Nic mnie tak nie irytowało w ubiegłym roku jak wysyp miernych produkcji okołorocznicowych - książek, albumów, komiksów, sztuk teatralnych i imprez masowych. Słowo “niepodległość”, choć brzmiące dumnie stawało się usprawiedliwieniem dla wszelkiego rodzaju kiczu i złego gustu, o ideologicznych manipulacjach nie wspominając. Dlatego dobrze, że “Posełki” Olgi Wiechnik ukazują się niejako niezależnie, niepodlegle od tej - skądinąd wspaniałej - rocznicy. Opowieść o pierwszych posłankach to opowieść o emancypacji kobiet, o ich różnorodności i wspólnej sile. O tym, że solidarność można budować ponad podziałami i najlepiej potrafią robić to kobiety.

Zofia Moraczewska. Mogła być pierwszą polską ministrą, ale rząd, w którym zaproponowano jej tekę nie powstał. Olga Wiechnik sięga do jej pamiętników i listów zgromadzonych w archiwach. Buduje opowieść o kobiecie, która świadoma swoich obowiązków wynikających z tradycyjnych podziałów ról, stara się godzić je z nowoczesnością i zaangażowaniem w odbudowę państwa. Ma łatwiej, bo jej mąż jest politykiem i zostanie pierwszym premierem II Rzeczypospolitej. I choć jej ojciec jest rektorem Politechniki Lwowskiej, to kobiety będą przyjmowane na tę uczelnię dopiero kilkanaście lat po jego urzędowaniu. Moraczewska to najbardziej znana postać, której portret pisze Wiechnik.

W “Posełkach” są postacie praktycznie anonimowe, jak bezpartyjna posłanka Anna Piasecka, której często dopisywano do nazwiska formułę “rolniczka”, bo były czasy, gdy żeńskie końcówki nie bolały. Archeologiczna praca Olgi Wiechnik to wielki wkład w polską “herstorię”, ale też po prostu polską, niepodległościową i narodową narrację historyczną.


Posełki

Często były same. Gdy w 1916 roku "Dziennik Poznański" ogłosił list "Komitetu Wykonawczego", który apeluje do sumień Polaków i Polek o pomoc dla najuboższych dzieci znalazły się pod nim podpisy wielu mężczyzn, ale tylko jedna kobieta weszła w skład zarządu - Franciszka Wilczkowiakowa. Mieszkała w Wanne, koło Tybingi, gdzie prowadziła księgarnię z polskimi książkami. Działała w Związku Polek w Niemczech. 170 członkiń, w czasie I wojny światowej dostarczają żywność internowanym żołnierzom. Wilczkowiakowa zostaje prezeską Związku. Dlaczego? Jakie cechy charakteru trzeba było mieć, by się tak zaangażować? W 1936 roku "Dziennik Poznański" relacjonując zjazd Związku Polek we Francji napisze o niej "wielka działaczka". Niewiele dziś pamiętamy o "wielkiej Polce", która była wśród ośmiu pierwszych polskich posełek.

Nie jestem wobec “Posełek” bezkrytyczny. Wydaje mi się, że autorka nadmiernie czasem ufa swoim umiejętnościom beletrystycznym, za dużo opowiada za swoje bohaterki, nie zostawiając zbyt wiele miejsca dla źródeł, które streszcza w beletrystycznej, powieściowej manierze. Bywa to chwilami nieznośne, ale szczęśliwie tylko chwilami. Podobnie mocno niewykorzystanym wątkiem jest edukacja bohaterek - byłaby to zapewne ciekawsza opowieść, gdyby pojawił się szerszy kontekst, np. szkół dla kobiet, które wykuwały późniejsze emancypantki. Tego szerszego kontekstu brakuje w kilku innych miejscach.

Feministyczny prąd w ostatnich latach tworzy uproszczone portrety kobiet, “superbohaterek”, Olga Wiechnik pokazuje, że bycie superbohaterką w pierwszych latach II Rzeczypospolitej oznaczało umiejętność godzenia życia prywatnego z publicznym, wiary w to, że można kultywować tradycję i łączyć ją z nowoczesnością. Niewielu to się udało, ale nie jest to specyfika tylko tych czasów.

W przedwojniu kobieta mogła zostać ministrem jedynie w komedii. Akcja filmu "Pani minister tańczy" (z 1937 roku) dzieje się w fikcyjnym państwie, gdzie Ministerstwo Ochrtony Moralności Publicznej obejmuje Zuzanna. Pierwszą prawdziwą ministrą w Polsce została w 1956 roku Zofia Wasilkowska, która na dwa lata objęła tekę w ministerstwie sprawiedliwości. W rządzie Tadeusza Mazowieckiego znalazło się tylko jedno miejsce dla kobiety – Izabella Cywińska objęła ministerstwo kultury. Historia władzy to historia nieobecności i braku reprezentacji ponad połowy społeczeństwa. O tej ukrytej historii Olga Wiechnik mówi w książce “Posełki” przystępnie intrygująco, choć nie bez lekkich wad. Ale wydaje się być to książka przełomowa i choćby dlatego - warto ją czytać nie tylko w weekendy