To co mnie, osobę już trochę skostniałą i na co dzień czytającą dzieła wartościowe, acz nudnawo napisane, może odrzucać od „Świni na Sądzie Ostatecznym”, dla wielu osób może być wartością i może to Maja Iwaszkiewicz łatwiej przekona Was co do pewnych tez i szybciej nauczy tego, że średniowiecze ani ciemne, ani smutne, ani też szczególnie straszne nie było, a było bogate (zwłaszcza w symbole), kolorowe, pełne wyobraźni i dziwnych stworzeń.

Biskup morski i inne stworzenia

Autorka jest historyczką sztuki i mediewistką, a z książki wynika, że jest feministką, sojuszniczką osób LGBT, przeciwniczką polowań i zwolenniczką diety wegetariańskiej. Wydaje się to nieistotne? Czemu? Pisanie o historii to zawsze jest pisanie o tym, co nas - piszących - w niej interesuje i co widzimy krytycznie, albo ironicznie. Iwaszkiewicz jest ironistką dostrzegającą, że czasem średniowiecze przetrwało po dziś dzień i jest nie tylko stanem umysłu, ale potrafi objawić się całkiem materialnie, w postaci choćby przyparafialnych pawi przypominających o menażeriach stworzeń zakładanych przez słynnych opatów czy biskupów. Wyobraźnia człowieka średniowiecznego w Europie z trudem przyjmowała, że może istnieć świat bez biskupów, stąd jednym z fantastycznych zwierząt zarybiających morza był „Biskup morski”, czyli ryba, która z jednej strony wygląda jak człowiek w mitrze i habicie. W „Świni…” znajdziecie dwie ilustracje biskupa, ale poszukajcie dalej, to równie dobra zabawa jak oglądanie memów ze śmiesznymi kotkami.

Wikipedia przy haśle „biskup morski” podaje: „ten artykuł dotyczy stworzenia, którego istnienia nie potwierdza współczesna zoologia”. Sporą część książki Iwaszkiewicz zajmują rozważania na temat tego czym jest zoologia i gdzie czerpie swoje źródła. Autorka przypomina o postaci Alberta Wielkiego, żyjącego w XIII wieku teologa, który był twórcą - obok dzieł filozoficznych czy teologicznych - traktatów poświęconych zwierzętom. I jako jeden z pierwszych podważał istnienie wymyślnych bestii, a także posługiwał się metodą naukową, by sprawdzić, czy to, co pisali jego poprzednicy, miało sens. Tak też podważył na przykład mit, jakoby salamandra nie płonęła. Prawdą jest, że do eksperymentu wybrał pająka, to już metoda mniej naukowa, no ale mówimy o 1200 roku i facecie, który w ciągu osiemdziesięciu lat napisał tyle traktatów naukowych, że Remigiuszowi Mrozowi jeszcze z pięć lat zajmie napisanie tylu kryminałów.

Świnia na sądzie ostatecznym

Symbolika i badania naukowe

Będzie też zajmowała się wrażym zagadnieniem tego czy zwierzęta trafia do nieba, jakie zwierzęta symbolizują piekło (zauważając, że kobiety zasadniczo były traktowane w ikonografii podobnie jak najniebezpieczniejsze i najbardziej zwodnicze bestie), a jakie poprowadzą nas prosto ku zbawieniu. Świat średniowieczny przesiąknięty jest symboliką, która swoje źródła czerpie w Biblii, ale też kilku legendach, czy słynnym „Fizjologu”, wczesnochrześcijańskim tekście będącym próbą klasyfikacji i opisania świata naturalnego. O tym wszystkim autorka przypomina w dawkach odpowiednich, by nie zanudzić, a jednocześnie na tyle silnych, by coś człowiek z tego zapamiętał. Bo celem Iwaszkiewicz jest nauczyć nas czegoś o średniowieczu, przy czym autorka zdaje sobie sprawę z tego, że jest milion rzeczy, które nas mogą w międzyczasie wciągnąć (czy wy też lubicie oglądać pływające wyderki?), zatem język i przekaz muszą być dostosowane do naszego życia, które niekoniecznie musi przypominać życie Hildegardy z Bingen.

