„Uszkodzone drzewa przeszkadzały mieszkańcom” donosi portal mojej rodzinnej miejscowości. Drzewa nie przeszkadzały uszkodzone, a żywe i wyciągające swoje gałęzie pod ludzkie oczy. Gdy klikam w nagłówek, wyskakuje plansza „Treść tylko dla pełnoletnich”. I bardzo dobrze  ogołocone ciała drzew są równie przerażającym widokiem jak trup na ulicy. I podobnie jak zwłoki, przyciągają wzrok.

„To była totalna rzeź”, mówi „zbulwersowana mieszkanka”. Okaleczone lipy urzędniczka z Wydziału Inwestycji określa „cięciami korekcyjnymi”. Nagie kikuty pni, pozbawione korony, będą umierać powoli, bo drzewa, jak i ludzie mają zaskakującą wolę walki o życie.

„(...) widok z okna na kasztanowiec nawet w beznadziejnych latach ukrywania się napawał Anne Frank nadzieją”, przypomina Richard Powers w „Listowieści” (tłum. Michał Kłobukowski)  książce, w której to, czego na co dzień nie dostrzegamy, zajmuje ważne miejsce, odzyskuje przestrzeń i znaczenie. I choć efekt jest momentami dziwaczny i sztuczny, to być może jest tak, bo nauczeni jesteśmy innej opowieści, antropocentrycznej i trudno nam przestawić się na historię drzew. Ta nieidealność książki Powersa, jej  mimo epickości  fragmentaryczność, sprawia, że mamy do czynienia z jedną z najważniejszych książek ostatnich lat. A czy najlepszych?

Eksperyment nie musi rościć sobie pretensji do arcydzielności, ale ważne, żeby się z nim zapoznać, bo potrzebujemy zmiany – perspektywy, historii, opowieści. „Listowieść” jest początkiem tej zmiany. A, że rozbuchanym i miejscami boleśnie dydaktycznym? Powersowi towarzyszy nadmiar dobrych intencji, ale to zrozumiałe w świecie, w którym zostało nam niewiele czasu na dokonanie zmiany.

Listowieść recenzja

Wielka amerykańska powieść

Pytanie, które chyba zawsze stawiają sobie czytelnicy i czytelniczki widząc, że książka, którą im się poleca liczy ponad 500 stron, brzmi  czy na pewno przebrnę? Czy to będzie jedna z tych książek, które mnie porwą i wyplują dopiero po kilkunastu godzinach na brzegu innego świata? Ryzyko jest zawsze  doświadczanie literatury jest doświadczeniem subiektywnym, choć wciąż próbujemy je obiektywizować przyglądając się jej krytycznie. Nie zdziwię się, jeśli książka Powersa będzie jedną z tych, które czytać będziemy różnie  dla jednych będzie to wielka, niezapomniana przygoda, dla innych  rozdmuchany do przesady humbug, ekopoetycki banialuk.

To, czego nie można odmówić Powersowi to typowego dla amerykańskiej literatury rozmachu. Wielka amerykańska powieść cały czas ma się doskonale – „Amerykaaana” Chimamandy Ngozi Adichie (tłum. Katarzyna Petecka-Jurek), „Czarny Lampart, Czerwony Wilk” Marlona Jamesa (tłum. Robert Sudół), czy choćby „Małe życie” Hanyi Yanagihary (tłum. Jolanta Kozak), a pamiętajmy, że cały czas czekamy na polski przekład „Infinite Jest” Davida Fostera Wallace’a.

„Listowieść” jest bardzo tradycyjna w swojej strukturze - zaczynająca się od opowieści o losach kilku rodzin i osób, których życie jest w szczególny sposób związane z drzewami. Jak rodzina Hoelów, która opiekuje się zasadzonymi przez Nicholasa kasztanami (przy okazji rytualnie je fotografując), czy Mimi Ma, córka chińskiego imigranta chcąca ratować drzewa przed wycinką. Mamy też Adama Appicha, który jako dziecko „chadza głównie samopas” i jako jedyny z rodziny Appichów zauważy, że tylko na jednym klonie „mieszka więcej żywych stworzeń niż ludzi w całym Belleville”. Ich losy - podobnie jak korzenie drzewa - splatają się w pewnym momencie, a bohaterowie i bohaterki „Listowieści” spotkają się w obozie aktywistów-ekologów. Wydarzeń i przypadkowych spotkań jest tu sporo.

