To była kowidowa kwarantanna. Tydzień czekania na to aż łaskawie ktoś mnie „wymaże”, by stwierdzić, że nie zagrażam społeczeństwu. Postanowiłem sobie uprzyjemnić ten czas - jak zawsze w chwilach tragicznych dla własnego poczucia bezpieczeństwa - lekturą o zabójstwach. Tak już mam, że im gorzej się psychicznie czuję, tym bardziej kręci mnie czytanie o tym, że ktoś umarł i komuś innemu zależy na znalezieniu odpowiedzi na pytanie - dlaczego? Postaci dzielnych śledczych, detektywów, z panną Marple na czele, wzbudzają mój szacunek. Gorzej z autorami kryminałów, którzy bardzo często niestety obrażają inteligencję czytelników prostackim prowadzeniem wątków, beznadziejnym językiem i stylem, czy zwyczajnie kretyńskimi bohaterami.


Dom bez klamek. Ze strachem. Tom 1 
(okładka miękka)

 

„Dom bez klamek”, „Roztopy”, „Czerwony świt” - kim jest komisarz Nina Warwiłow?

U Pasierskiego jest naprawdę nieźle - główna bohaterka wzbudza sympatię, choć też odpowiednio udaje się autorowi zbudować dystans między czytelnikiem a komisarz Warwiłow. Dzięki temu z pewnością nie jest to bohaterka papierowa, a dość pełnokrwista. To, jaka płynie w niej krew, też będzie ważnym wątkiem tych książek. Jedno już mogę zdradzić - otóż Warwiłow awansuje w policji. Z podkomisarza na komisarza. Zdradzają to okładki - na pierwszym tomie „Dom bez klamek” czytamy „seria z podkomisarz…”, by na kolejnych już znalazła się „seria z komisarz…”. To trochę zabawne, bo mówi nam jedno - zagadka „Domu bez klamek” z pewnością została rozwiązana. Za porażki raczej się nie awansuje.

Faktem jest, że Pasierski nie utrudnia sobie życia. Wymyśla postać odrobinę przerysowaną - Nina Warwiłow ma obco brzmiące nazwisko, dzięki czemu łatwo będzie wpleść wątek jej pochodzenia, od razu dostajemy informacje, że jest gwiazdą policji, a nie jakąś tam wybijającą się policjantką z wydziału śledczego. Przy jej boku, jak słusznie zauważa jeden z bohaterów, niby Sancho Pansa, stoi młody aspirant Chodkowski, młodszy o ponad 10 lat od Warwiłow, przedstawiciel pokolenia, które trochę inaczej widzi świat, do czego często autor się odwołuje. Chodkowski jest typem mądrego geeka, którego nie sposób nie polubić. Chłopak praktycznie nie ma życia osobistego, i - co dziwne w kryminale, w którym wszyscy mają chłopaków, dziewczyny czy kochanki/kochanków - jest osobą dość samotną, na tyle że podejrzewam iż w piątym tomie Chodkowski nagle wykona jednak coming-out.
Jak już jesteśmy przy „elgiebetach”, to moje serduszko wyczuwa, że Pasierski bardzo testuje w swoich książkach kwestie homoseksualnych bohaterów czy bohaterek - w pierwszym tomie pojawia się tylko jakaś sympatyczna wzmianka, a w trzecim dostajemy już bohatera-geja, To, że oczywiście jest to facet (lesbijki w kryminałach wystąp!) i jak to zawsze w literaturze - bez partnera, to inna sprawa, ale nie będzie postacią krystalicznie czystą i nie skończy kulturoznawstwa, co zaliczam na plus dla autora. Będzie też o szowinizmie w policji, seksizmie i feminizmie, choć w trzecim tomie autor porzuca te wątki, jakby chciał nam powiedzieć, że dość już tego pokazywania po jakiej stronie się stoi. Może i słusznie, bo miejscami wychodziło to nadmiernie programowo.


