„Piękna, młoda żona” Tommy’ego Wieringi to krótka, bo zaledwie 128-stronicowa, powieść, której bohaterem jest 42-letni Edward, szanowany naukowiec-wirusolog z poważnym dorobkiem naukowym, zatrudniony w instytucie badawczym. Kariera Edwarda związana jest ściśle z epidemią AIDS w latach 80., potem z wirusami przenoszonymi ze zwierząt na ludzi, m.in. z ptasią i świńską grypą. Czego brakuje Edwardowi? Partnerki. Znajduje ją w osobie spotkanej przypadkiem na ulicy Ruth, oszałamiająco pięknej i o piętnaście lat młodszej. Edward i Ruth zaczynają się spotykać, po pewnym czasie biorą ślub i zaczynają starać się o dziecko. Nad związkiem ciąży jednak od początku widmo różnicy wieku – Ruth dojrzewa, a Edward się starzeje, boleśnie świadomy tego procesu, podkreślanego w dodatku przez ojca kobiety, który mówi, że miał nadzieję, że to jego wózek inwalidzki będzie pchała córka – a nie własnego męża.

Piękna młoda żona

Wydawałoby się, że wszelkie atuty w tym związku będą po stronie zamożnego, ustawionego Edwarda – a jednak Ruth powoli zyskuje przewagę i zaznacza swoją obecność w każdym aspekcie życia męża. Konferencja naukowa w Aspen? Ruth jedzie z Edwardem, ale krytykuje fakt, że zjazd sponsorowany jest przez potężny koncern farmaceutyczny i odmawia udziału w takich wydarzeniach w przyszłości. Z menu pary znikają ulubione kotlety jagnięce Edwarda, podobnie jak mięso w ogólności – Ruth jest wegetarianką. Surowe wnętrza domu zapełniają się bibelotami, na lustrze w łazience wisi wydrukowany traktat Benthama o okrucieństwie wobec zwierząt – w zamyśle cios w sumienie Edwarda, codziennie dręczącego laboratoryjny inwentarz. Seks także zostaje poddany kontroli i podporządkowany prokreacji. „Stałem się pariasem we własnym domu” – zauważa Edward, ale nie wie, co z tym faktem zrobić, jak walczyć o uczucie i szacunek pięknej, młodej żony.

Krótka powieść Wieringi (przekład: Alicja Oczko) przykuwa uwagę czytelnika bez reszty, każda strona jest naładowana emocjami, każde zdanie istotne. Nie ma ślizgania się wzrokiem po obfitości tekstu, pławienia się w przeciągniętych wydarzeniach i opisie mijających lat. Mocne uderzenie, kwintesencja cierpienia – to największa siła książki.

Drugi atut to nietypowe rozegranie dość znanego motywu „zamożny, starszy mężczyzna – młoda, seksowna kobieta” (patrz: „Konające zwierzę” Rotha). Wieringa buduje swoje postaci z wielkim wyczuciem, związki między nimi rozgrywają się subtelnie, powoli. Ruth nie jest cyniczną kusicielką, Edward nie jest podstarzałym satyrem – to para poszukujących ludzi o silnych charakterach, którzy – niezbyt szczęśliwie – trafiają na siebie, połączeni chemią namiętności. Słabością Edwarda jest lęk przed starością i niedołężnością, zaskakująco silny jak na mężczyznę dobiegającego dopiero pięćdziesiątki, ujawniający głębsze, wewnętrzne pęknięcie. Przekonany, że związek z Ruth jest ostatnią szansą na osiągnięcie pełni, bez walki oddaje władzę. Pozwala Ruth modyfikować ich życie, w którym okresowo pojawia się też brat kobiety, niebieski ptak funkcjonujący na bazie solidnie wyuczonej bezradności, wychowujący samotnie opóźnionego w rozwoju z powodu rodzicielskich zaniedbań syna (i korzystający bez wahania z zasobnego portfela szwagra). Ostatecznym ciosem dla związku są narodziny syna – niemowlę ciągle płacze, ma problem z refluksem. Ruth wycofuje się z synem w zacisze własnej sypialni, by ostatecznie oznajmić, że Morris ma uczulenie… na ojca. Edward ląduje w śpiworze na podłodze biura/laboratorium, potem śpi w wynajętym przez siebie domku kempingowym, zamieszkiwanym przez brata Ruth. Na końcu powieści widzimy go nieomalże jako Hioba – stracił wszystko: rodzinę, pozycję zawodową, pracę, dom, autorytet.

Zadziwiające, że na 128 stronach autorowi udaje się zmieścić o wiele więcej: oprócz wątku osobistego otrzymujemy też opowieść o badaniach nad epidemiami, związkach nauki z biznesem, i, będący drugim prądem powieści, traktat o cierpieniu i bólu. Ten wątek przewija się praktycznie wszędzie: Edward, za Benthamem, zastanawia się nad mierzalnością bólu. Czy istnieje jego skala? Czym jest ból w odczuciu noworodka, czym jest dla laboratoryjnej tchórzofretki, cofającej się przed strzykawką? Czy zwierzęta odczuwają tylko ból, czy są też zdolne do cierpienia? Czy kanapka z masłem i wieprzowiną to kanapka z podwójnym cierpieniem? Jak spojrzeć na dziesiątki milionów zwierząt hodowlanych, zabijanych prewencyjnie w przypadku wybuchu epidemii? Rozważania te prowadzą Edwarda dość daleko, aż do niefortunnego występu w radiu podczas programu symulującego wybuch pandemii świńskiej grypy wśród ludzi. Co zrobić z samolotem pełnym zarażonych, zmierzającym na jedno z „bezpiecznych” jeszcze lotnisk? Może prewencyjnie zgładzić ludzi na pokładzie, proponuje prowadzony nieubłaganą logiką własnych refleksji Edward, ku zgorszeniu obecnych. Wrażliwość bohatera wyraźnie przesuwa się w miarę rozwoju akcji: z „bezdusznego naukowca”, wpychającego watę nasączoną wirusami w gardła fretek, zamienia się w płaczącego na ostatnim wykładzie dla studentów starego człowieka, wspominającego ukochaną kurę z dzieciństwa.