Zaczyna się, podobnie jak w korespondencji ze Zbigniewem Herbertem, od prośby o wiersz do publikacji. Z tym, że to Barańczak prosi autorkę o nadesłanie wierszy do miesięcznika „Nurt”, w którym prowadził dział literacki. Jest kwiecień 1972 roku, właśnie ukazał się tom „Wszelki wypadek” i pisze poeta, że chciałby, żeby jego pismo powiększyło grono „pism publikujących znakomite utwory najwybitniejszej poetki polskiej”. Ukłonów i zapewnień o wzajemnym szacunku i admiracji w tej korespondencji nie zabraknie. Nie zabraknie też słynnych wycinanek Szymborskiej, pięknie reprodukowanych przez edytorów tego jakże starannego i estetycznego wydania.

„Inne pozytywne uczucia też wchodzą w grę” (okładka twarda)

 

Czytając „Inne pozytywne uczucia też wchodzą w grę” wraz z listami przejdziemy obok polskiej historii, tylko lekko o nią zahaczając. Skazany w sfingowanym procesie Barańczak napisze ze smutną ironią, że czuje się „wyrzutkiem i wstyd mi, że jeszcze chodzę po tym promiennym świecie”. Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego poetka napisze - już do Stanów, gdzie Barańczakowie wyemigrowali - że „Podczas sztormu to chyba nawet Conrad nie pisał”. Ale w Krakowie do zwiedzania są dwa stałe punkty – „groby królewskie oraz kol. Szymborska”. Kilka dni później będzie Barańczakom życzyć najlepszego Nowego Roku, „który nadchodzi z niejasnymi zamiarami”.

W nowej rzeczywistości, po 1989 roku obudzą się w Polsce uśpione demony, Szymborską będą cieszyć „tylko takie osobiste, prywatne kontakty. W sferze publicznej nie cieszy mnie w tej chwili nic, a wiele zjawisk przejmuje trwogą”. List opatrzy wszystko mówiącym przypisem „już może wkrótce obywatelka II kategorii, jako że nie lata do kościółka”. Gdy dostanie Nagrodę Nobla, wyżali się Barańczakowi, że „niełatwo mieszkać w Polsce po nagrodzie Nobla”. I będzie to passus tak zabawny, jak i smutny.

 

Warstwa społeczna i polityczna to jednak tło pasjonującej rozmowy o poezji, jej tłumaczeniach i próbach - zakończonych sukcesem - zaprezentowania twórczości Szymborskiej amerykańskiej publiczności. Listy wnoszę nie tylko wiele ciekawych informacji biograficznych, ale też odsłaniają literacką „kuchnię”. Barańczak:

„Tłumaczymy Cię z rymami grami słów, kalamburami itp., wszystko jak trzeba; są to oczywiście przybliżone odpowiedniki, ale zapewniam Cię, że o jak największą bliskość i odpowiedniość naprawdę dbamy, a cały wiersz jako taki iskrzy się odkryciami w angielskiej wersji tak jak i w polskiej. W “Cebuli” np. oryginał popchnął nas w stronę całej orgii naukowo i filozoficznie brzmiących neologizmów pochodzących od słowa „onion” i wyszło to naprawdę wspaniale”.

 

A wyszło to tak:

“In an onion there's only onion

from its top to it's toe,

onionymous monomania,

unanimous omninudity”.

 

Przypomnijmy oryginał:

„a w ce­bu­li ce­bu­la,

nie po­kręt­ne je­li­ta.

Ona wie­le­kroć naga,

do głę­bi itym­po­dob­na”.

 

Pyta tłumacz autorki, co to jest „tłuk pięściowy” (to z wiersza „Rozpoczęta opowieść”) i przyznaje, że w „Nagrobku” musiał zamienić „mózg elektronowy” na „PC”. Brzmieć to miało tak:

„Passerby, take your PC out, press "POWER",

Think on Szymborska's fate for half a minute.”

 

Co ciekawe autorzy tłumaczenia jednak - i na szczęście - zmienili to zakończenie i w wydaniu „Poems New and Collected 1957-1997” mamy:

„(...) Passerby,

take out your compact Compu-Brain and try

to weigh Szymborska’s fate for half a minute”.

 

Przygodą jest prześledzenie tego jak powstawało tłumaczenie neologizmów z wiersza „Kloszard”, w którym tytułowemu bohaterowi przyglądają się z ciekawością chimery: fruwale, „niżły, małpierze i ćmięta, grzaby, znienacki, głowy samonogie, wieloractwo, gotyckie allegro vivace”. Po angielsku idzie to tak: „to wit, bulldogryphons, hellephants, hippopotoads, croakodilloes, rhinocerberuses, behemammoths, and demonopods, that omnibestial Gothic allegro vivace”.

 

Barańczak bywa w listach nieskromny, ale efekty jego wspólnej pracy z Clare Cavanagh doceniali krytycy i sama autorka (przyznająca się do niedużego talentu językowego), a w dwujęzycznych wyborach dzisiaj można zobaczyć jakie jeszcze inne fantastyczne pomysły mieli tłumacze Szymborskiej. Wiersze poetki trafiły w końcu do „New Yorkera”, co było wielkim osiągnięciem Barańczaka-promotora i tłumacza, o czym donosił poetce rozentuzjazmowany.

 

Warto spojrzeć też na list o numerze 71. Szymborska pisze do Barańczaka, że w dwóch wierszach (nazywając je uporczywie „wierszykami”) trzeba zrobić zmiany. W „Nic darowane” „zakończenie jest pokręcone, z mojej zresztą winy, bo dałam im jakąś wersję roboczą zamiast ostatecznej”. Za to w „Komedyjkach” „pod koniec jest ta “rozhuśtana wesołość”. Ale nie będzie się ona huśtać “na smutku” (bo to za słabe) ale “na grozie”. Bo życie nie jest nawet tyle smutne, co raczej groźne”. Po Noblu będzie Barańczak musiał tłumaczyć amerykańskim dziennikarzom, że Yeti z wiersza nagrodzonej „to może jednak niekoniecznie Joseph “Joe” Stalin”.

 

Recepta na szczęśliwe, jesienne dni? Czytać powoli. Kilka listów dziennie. Przy tym spoglądać na wyklejanki, pocztówki, charakter pisma. Nie omijać przypisów. Macać papier. Wąchać, jak ktoś lubi. Traktować delikatnie, a może nawet z nabożeństwem. I myśleć. Poleca się.