Roztopy. Ze strachem. Tom 2 
(okładka miękka)

Wróćmy jednak do Niny. Jędrzej Pasierski wyposaży ją w ojca policjanta z pogmatwaną przeszłością. Oczywiście będą tu szalone lata 90. i coś á la „Psy”, ale też tragiczne opowieści z przeszłości, których autor nie domyka przez trzy tomy. Na rozwiązanie zagadki pochodzenia bohaterki będziemy musieli sobie poczekać jeszcze pewnie kilka lat.
Wyposaży Ninę też w byłego faceta i nowego faceta, którego status również nie będzie taki oczywisty. Gdybym był Niną Warwiłow na fejsie to ustawiłbym status związku na „to skomplikowane”, choć nawet nie wiem, czy taki tam jest. Na grindrze jest. Nina ma też kredyt, marzenia o awansie, ponadprzeciętną inteligencję, tupet i umiejętność, którą ma każdy dobry detektyw - potrafi nagle usiąść z ewentualnymi mordercami nad herbatką i przez pół godziny wyjaśniać im czemu są mordercami. W większości przypadków trafnie. Naśmiewam się tu z pewnego klasycznego motywu większości kryminałów, który jednak trochę mnie drażni, bo - to ewidentnie w drugim tomie widać - morderca/mordercy mają dużo możliwości zaciukania pani komisarz, a jednak nie korzystają z okazji i dość potulnie siedzą przy stawiającej odważne hipotezy policjantce.

Przy boku Niny - poza Chodkowskim, do którego mam słabość - będzie oczywiście prokurator (porządniś, ale z dobrym sercem), zły naczelnik (tu będą roszady) i starzy policjanci. Ten ostatni wątek też mnie w kryminałach bawi - jakże często nagle, w jakimś lesie czy innym pustkowiu odnajduje się staruszek z policyjną przeszłością, czy mieszkaniec domku, który lata temu prowadził sprawę związaną z fabułą kryminału. Wspaniali, uczynni ludzie, rzadko kiedy bezinteresowni. Mógłby Pasierski trochę mniej takich wątków wstawiać do swoich książek, ale rozumiem, że klasyczny kryminał ich wymaga, więc nie marudzę ponad stan.

Bo „Dom bez klamek”, „Roztopy” i „Czerwony świt” to są bardzo klasyczne kryminały - krąg podejrzanych w każdej z trzech części jest zamknięty, widać nawet pewną tendencję do redukcji, bo w trzeciej części podejrzanych będzie zaledwie kilka osób, do tego zamkniętych podczas zbrodni w jednym pomieszczeniu.


Czerwony świt 
(okładka miękka)

 

Seria Pasierskiego - udane portrety bohaterów

Przeskakuję przez motywy, a jeszcze nie napisałem o czym to. Krótko - pierwszy tom „Dom bez klamek” to tajemnicze morderstwo w szpitalu psychiatrycznym (trochę słusznego narzekania na stan psychiatrii w Polsce, trochę o zaburzeniach psychicznych). W drugim - „Roztopy” - mamy tajemnicze zniknięcie przyjaciółki Warwiłow, która postanowiłą się osiedlić na wsi (Łemkowszczyzna, groza pięknych wsi, niestrawna atmosfera małych miasteczek). W trzecim - „Czerwony świt” - morderstwo młodej i pięknej aktorki-influencerki instagramowej (koks w wielkim mieście, nudny i słaby dość wątek, ale na szczęście autor zapomina o nim w połowie opowieści).

Pierwszy tom to rozgrzewka, udana, ale chwilami naiwna. Bo jak inaczej jak nie naiwnością tłumaczyć to, że Pasierski wyobraża sobie śledztwo w szpitalu psychiatrycznym w drugim dziesięcioleciu XXI wieku tak, że śledczy biegają po nim jak dzieci po ogrodzie zoologicznym. Duży plus za bardzo udane skonstruowane portretu wszystkich ważniejszych bohaterów i bohaterek oraz dość niesztampowe zakończenie.
Druga powieść, „Roztopy” podoba mi się najbardziej, bo pojawia się tam wątek akcji „Wisła”, wypędzenia Łemków i ich zaskakujących czasem powrotów. Chwilami pachnie tu Smarzowskim, a ja ten aromat chętnie wdycham. Melodramatyczne post-zakończenie, które autor dopisał po tym jak już wszyscy szczęśliwie mogli wrócić do domów rozczarowało i jest mocno niezrozumiałe, ale to na szczęście tylko dwie strony - możecie sobie je wyrwać przed lekturą. I naprawdę powiadam - te łemkowskie historie są tu świetnie napisane. Jak i fantastycznie przedstawione jest zagubienie się dotychczas pewnej siebie Warwiłow w małomiasteczkowych warunkach. Jestem wdzięczny Pasierskiemu za zwracanie uwagi na szczegóły, takie jak lokalne cukiernie, do których też mam pewną słabość.
Trzeci tom chyba najbardziej mnie drażnił, bo nie lubię opowieści o bogatych i uprzywilejowanych ludziach, gdzie ewidentnie widzę, że autora kręci pisanie o zbytku i zamożności (i „rewitalizującej” się Pradze). Na szczęście jest tu ciekawy wątek internetowego hejtu (trochę obowiązkowy w tych czasach, ale niechaj będzie) oraz dość wiernie odtworzone realia „warszawki” i specyfiki wolnych zawodów. Choć to tom najbardziej „warszawski” i na modłę trochę może nadmiernie korzystającą ze stylistyki „Warsaw Shore”, to nie było aż tak źle.

