„Ballada o dziewczynie. Z Ewą Frysztak rozmawia Janusz Górski”. Recenzja

 

Niezwykle cieszy mnie tendencja do wydobywania z zapomnienia artystek epoki PRL-u: wzorniczek przemysłowych, graficzek, projektantek, ilustratorek. W ubiegłym roku Marginesy wydały książkę poświęconą kobietom odpowiedzialnym za kształtowanie wyobraźni plastycznej najmłodszych - ilustratorkom książek dziecięcych. Firmowana przez Karakter (w kooperacji z wydawnictwem Czysty Warsztat) „Ballada o dziewczynie…” to kolejny krok w kierunku przywrócenia artystkom należnego im miejsca w pamięci i na piedestale, obok Stannego, Tomaszewskiego, Młodożeńca, Fangora i innych tuzów. W tym albumowym formacie znajdziemy rozmowę Janusza Górskiego z Ewą Frysztak, projektantką okładek Państwowego Instytutu Wydawniczego, serii skandynawskiej Wydawnictwa Poznańskiego, ilustratorką, autorką plakatów. Do tego ponad dwieście reprodukcji. Ponieważ to Karakter, formalnością jest stwierdzenie o staranności wydania - tym razem za projekt graficzny odpowiedzialny jest Janusz Górski, będący kuratorem serii Sztuka Książki (mam nadzieję, że szybko ukażą się kolejne jej tomy).

Zaskakujące, jak wiele wątków udaje się poruszyć w niezbyt przecież długiej rozmowie z Frysztak. Może właśnie zwięzłość sprawia, że życie artystki układa się w spójną opowieść o osobie obdarzonej nadzwyczajnym talentem i, co więcej, przekonaniem o jego wartości. Frysztak nie jest Danutą Konwicką, która tytaniczną pracę artystyczną wykonuje niejako na marginesie bycia żoną i matką, w zaciszu pracowni, bez absorbowania sobą otoczenia. Frysztak zdaje egzaminy na medycynę i Akademię Sztuk Pięknych, dostaje się na oba kierunki, po pierwszym semestrze dochodzi do wniosku, że wybrała źle: nie chce być lekarką, chce rysować. Idzie do dziekana i prosi o przyjęcie na akademię, mimo że formalnie wydaje się to nie do zrobienia. Udaje się. Frysztak walczy o swoje, nawet na zdjęciu z obrony dyplomu widać, jak z pasją tłumaczy coś szacownemu gronu profesorskiemu (składającemu się z samych mężczyzn). Górski pyta ją o zmieniające się w kolejnych stopkach redakcyjnych nazwisko: obok Frysztak pojawiają się wersje Frysztak-Lubelska, Frysztak-Witowska, Frysztak-Szemioth. Te „dodatki” to świadectwa kolejnych małżeństw artystki. „W stopkach redakcyjnych nazwisko Frysztak-Witowska pojawiało się krótko. Związek nie trwał zbyt długo” - mówi Górnicki, a projektantka odpowiada: „No, parę lat. Takich drobiazgów nie pamiętam”. W innym miejscu opowiada o pilnym zleceniu na ilustracje do książki dla dzieci, które przydzielił jej Szancer. „Wtedy przez tydzień to nie wiem, czy spałam jedną noc. Bieżący mąż powiedział mi: Mama przyjechała, to jest nas troje. Odpowiedziałam: Spierdalaj do restauracji. Nie miałam czasu zjeść, tylko kawa, mocna herbata - miałam termin i nie mogłam Janowi nawalić. Była zima, pamiętam, musiałam chodzić w ciemnych okularach, bo pękły mi naczynka, wyglądałam jak bernardyn, białka czerwone z przesilenia".

