Nie czytajcie mnie, idźcie czytajcie Klicką, tracicie tylko czas na udowadnianie wam, że to jest najlepsza rzecz, jaka was może w tych dniach spotkać. Choć na końcu napiszę wam, co jeszcze warto dołożyć sobie do Klickiej w koszyku.

Otóż książka Klickiej, że tak powiem, opowiada o pani Kamili, która udaje się do Ciechocinka celem podreperowania zdrowia i zaistnienia w odpowiednich statystykach zarządzającego tym wydarzeniem ZUSu. „Rozumie pani. Była komisja i komisja orzekła, że muszę tu przyjechać na cały turnus”. Kama. Z Warszawy. „To nie najlepiej. Ty wiesz, że ludzi z Warszawy nikt nie lubi?” - pyta Beata, doskonale zorientowana w sanatoryjnych grach i zabawach. Mieszka się w sanatorium na piętrze trzecim, bo drugie jest męskie. Za współlokatorki ma się Zosię z Zegrza i Bogusię z Podhala. I pamięta się jak przyjeżdżało się na turnusy za dziecka. Teraz już się nie jest dzieckiem, ale można powspominać, jak z Marzeną zarządzało się sześcioosobowym pokojem, jak się na dyskotekę wyrwało, jak się bało, jak niejadło, jak pisało listy i palcami w powietrzu. Można wspominać, ale na badania i zabiegi chodzić trzeba. „W ciąży nie jest? - pyta doktor Krystyna”. Nie jest, choć może będzie. Co się wydarzy w Ciechocinku zostanie w Ciechocinku. To pewne. Ale dzięki Klickiej Ciechocinek zamieszka w waszym mieszkaniu, w waszych głowach, będziecie się go bali jak ja pewnej sceny z udziałem Kathy Bates w dzieciństwie. Ciechocinek jest centrum świata, a rządzą nim szatani.
 

Zdrój - Klicka Barbara

Pozornie powieść Klickiej ma na celu pokazanie specyficznej wspólnoty, która wytwarza się w miejscach celowego zesłania. Autorka opowiada o tym, jak nawet silne jednostki muszą podporządkować się specyficznej obrzędowości i teatralności tego miejsca. Jak system sprawia, że jesteśmy skłonni zaakceptować - mimo metrykalnej dorosłości - upokorzenie i uprzedmiotowienie, a także kafkowski absurd. Jednocześnie Klicka przygląda się językowi i jego uwikłaniu - główna bohaterka, będąca narratorką zapożycza różne rejestry językowe i niejako je parodiuje. Pokazując jak poprzez bezosobowy język, lub jego nadmiar, panoszenie się, paplaninę, tracimy własny język i podporządkowujemy się przemocowej w swej istocie strukturze. To oczywiście widać na poziomie analizy, ale co jest piękne w „Zdroju” to fakt, że Klicka po prostu opowiedziała wciągającą historię, od której trudno się uwolnić.

Jednocześnie czytając „Zdrój” nie mogłem uciec od Mirona Białoszewskiego i jego „Zawału”, będącego wstrząsającym opisem pobytu autora w inowrocławskim uzdrowisku. Tam również język odgrywa najważniejszą rolę, no może oprócz testowania przez Białoszewskiego godzin wstawania. Miał lepiej niż pani Kama, którą wysłano do Ciechocinka. Tak sobie zestawiam w głowie te dwa opisy i - przy całym szacunku dla Klickiej - mam poczucie, że niewiele tu nowego, może te dziecinne doświadczenia, może więcej humoru, może kobieca perspektywa (w końcu Mironowi nikt nie wmawiał, że jest w ciąży), ale mimo wszystko jakoś to podobne. Warto oczywiście nadal (i to bardzo), że tak powiem, może warto dokupić też sobie Białoszewskiego? I zrobić sobie tydzień uzdrowiskowy? A, „że tak powiem” to oczywiście stylizacja z książki Klickiej, „nawyk taki, mięciutki, nic więcej”. Naprawdę warto.