Wielką zasługą Pasierskiego i redakcji jego książek jest to, że bohaterowie nie mówią tu wykładami. Jest to zwyczaj wielu pisarzy kryminałów, którego nie cierpię i za który mam ochotę wyrywać im kartki z książek. Wygląda to tak mniej więcej:
Bohater 1 - A może to jednak była toksyna botulinowa?
Bohater 2 - To możliwe! Wszyscy wiemy, że toksyna botulinowa jest szkodliwa głównie dla włókien nerwowych wydzielających acetylocholinę. Oznacza to, że objawy botulizmu dotyczą głównie mięśni. Substancja po wniknięciu do neuronu łączy się z białkami SNARE….

Prywatnie nazywam to „cerowaniem kryminału”, Państwo mogą mieć swoją nazwę dla tego zjawiska, wszyscy czytelnicy kryminałów z pewnością je znają. Pasierskiemu zdarza się ono wyjątkowo rzadko, choć są tu momenty gdy ktoś nagle trochę zbyt obszernie opowiada historię Łemków, a Warwiłow niespodziewanie zamienia się w uczennicę na klasówce z chemii i rzuca jakimiś definicjami z Wikipedii. Mimo wszystko takie fragmenty mamy dość rzadko.

Kryminał lubi kontrasty i Pasierski korzysta z nich chwilami nadmiernie, jak i za bardzo się odsłania - doskonała znajomość topografii Saskiej Kępy, dużo uwag na temat architektury budynków sądowych i policyjnych, sporo o biurokracji i ambicjach młodych policjantów i policjantek, trochę krytycznych uwag o hipsterach popijających jarmużowe koktajle i chwilami nadmierne korzystanie z opisów w rodzaju „z ulicy x skręciła w ulicę y”, jakby naprawdę uważał, że ktoś będzie planował rajd śladami komisarz Warwiłow. No i nikt tu nie jeździ na rowerze.

 

Jędrzej Pasierski - obiecujący autor

To brzmi wszystko bardzo krytycznie jak na „Książkę tygodnia”, ale kryminały są gatunkiem, w którym bardzo trudno wybić się ponad banał i sztampę, a Pasierskiemu w pewnym stopniu się to udaje - problemy związkowe Warwiłow są interesująco napisane i z pewnością nie sztampowe, historie poboczne, szczególnie w pierwszych dwóch tomach zaskakują głębią, a psychologia bohaterów rzeczywiście zmusza czytelnika do myślenia. Do tego ma Pasierski język, który ewoluuje (zmiana redaktora w drugim tomie była dobrym pomysłem) i zdaje się, że gdzieś tam tkwi potrzeba napisania powieści obyczajowej wolnej od gatunkowych wymogów.

Choć jak widzicie nie jestem wobec książek Jędrzeja Pasierskiego bezkrytyczny, to jednak zachwalam, bo kryminał to jest taki gatunek literacki, który ma być jak dobre krówki - niby wiadomo jak to smakuje, a człowiek nawet nie orientuje się kiedy leży na kanapie w otoczeniu unoszących się wokół papierków po cuksach. I tak było z moją lekturą tych książek - chodziłem spać o porach nieprzyzwoitych, wstawałem odpowiednio niewyspany i myślałem o rozwiązaniu zagadki. I nikt nie obrażał mojej inteligencji ani potrzeby, by w poszukiwaniu mordercy było coś więcej. Było.

Jest też jedna sprawa już na sam koniec, może trochę przykra i krzywdząca dla Pasierskiego, ale od kilku lat podczytuję kryminały bestsellerowych polskich autorów i autorek i przeważnie jestem dość przerażony jakie to jest złe językowo, jak pisarze i pisarki zapominają, że trzeba uwiarygodnić ciąg przyczynowo-skutkowy, a dialog nie może być na poziomie scenki z reklamy proszku do prania, w której uczestniczy uśmiechająca się odkamieniona pralka gadająca z rzeczonym proszkiem. Pasierski ponad te poziomy wyrasta i dlatego raz jeszcze - nie bójcie się, jest dobrze. A może będzie jeszcze lepiej, a wtedy nie będziecie musieli nadrabiać trzech tomów, tylko będziecie na bieżąco.