„Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”. Recenzja

Książka Karoliny Sulej jest podwójnie zaskakująca. Po pierwsze temat ubrań w zestawieniu z obozami koncentracyjnymi jawi się jako lekko niepoważny - mogłoby się wydawać, że to kolejna próba odcinania kuponów od absurdalnie popularnego w ostatnich latach tematu Auschwitz. Były już pielęgniarki, położne, fotografowie, aptekarze, miłość, czemu nie ubrania? A jednak - i należy się tutaj pochwała zarówno dla autorki, jak i dla wydawnictwa za okładkę i tytuł odbiegające od pochyłego drzewa holocaustowego kiczu – „Rzeczy osobiste” to znakomita i bardzo potrzebna praca z zakresu antropologii kultury. I tu pojawia się zaskoczenie numer dwa: co można napisać o obozowych ubraniach? Przecież wszyscy nosili pasiaki, prawda? Obóz koncentracyjny jest wizualnie zagospodarowany w naszych głowach przez niezliczone filmy, zdjęcia, komiksy. Karolina Sulej z dużym taktem pokazuje, że to klisze, że nasza wiedza o tym, jak wyglądały obozowe ubrania i jakie sensy się z nimi wiązały, jest niewielka. Tymczasem w koncentracyjnej machinie, obmyślonej i powołanej do życia przez nazistów, nic nie było przypadkowe. Przynajmniej do czasu.

Rzeczy osobiste Sulej okładka

Słowo „pasiak” ma potrójne znaczenie: to nazwa tkaniny, uszytego z niej stroju, ale także więźnia lub więźniarki, odzianej w regulaminowy strój. Kierując się zasadą opłacalności uznano, że najwłaściwszym (czyli najtańszym) materiałem będzie celuloza, materiał powstawał w obozowej tkalni, obsługiwanej przez więźniarki, które zatrudniono też w krajalni i szwalni. Tak działało to w Ravensbrück, gdzie w 1942 roku zakłady produkowały około czterystu sztuk obozowych ubrań dziennie. W założeniu stroje męskie i damskie miały być schludne, funkcjonalne, dopasowane do pory roku, a także wystarczająco charakterystyczne, żeby z daleka wyróżniać skazanych i, dzięki systemowi oznaczeń, rodzaj i ilość ich przestępstw. Jednak w miarę trwania wojny Niemcy tracą kolejne tereny – bez Finlandii nie ma drewna i celulozy, bez Bałkanów – lnu i konopi. Poza tym wszystkie siły należy skoncentrować na wysiłku wojennym.

Część projektów odzieży pozostaje nigdy niezrealizowana. W obozach do użytku trafiają ubrania po zamordowanych Żydach, a uniformizacja i ład ustępują miejsca karnawałowi dziwności. Więźniarki dostają jedwabne suknie, przymałe marynarki, męskie buty, skarpetki z różnych par. Nikt nie dba o sensowne dopasowanie ubioru do osoby czy sezonu. Absurdalny strój powiększa dyskomfort więźniów, jak pisze Sulej „łachmany odbierają sprawczość”. Analogicznie więc dbałość o strój, walka o zachowanie ludzkiego wyglądu, stanowi narzędzie oporu i walki o własną godność. Nie może tu być oczywiście mowy o wielkich ekstrawagancjach. Edward Anders wspomina, że czasami wystarczyło mu, że założył czapkę lekko na bakier - wyzwalało to energię i przypominało, że jest nie tylko więźniem, ale chłopakiem z warszawskiego Marymontu, pozwalało poczuć się ponownie osobą, a nie numerem.

Porażający jest rozdział o goleniu włosów. W Auschwitz golono także włosy łonowe i pod pachami, o czym więźniarki rzadko wspominają w relacjach, posługując się ogólnikowym terminem. Sulej pokazuje, że golenie, przemieniające człowieka w więźnia, miało inny wymiar dla kobiet, inny dla mężczyzn. Za każdym razem było upokarzające, ale mężczyźni potrafili wpisać to doświadczenie w inne konteksty, na przykład golenie głowy przy okazji służby wojskowej. Nagość także nie była dla nich tak traumatyczna jak dla kobiet, czekających w kolejce na dezynfekcję, ponieważ nie wiązała się aż tak silnie z kategoriami wstydu i przyzwoitości. Obnażony mężczyzna z ogoloną głową przypomina chuligana, więźnia, człowieka z marginesu – ale człowieka. Ostrzyżona do skóry, naga kobieta przestaje być człowiekiem, w oczach innych, a także – być może przede wszystkim – własnych.

Sulej udała się trudna sztuka. Stworzyła książkę kulturoznawczą, która nadaje się do czytania. Najpierw byłam odrobinę rozżalona brakiem piętnastu przypisów na każdej stronie, ale potem pomyślałam, że być może o to chodzi – o dostępność wiedzy, stworzenie pomostu pomiędzy akademickimi pracami, a płytkimi zbiorami z Auschwitz w tytule. W „Rzeczach osobistych” znajdują się opowieści ocalałych, raporty z osobistych kwerend autorki, jej rozmowy ze specjalistami i specjalistkami z przeróżnych dziedzin. Stosując metaforę tekstylną, jest to bardzo sprawnie utkana opowieść. Jedynym żalem, który pozostał we mnie po lekturze, jest ten związany z niewielką ilością materiałów graficznych. Jest tu raptem kilka zdjęć w formie rozkładówek, rozdzielających kolejne części. Większość obiektów autorka opisuje. Rozumiem, że wiąże się to pewnie z prawami autorskimi czy trudnością z wykonaniem fotografii przedmiotów należących w większości do muzeów, ale nadal – bardzo chciałabym zobaczyć fryzury, o których pisze Sulej czy drewniaki, wspominane ze zgrozą przez więźniarki zaznaczające, że obuwie to nie miało nic wspólnego z tym, co rozumiemy przez drewniaki dzisiaj.

Podsumowując: niezwykle gęsta, poruszająca opowieść, która robi to, co lubię najbardziej – zamienia wytarte klisze w naładowane znaczeniem, zróżnicowane kadry.

Więcej recenzji i artykułów o książkach znajdziecie w naszej Pasji Czytam.