Co nie znaczy, że wszystko trzeba akceptować. Ja w ogóle nie jestem miłośnikiem autorów i autorek fraternizujących się ze mną i piszących coś w rodzaju „jak uważny czytelnik pewnie zauważył”, „pewnie nie wszyscy”, a także pomagających mi swoim entuzjazmem (na s. 48 doliczyłem się czterech wykrzykników, czy to nie przesada?!), czy sformułowaniami takimi jak “czy pamiętacie, jak w pierwszym rozdziale pisałam o bobrach”. Autorka co jakiś czas „spieszy wytłumaczyć”, „jak już mówiłam” i „ma nadzieję”, co mnie drażni, ale domyślam się, że dla wielu osób może być to takim mnemotechnicznym zabiegiem ułatwiającym naukę.

Irytuje mnie autorka, gdy pisze, że „Naukowcy oficjalnie zdecydowali, że na naszych oczach rozpoczęła się nowa nauka geologiczna”, mając na myśli antropocen. Po pierwsze - jacy naukowcy, warto było napisać, po drugie - do dzisiaj Międzynarodowa Komisja Stratygrafii nie uznała jednak antropocenu jako oficjalnego terminu i choć pewnie to się wydarzy, to nie można w książce jednak mające ambicje naukowe pisać w taki sposób. Co znaczy „poczuć egzotykę” chętnie bym się również dowiedział, jako wielki przeciwnik tego słowa.

Są tu też pewne kurioza jak to, gdy Iwaszkiewicz pisze, że dowodem na naukowość Alberta Wielkiego jest fakt, że został świętym, a papież Pius XII ustanowił go patronem studentów historii naturalnej (inna sprawa, co nam to słowo „naturalna” dzisiaj daje). Kilka rozdziałów później Iwaszkiewicz będzie kwestionowała sensowność patronatu świętego Huberta nad myślistwem. Tu też bym był ostrożniejszy w argumentowaniu.

Przewodniczka po epoce

Dołożę do tej krytycznej wyliczanki jeszcze błędy redakcyjne, jak choćby zdanie „lepiej, żebyśmy jak najszybciej zdali sobie sprawę z tego, jak bardzo dużo gatunków” - piszemy „jak wiele”, gdyż przysłówek stopniuje się nieregularnie. W zakończeniu książki brakuje spisu ilustracji, a nie wszystkie ilustracje są podpisane źródłowo, w tej kwestii panuje w książce zaskakująca dowolność, również bardzo nienaukowa.

Mimo oczywistych błędów, których można było uniknąć i tego, że styl autorki, która szczęśliwie w pewnym momencie zwalnia trochę z zachwytami, zwrotami do osób czytających i całym tym byciem taką miłą i na luzie, „Świnię na sądzie ostatecznym” polecam, a komu?

Wszystkim, którzy niekoniecznie chcą sięgać po wielkie tomy historyczne, a w dwa wieczory rozejrzeć się po średniowieczu, by sprawdzić, czy się wkręcą. A gwarantuję wam, że Iwaszkiewicz jest dobrą przewodniczką po tej epoce, wskaże wam lektury, podpowie czego poszukać w wyszukiwarce i zada kilka wcale nie łatwych pytań, oraz podważy pewniki, których nawet osoby uważające się za specjalistów bądź specjalistki w różnych tematach, wcale nie rzadko powtarzają. Chciałbym, żebyśmy nie bali się historii i zagłębiali się w nią nie tylko czytając trzytomową „Kulturę średniowiecznej Europy” Jacquesa Le Goffa, ale też dobrze skomponowane, napisane dla współczesnego czytelnika książki, które będą dobrym startem do dalszych poszukiwań.

A dla maturzystów i maturzystek z historii jest to lektura obowiązkowa. Po maturze. W nagrodę.

Więcej recenzji znajdziesz na Empik Pasje w dziale Czytam.