„Ballada o dziewczynie. Z Ewą Frysztak rozmawia Janusz Górski” (okładka twarda)

 

Druga nitka to życie towarzyskie, warszawskie kawiarnie i redakcje. Nie przepadam za mitologizacją tego aspektu artystycznej egzystencji - kiedyś niesamowicie kręciły mnie opowieści z knajp, ale od pewnego czasu myślę, że na większość tych popijających i z wdziękiem kręcących bon moty literatów czekała w domu żona, zajmująca się dziećmi i gotowaniem obiadków. Frysztak wprawdzie o tym nie mówi, ale też nie upiększa za bardzo znajomości z ikonami polskiej kultury. Większość opowieści prowadzi do smutnej konstatacji, że ich podmiot miał problemy z alkoholem, zapijał z pasją wojenne doświadczenia i nienazwane traumy. Bardzo wesoło, a pod spodem bardzo smutno. Zafascynowało mnie też zdanie o tlenionych włosach Marka Hłaski. Nie wiedziałam, że nie był naturalnym blondynem, trudno to zauważyć na czarno-białych zdjęciach. Nie mogę przestać się teraz zastanawiać: jak Hłasko uzyskiwał blond czuprynę? Chodził do zakładu fryzjerskiego? Rozjaśniała włosy w domu?

Last but not least, Górski i Frysztak to fachowcy od projektowania - dlatego znakomita cześć rozmowy poświęcona jest właśnie temu zagadnieniu. Przyznam, że czasami są to kwestie hermetyczne: druk offsetowy, wiążące się z tym możliwości stosowania kolorów i tak dalej - marzyłam o przypisach, które wyjaśniłyby mi podstawowe techniki drukarskie, ale rozumiem, że to zagadnienia, na które nie ma miejsca w takiej książce, muszę dokształcić się indywidualnie. Natomiast tak czy inaczej, lektura „Ballady o dziewczynie” dobitnie zwraca uwagę na masę zagadnień przechodzących zazwyczaj poniżej radarów wyczulonej nawet na kwestie plastyczne konsumentki pięknych książek: liternictwo, metody jego wykonywania. Frysztak z pasją opowiada o robionych ręcznie przez rzemieślnika Nowakowskiego kałankach, czyli cieniutkich pędzelkach, których używała do „wyciągania” najbardziej delikatnych liter („Był specjalistą od łucznictwa i jeździł po świecie z naszą kadrą. Przy okazji kupował  na przykład w Chinach albo w innych krajach trochę włosia”). Z łatwością zachwycamy się malarską plamą plakatów, pamiętanymi z dzieciństwa ilustracjami, trudniej wpaść w podziw na widok surowych okładek, składających się z nazwiska autora i tytułu - a jednak dzięki wnikliwym komentarzom Górskiego i Frysztak, popartymi przykładami udaje się wskoczyć na ten poziom, spojrzeć dokładniej na precyzję fontów, ich współgranie z bardzo oszczędnie aplikowanym kolorem lub elementami graficznymi. A i tak zostaje wiele dla łakomego piękna i uroku oka: krety w sukienkach z książki Anny Przemyskiej „Kogut i perła” czy inkrustowany prawdziwymi piórkami indyk, narysowany do „Igraszek z krainy fraszki” Tadeusza Fangarta.

„Jest pani jedną z najważniejszych projektantek przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jak oceniali panią koledzy graficy? To był wtedy zawód męski, ceniono kilka kobiet ilustratorek, z Olgą Siemaszkową na czele, natomiast znanymi projektantkami były chyba tylko pani i Danuta Staszewska w PIW-ie oraz Zofia Darowska w Krakowie” - mówi Górski - i zwracam uwagę na to, że używa feminatywów, brawo. „Czułam się o wiele mniejsza od reszty towarzystwa” - odpowiada Frysztak, a mnie jest smutno. Pomimo całej werwy, niezwykłej witalności, która bije z jej opowieści, pomimo wspaniałych reprodukcji, potwierdzających jej niesamowity talent i wszechstronność, takie zdanie. Dlatego tak ważna jest ta publikacja, dlatego z niecierpliwością wypatruję kolejnych. Rozmawiajmy z polskimi artystkami, dopóki żyją, nie dajmy się im rozpłynąć w drugim i trzecim szeregu pamięci, w cieniu znakomitych kolegów.

 

Jeżeli chcecie przeczytać więcej książkowych recenzji - zobaczcie pozostałe artykuły z cyklu Książka tygodnia.