Wydawnictwo Poznańskie przez długie lata nie kojarzyło mi się z niczym (oprócz Poznania – a Poznań to rogale, koziołki, Borejkowie i anarchiści). Jednak w 2018, zapytana o najciekawsze wydawnictwo w kraju, wskazałabym właśnie oficynę z Wielkopolski, która potrafi zadbać o czytelnika na każdym poziomie.

Znajdziecie tam rozpoznawalne serie - specjalizującą się w zagranicznym i krajowym kryminale Czwartą Stronę, literaturę piękna z podgrupą „Dzieła pisarzy skandynawskich” (a w niej świeżo wydany Roy Jacobsen i powieść „Niewidzialni”, nominowana do międzynarodowego Bookera w 2017), kategorię Eko (wspaniała biografia Aleksandra von Humboldta – „Człowiek, który zrozumiał naturę” Andrei Wulf czy „Jak zwierzę”, w którym Charles Foster sprawdza na własnej skórze, jak wygląda życie… wydry – i nie tylko) czy, last but not least, literaturę faktu, która interesuje mnie ostatnio najbardziej. Zanim przejdę do zachwytów nad wybraną książką, dodam jeszcze, że każda publikacja Wydawnictwa Poznańskiego ma dopracowaną szatę graficzną, a w przypadku literatury zagranicznej możemy liczyć na znakomitych tłumaczy (na pokładzie m.in. Krzysztof Cieślik, Iwona Zimnicka, Piotr Chojnacki, Jędrzej Polak).

Z tego rogu obfitości wybieram na weekend Janusza Rolickiego i zbiór reportaży „Lepsi od Pana Boga” pod redakcją Moniki Długiej i Adriana Stachowskiego. Rolicki w latach 60. i 70. publikował w „Polityce” i warszawskiej „Kulturze”, zajmował się tematyką społeczną oraz był pionierem dziennikarstwa wcieleniowego – nie jechał badać tematu jako pan reporter z miasta, z teczką, notesem i w jesionce. Rolicki starał się zgłębić zagadnienie od podszewki. Jeżeli pisał o budowniczych zrębów małej stabilizacji, zatrudniał się jako niewykwalifikowany robotnik, pracujący przy wznoszeniu bloku. Jeżeli chciał przyjrzeć się życiu rybaków dalekomorskich, zaciągał się na statek. Jeździł po wsiach z likwidatorami szkód, wyceniających ubytki na plantacjach tytoniu. Zapuszczał się na giełdę samochodową przy warszawskiej ulicy Dzikiej (okolice niegdyś zupełnie peryferyjne, dziś tętniące życiem za sprawą znajdującego się skrzyżowanie dalej centrum handlowego Arkadia). Opisywał ludzi, którymi mało kto się interesował: waletujących w akademikach studentów, pijaczków z ulicy Ordona, zarabiających na alkohol rozładowywaniem wagonów kolejowych, jeżeli akurat im się chciało i honor pozwalał.

 

 

Nie odkryję Ameryki pisząc, że Rolicki ma znakomite pióro i styl. W „Lepszych od Pana Boga” wsiąka się bez reszty, tym bardziej, że reportaże są niezbyt długie. „Jeszcze tylko jeden” – przysięgałam sama sobie, zerkając nerwowo na zegarek. „Okej, ten był super, ale tylko pięć stron, jeszcze jeden!”. Skończyłam o drugiej w nocy , wyłącznie dlatego, że rozładowała mi się lampka i trochę przestałam widzieć litery zapuchniętymi z entuzjazmu oczami. Następnego dnia pędziłam do pracy jak na skrzydłach (rzadkość), żeby tylko odgruzować poranek z najpilniejszych zadań i wrócić do Rolickiego. A przecież to tylko zwykłe obrazki z życia bardzo zwykłych ludzi. Nad czym tu zarywać noce?