„Urosnąć do rangi drzewa”

Dlaczego warto poznać tych bohaterów? Bo Powers wrzucił do tej opowieści dziesiątki tematów – od historii fotografii i psychologii, wojnę nuklearną, genetykę i inżynierię genetyczna, aż po neurobiologię, wirtualną rzeczywistość i krytykę kapitalizmu. A mimo to, jest to nadal wciągająca historia życia ludzi, dla których świat nieludzki staje się w pewnym momencie równie ważny, a nawet ważniejszy niż ich samych.

Jedna z bohaterek tej powieści, Patricia Westerford wzorowana jest na Suzanne Simard, kanadyjskiej badaczce, która odkryła zjawisko współpracy międzygatunkowej roślin i opisała m.in. jodły wymieniające się składnikami odżywczymi z brzozami. Powieściowa Patricia i jej ojciec Bill, który jako jedyny „rozumie jej leśny świat”, podziwiają bukowy las. „Lepszego drzewa nikt nigdy nie widział”, stwierdza Bill, a Patricia pyta – „A co im się przydarzyło?” „My” - odpowiada ojciec. Patricia będzie walczyła, by to „przydarzenie się” stało się pozytywnym momentem w historii.

Powers cytuje Owidiusza, który zaczyna swoje „Przemiany” od zdania: „Przemiany pragnę śpiewać ciał w odmienne ciała” (tłum. Bruno Kiciński). Dzieło to, czytane przez Patricię, ukazuje jej jak w mitologii przemiana w drzewo bywała nagroda i możliwością uzyskania wiecznego życia. „Urosnąć do rangi drzewa”, pisze o tym Powers. Docenienie potęgi świata, którego jesteśmy drobną częścią jest ważne, ale jeszcze ważniejsze wydaje się być zrozumienie, w jaki sposób możemy mądrze w nim uczestniczyć. “Listowieść” to wielka lekcja tego uczestnictwa. Czy udana? A może trzeba zadać inne pytanie - czy umiemy inaczej?

Aktywistyczna i aktywizująca

Już same tytuły rozdziałów - “Korzenie”, “Pień”, “Korona”, “Nasiona” - sugerują, że “Listowieść” ma być próbą nowej narracji, gdzie los człowieka będzie rozpatrywany na równi z losem drzew, które żyją dłużej i czasem towarzyszą nam przez całe życie. Jednocześnie nie da się ukryć, że Powers rozpisał ten dość jednak prosty pomysł na powieść gargantuicznych rozmiarów, w której ludzko-drzewie powiązania bywają łopatologiczne i pozbawione niuansów. Ale jako próba popularnej opowieści o tym, do jakiego świata powinniśmy dążyć i jak na nowo przepisać nasze opowieści, tak by świat nieludzki zajął w nich należne mu miejsce, jest to dzieło wciągające i dające do myślenia.

Warto zaryzykować, poznać drzewa i ich historię, spróbować mierzyć czas ludzki czasem nieludzkim, jednocześnie odkrywając jak bardzo wciąż ta historia nie w pełni się udaje, jak wciąż trudno jest Powersowi wyjść poza antropocentryczne porównania („łodygi jak ramiona”), melodramatyzację i schemat „drużyny pierścienia”. Nie w pełni idealne formy, które jednocześnie odkrywają nowe możliwości przed literaturą masową - mnie to satysfakcjonuje. Weźcie „Listowieść” na działkę, do lasu, przybrudźcie ją, niech nabierze zapachu, wilgoci, zmieni kolor. W końcu - o ile nie czytacie w wersji „elektronicznej” - z drzewa powstała.

Powieść aktywistyczna i aktywizująca, nie wybitna, mierząca się z wielką tradycją literacką i czasem wyważająca otwarte już drzwi, ale pokazująca, że literatura też ma swoje zadania, dzisiaj jednym z nich jest pomóc nam zrozumieć świat, rozejrzeć się po nim i zadać kilka pytań.

Więcej recenzji z serii Książka Tygodnia znajdziecie na Empik Pasje w dziale Czytam