania się do niego, co zniechęca użytkowników do wymiany na inny model. Dziś reklamy powtarzają, że auto ma nam służyć: ma być funkcjonalne, wygodne. Jestem idealnym odbiorcą tych reklam, bo przy wymianie auta nie ronię nawet jednej łzy.

 

 

Za to produkcjom, w których bierzesz udział, jesteś wierny.

- Nie sądzę, by udało mi się z „Top Gear” pobić rekord związku, który należy do „Przyjaciół”. To była wspaniała dekada, przedłużona potem o serial „Joey”. Tym razem sprawdzam się jednak w zupełnie innej roli. Nie gram, tylko oprowadzam widzów po świecie, który jest mi bardzo dobrze znany. To niejako kontra do serialu, w którym mój bohater nie był - delikatnie rzecz ujmując - traktowany przez nikogo jako autorytet. Teraz mogę sobie te wszystkie lata poniżeń odbić!

Fani utożsamiali cię z Joeyem?

- Siłą „Przyjaciół” było, że to serial o młodości, witalności, w którym grali dobrze wyglądający aktorzy. Bohaterom wybaczało się potknięcia, marzyło z nimi i kibicowało im. Dlatego jedyne, co zaskakuje ludzi, kiedy mnie spotykają i zamienią ze mną słówko, to że jestem taki stary. W głowie wciąż mają wizerunek młodego chłopaka, przed którym jest całe życie. Nie byli zszokowani tym, że w odróżnieniu od Joeya zdarza mi się rzucić inteligentnym dowcipem, tylko że mam tyle siwych włosów, jestem inaczej zbudowany niż on i mam więcej zmarszczek. Nasi fani nie chcą oglądać nas starych.

Trudno ci było wyjść z roli Joeya?

- Kiedy stanąłem na planie serialu komediowego „Epizod”, miałem do nakręcenia scenę, w której mówię kilka dowcipów. Opowiadam pierwszy - nikt się nie śmieje. Drugi, trzeci, czwarty - nic. Gotuję się z nerwów, że zapomniałem, jak to się robi. Wreszcie reżyser krzyknął „Cięcie!” i wtedy cała ekipa zaczęła się śmiać. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że nie kręcimy przed śmiejącą się publiką. To była jedyna trudność.

Udział w „Top Gear” zmienił twój wizerunek?

- Odkąd podano do informacji publicznej, że jestem jednym z prowadzących, odbieram dziesiątki telefonów od znajomych i przyjaciół, którzy radzą się mnie w sprawie samochodów. Wszyscy wiedzieli, że to moja pasja, ale jakoś nikt wcześniej nie kwapił się po radę, nie dawano mi prawa do bycia w tej kwestii znawcą. Teraz - odwrotnie. Ludzie nawet boją się rozmawiać ze mną o samochodach, bo myślą, że taki ze mnie specjalista, który na pewno wytknie im ignorancję. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo kochamy ekstrema: albo jestem znawcą, albo nie mam prawa się na jakiś temat wypowiadać. Samochód to przecież nie tylko kabelki i silnik. To także estetyka, design, wygoda. A na te kwestie każdy ma jakiś pogląd, niezależnie od płci czy wykształcenia.

Kobiety też oglądają wasz program?

- Według statystyk 41 proc. widzów naszego programu to kobiety. Samochody to bardzo istotne elementy naszej kultury – każdy ma z nimi do czynienia, czy chce, czy nie chce. To główny środek transportu w naszym życiu, przyjmujący postać taksówki, autobusu czy radiowozu. Niezależnie więc od wszystkiego jest interesujący dla każdego z nas, bo jest czymś znanym, z czym mamy do czynienia. My wykorzystujemy ten fakt w programie i staramy się każdego wzbogacić o wiedzę i ciekawostki na ten temat. Tymczasem w popkulturze wciąż pokutuje stereotyp, że samochód ma robić wrażenie na kobiecie, ma być forpocztą faceta i jego ego. To strasznie głupie. Który facet szpanowałby przed dziewczyną swoim samochodem?

Ty tak nie robisz?

- Nie! Nigdy!

Trafiłeś do programu w ciekawym momencie, kiedy próbuje się zatrzeć złe wrażenie po nieudanej serii. W zapowiedziach czytamy, że nie tylko chcecie szerzyć wiedzę o motoryzacji, ale też rozbijać stereotypy na jej temat. Które z nich wciąż twoim zdaniem najbardziej pokutują?

- To może wydać się niepoprawne politycznie, co teraz powiem, ale na pewno kwestia ekologii. Cieszę się, że coraz częściej zwracamy uwagę na to, co szkodzi naszej planecie, ale często nie sprawdzamy faktów. Musimy zdawać sobie sprawę, że największymi emiterami gazów cieplarnianych są przemysłowe hodowle krów. Skoro zależy nam na tym, by poprawić kondycję naszej planety, powinniśmy zacząć od porzucenia burgerów. Nasz pomysł na program wiąże się z tym, żeby mocno stąpać po ziemi. Chcemy zwracać uwagę na realne konsekwencje używania samochodu, mówić o problemach, które powodują, i szukać ich rozwiązania.

Sam zwracasz uwagę na to, jak auto wpływa na środowisko?

- Bardzo czekam na elektryczny samochód. Obecnie ich rozwój wstrzymuje konieczność ładowania baterii – niedługo jednak poradzimy sobie z tym problemem. Każda duża firma ma jakiś pomysł na własny samochód elektryczny. Dla mnie najważniejsze jest jednak kwestia bezpieczeństwa.

Jakim samochodem jeździsz na co dzień?

- Nie zawsze jeżdżę szybko, ale lubię samochody z mocnym silnikiem, wygodnym fotelem i sprawnymi hamulcami. Dlatego na co dzień poruszam się Mercedesem AMG 63, choć zaczynałem w sportowym nissanie z 1984 roku.

Czy jest jakiś gadżet, który chciałbyś mieć w swoim samochodzie?

- Ekspres do robienia cappuccino! To byłoby spełnienie mojego marzenia! (śmiech)