Świat opisywany przez Rolickiego jest odległy – wydaje się mały, kameralny, jak osiedla z lat 60., na których umorusane dzieci kopały w piaskownicach patykami. Czas bohaterów płynie powoli. Robotnicy spóźniają się do pracy, wychodzą wcześniej, kierownictwo za bardzo nie przejmuje się ich absencjami, ma własne interesy do obmyślenia. W soboty i przed wypłatą nikt specjalnie się nie przemęcza („tak dużo szczęścia na raz, że trudno pracy podołać” – komentuje ironicznie autor, który jednak dla swoich leniwych współrobociarzy ma dużo sympatii). Łopatę do pracy trzeba sobie zorganizować samemu, a kiedy na budowie pojawiają się lepsze materiały, na przykład glazura, zainteresowanie jest ogromne – może takie kafelki przydadzą się w domu? Każdy jest przy tym przekonany o swojej wyjątkowo ciężkiej doli. W „Notatkach z pegeeru” Rolicki przytacza tyradę kumpla, który „nie lubi miasta”:

„- W mieście nic nie robią –mówi. – My pracujemy za siebie i za was. Nie wierzysz? To przyjedź do Zamościa. Albo do innego miasta. Kiedy nie popatrzysz, zawsze chodzą po ulicach i chodzą, tfu, mieszczuchy. A baby wygrzewają się cały dzień i noc. Co to za kobiety, musi mieć ze dwanaście lat, żeby była porządna. W mieście wystarczy wyjść na ulicę, gwizdnąć i już ci lecą. To je życie, nie, Janek? A ja bym je tak do pegeeru i tyraj, i płaciłbym im 20 złotych, u mnie by zobaczyły.

Tu włącza się Józek:

- Gdzie by ty człowieku ich pognał, kto by ci poszedł”.

I to pokazuje, że jednak wcale tak daleko nie odszusowaliśmy od lat 60. – nadal państwowe oznacza niczyje, nadal nie szanujemy pracy, chociaż wiemy już, po neoliberalnym kursie kija i marchewki, że uciec się od niej nie da i jak sobie pościelimy, tak się wyśpimy (ha, ha, ha). Nadal to inni mają lepiej: w mieście, bo nie muszą tyrać, na wsi, bo nie muszą zasuwać w korpo, „zagranico”, bo lepsze wynagrodzenia i socjal, a w ogóle najlepiej mają darmozjady na zasiłkach i wielodzietne rodziny, pobierające utoczone z naszej krwawicy 500 plus. I nadal, niestety, mamy prawa zwierząt w głębokim poważaniu: reportaż „Świniopas z biletem I klasy” to coś, o czym bardzo chciałabym zapomnieć i jednocześnie bardzo nie mogę.

Jest też w „Lepszych od Pana Boga” jeszcze jedna wspaniała rzecz – Rolicki do każdego tekstu pisze króciutki komentarz, zawierający kontekst, podsumowanie, spojrzenie na materiał z perspektywy roku 2018. Dzięki temu dowiadujemy się, że reportaż o budowaniu bloku wywołał olbrzymi skandal i uznany został za atak na klasę robotniczą (redakcji „Polityki” udało się wyjść z opresji cało, ponieważ minister budownictwa, Marian Olewiński uznał, że skoro dom stoi, to widocznie krytykanctwo Rolińskiego samo sobie wystawia świadectwo). Dowiadujemy się także, że autor po latach trafił zupełnie przypadkiem do wybudowanego przez siebie przybytku, pomagając w przeprowadzce ciotce – Dom Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia przy Elekcyjnej w Warszawie wydał mu się dziwnie znajomy… Wszyscy wyszli więc z tej historii z tarczą: Rolicki napisał świetny reportaż, ministerstwo obśmiało pismaków, stara pielęgniarka miała przytulne mieszkanie, a czytelnicy dostali kawał dobrej lektury. Pod tekstem „Ci z Ordona” Rolicki wspomina swoją fascynację Kapuścińskim i pierwszą książkę Wielkiego Ryszarda, „Busz po polsku” (już zamówiłam). Oddanie głosu autorowi było wspaniałym pomysłem i chciałabym uścisnąć tego, kto dopilnował jego realizacji.

Kupujcie i czytajcie. Lepsi od Pana Boga – tacy byliśmy, tacy jesteśmy.