W tej książce przyjemnie czyta się nawet indeks. Oto fragment:

„banecznik / baniek stawianie / bańki cięte / barwinek / barwniki arsenowe”

Banecznik to „rodzaj skrzynki wyposażonej w zestaw nożyków zwalnianych mechanizmem sprężynowym – często używany był przed stawianiem baniek, aby bańki postawione w miejscu nacięć odciągnęły więcej krwi”. W książce informacji tej towarzyszą zdjęcia trzynastowiecznego flebotomu i sprężynowego lancetu. Czego to ludzie nie dadzą w siebie wsadzić, by się wyleczyć!

Okazuje się, że wyciąg z barwinka służy do produkcji silnych leków do chemioterapii, a barwniki arsenowe stosowano powszechnie w tapetach, które dzięki niemu nabierały charakterystycznej, zielonej barwy. Wiktoriańska Anglia nazywana była krajem „skąpanym w zieleni” i wcale nie chodziło tu o angielskie ogrody.

„Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny”

 

Każda z historii przedstawionych w tej książce wciąga i daje do myślenia też o dzisiejszych czasach, bo przecież wciąż poddajemy się różnego rodzaju szarlataństwom, choć jeszcze o tym nie wiemy. Ale wróćmy do przykładów. W książce „Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny” Lydii Kang i Nate'a Pedersena odkryjecie, że przed wieloma ze stosowanych środków czy sposobów terapii ostrzegali profesjonaliści, ale nie mieli siły przebicia. I tak można było wypijać hektolitry radonu, bo wierzono, że rad będzie lekiem na każde zło. Dopiero fakt, że głównego producenta płynu z dodatkiem radu pochowano w metalowej trumnie, by nie napromieniował przesadnie okolicy, dał wielu ludziom do myślenia. Na szczęście szarlatani oszukiwali też na etapie produkcji i wiele buteleczek radonu nie zawierało nawet śladowych ilości radu. Jakże sympatyczne i zdrowotnie skuteczne oszustwo. 

A męskie zdrowie? Po co komu było żelazo ze strychniną, co to jest Pas Nasienny Stephensona, jak działał ogrzewacz prostaty i jak bardzo boleć musiały skutki używania „urządzenia Bowdena”? Po lekturze dwóch stron na temat leczenia „męskich” przypadłości miałem mdłości, a badanie prostaty wydało mi się całkiem przyjazną procedurą. To nie jest książka dla ludzi o słabych nerwach.

Za to z pewnością jest to książka dla tych, którzy chcą na nowo spojrzeć na historię literatury. Wiecie, że Conan Doyle, Verne, Dumas i Ibsen lubili wino? Można się tego domyślić, żadna to „rocket science”. Ale o tym, że preferowali „wino kokainowe” już możecie nie wiedzieć. Ten fascynujący specyfik zawierał 10 procent alkoholu i 8 procent kokainy. Kokaina dodaje pewności siebie i „przekonania o słuszności własnych decyzji”. No to już wiecie skąd te długie opisy i przekonanie, że ktoś będzie chciał czytać książki gargantuicznych rozmiarów? Ciekawe co ćpał Reymont.

Nate Pederson i Lydia Kang w niezwykle wciągający sposób opowiadają o tych najdziwniejszych pomysłach na lekarstwa czy terapie, ale też o tych zwyczajnych, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dziesiątki opowieści, dużo ciekawostek, do tego ilustracje i przejrzysty skład. No i tłumaczenie Marii Moskal, udane ze wszech miar.
„Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny” to
 idealna książka popularnonaukowa na czasy, gdy chorzy i zziębnięci będziecie chcieli zabić (oczywiście w myślach) tego faceta, który na was kichał w autobusie, czy tę kobietę, co prychnęła wam w twarz w piekarni. Gdy będziecie się zastanawiać czy gardło można sobie wyciąć i wstawić nowe, a hałasującą rodzinę, atencyjną córkę, nieutulonego partnera czy partnerkę wysłać w kosmos, opowiedzcie im jedną z historii z tej książki i oświadczcie, że jeśli natychmiast nie zajmą strategicznie bezpiecznego miejsca w słusznej odległości od was, to zastosujecie metodę leczenia, którą właśnie poznaliście. Na nich. W odpowiednim czasie. Bo to książka na każdy czas.