„Już trzy razy byłem brany pod uwagę, jeżeli chodzi o adopcję, jednak koniec końców nikt się na mnie nie zdecydował. Ludziom cały czas coś nie pasuje” – zaczyna swoją opowieść bohater powieści Zawady. Niewielu chce adoptować dzieciaka z prowadzonego przez zakonnicę przytułka, który do tego jest przemądrzały i wyjątkowo krnąbrny. Zawada ustami swojego bohatera dokonuje miażdżącej krytyki ludzkości, wiary, religii, dobroci, filozofii. Z brutalno-zabawnej opowieści o nieprzystosowanym do życia chłopcu zrobił wyjątkowo mocną, osobistą wypowiedź, w której poddaje w wątpliwość nasze przekonania i sposoby myślenia.

 

W warstwie fabularnej jest to opowieść dość prosta – kolejne dni spędzane w religijnym kieracie, w tle dojrzewanie, chłopackie rozrywki, szkoła, koledzy, towarzysze „bidulowej” niedoli. Ale nie o wydarzenia tu chodzi, a o brutalna rozprawę ze światem. Co mają zrobić dzieciaki z sierocińca w Dzień Matki? Siostry decydują się, by nie chodziły wtedy do szkoły. „W sumie słusznie, bo co my wiemy o rodzinie, skoro tylko kilka razy byliśmy w prawdziwym domu. Błażej miał prawie cztery razy mamę, ale ja tylko trzy (...)”. Gdy bohater „Rozdeptałem…” głosi, że „Mój język też jest źródłem mojej samotności” przed nami otwierają się wielkie wrota filozofii i pewnym zaskoczeniem jest fakt, że myślał on raczej o tym, dlaczego dla dorosłych „sranie jest gorsze od robienia kupy”. Kontrast, czarny humor i absolutny brak „świętości” tworzą książkę Zawady.

Kup teraz

Bywa Zawada brutalny. Gdy jeden z zamieszkujących sierociniec chłopców, Krystian w zadanym opowiadaniu na temat „Kim chciałbym być”, pisze, że chciałby zostać swoją babcią, nasze wzruszenie bierze się z wizji biednego malucha, który marzy o rodzinie. A co pisze Krystian? Oto próbka: „Najgorsza jest telewizja. Moja babcia popiera jej oglądanie w domu, ale nie znosi, jak telewizja wtrąca się w nasze życie i kłamie”. Oczywiście nikt tu nie ma babci, ale też nikt już nie wierzy w słodką wizję zgodnej rodzinki i babci wypiekające pierniczki. Nawet dzieci w sierocińcu nie wierzą w telenowele.

 

Trudno jednak nie wybuchnąć śmiechem (choć pewnie niektórym z państwa się to uda), gdy czytamy, że: „Większość dzieci, które przewijają się przez nasz sierociniec, nie ma urodzin, bo nie wiadomo, kiedy się urodziły. Najczęściej mamy daty znalezienia albo podrzucenia. Mnie znaleziono na śmietniku. Moi rodzice byli barbarzyńcami bez serca. Nigdy nikt ich nie odnalazł. Od dziecka patrzę na śmietniki inaczej niż wszyscy. Jezus też tak miał, tylko on inaczej patrzył na stajnie”. Ja na ten przykład rżę ze śmiechu czytając to zdanie. Ale - jak sprawdziłem - są osoby, które odbierają je przeszywająco boleśnie. Taki urok książki Zawady - czasem słońce, czasem d(r)eszcz.

 

Jestem zachwycony powieścią Filipa Zawady, nagromadzenie bon-motów, ładnych zdań, śmieszności przy jednocześnie bardzo smutnej opowieści o dorastaniu w samotności, izolacji i w towarzystwie ześwirowanych sióstr zakonnych, tworzą mieszankę dla mnie idealną. Mogę sobie Zawadę podczytywać o każdej porze dnia, czerpiąc z tego niesłychaną przyjemność.

 

„Życie mnie czegoś uczy, ale nie mam pojęcia, czego”. Czy my wiemy? Zawada pod przykrywką tej opowieści zadaje kilka ważnych pytań samemu sobie, a za pośrednictwem książki - czytelnikom i czytelniczkom. Warto je śledzić, warto wsiąknąć w tę opowieść, dać szansę uwieść się jej niezwykle brutalnemu pięknu. A ponieważ uwielbiam Zawadę cytować, to proszę, na „dowidzenia”: „Ja się boję Niemców, chociaż nigdy w życiu żadnego nie widziałem. Jednak są starsi ludzie, którzy ich widzieli, i nie mówią o nich dobrze. Niemcy potrafią tylko palić i gwałcić, a ci Polacy, którzy do Niemiec jeżdżą pracy szukać, to zwykłe kurwy bez honoru. Nigdy nikt mi nie wyjaśnił, co robią kurwy i co to honor, ale o jednym zawsze warto mówić, a drugie to jedno z tych słów, za które się idzie do piekła”.

 

* Wstęp do recenzji został zmieniony. Przepraszam osoby, które poczuły się urażone sformułowaniem  użytym wcześniej w leadzie: "Nikt już od dawna nie sprawił, że mój stan psychiczny podczas lektury przypominał borderline’a, który zapomniał leków". Nie miałem na celu dyskryminacji nikogo ani wyśmiania osób z tego rodzaju rozpoznaniem. Fragment recenzji koresponduje ze stylem książki, o której pisałem, co miałem nadzieję zostanie zauważone. Za dwuznaczność komunikatu przepraszam.

Wojciech Szot/Kurzojady

 

"Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek" została nominowana do Nagrody Nike 2020. Zobacz inne książki, z którymi ten tytuł konkuruje i przejrzyj wszystkie tegoroczne nominacje do Literackiej Nagrody Nike.