Ale to nie takie wydarzenie, które znajdziemy w internetowych zbiorach ciekawostek czy kalendarzach ściennych z przepisami na odwrocie cienkich kartek. Żaden z opisów nie przekracza kilku akapitów, najkrótsze składają się ze zdania, maksymalnie dwóch.

„Dzieci czasu”

 

Przyporządkowywanie notatek Galeano do określonych kategorii mogłoby być wspaniałą grą towarzyską: wyobrażam sobie tę książkę wydaną w duchu liberatury, z przegródkami, do których można wrzucać poszczególne dni. Generalnie widoczny jest jednak wyraźny lewicowy (i momentami feministyczny) skręt urugwajskiego autora: jego bohaterami są często ludzie wykluczeni, zapomniani, ofiary reżimów i kolonializmu. Perspektywa skupiona jest na krajach Ameryki Południowej i Centralnej, najpierw „odkrytych” przez Kolumba i konkwistadorów, potem narażonych na nieustanne „pokojowe” interwencje Stanów Zjednoczonych, trwale destabilizujące region. Bardzo dużo miejsca poświęca autor szeroko rozumianej ekologii, działaniom światowych koncernów zatruwających środowisko w ubogich krajach, które nie mają narzędzi, żeby bronić się przed tym nowym wyzyskiem. Czarnymi charakterami są także Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Opowieści nie koncentrują się jednak na historii politycznej – siłą Galeano jest olbrzymia różnorodność, zarówno w doborze tematów, jak i w sposobach ich prezentowania. Czasami jest to poetycka notatka biograficzna (sporo z nich dotyczy muzyków południowoamerykańskich wywodzących się z biedoty), czasami biografia obliczona na zaskoczenie, w której nazwisko pojawia się dopiero w ostatnim zdaniu. Czasami Galeano szuka analogii: od zniszczenia biblioteki w Aleksandrii poprzez unicestwienie biblioteki w Bagdadzie podczas amerykańskiej inwazji na Irak po historię o perskim wezyrze, który zawsze podróżował z książkami, uporządkowanymi alfabetycznie w karawanie wielbłądów. Czasem jest to prosta refleksja/aforyzm: „Tego dnia, 1860 roku, urodził się Antoni Czechow. Pisał, jakby nie mówił nic. A powiedział wszystko”.  Obok potwierdzonych faktów mamy historie baśniowe, na wpół mityczne, jak na przykład opowieść o czarnych niewolnicach, które uciekając przez żołnierzami w Pernambuco chowały w mocno skręconych włosach nasiona, żeby w bezpiecznym już miejscu móc wyhodować pożywienie – czy chociażby opowieść o kotach, które w 1960 roku zostały zrzucone przez RAF na Borneo, zmagające się z plagą szczurów (wywołaną przez nieodpowiedzialne stosowanie środków owadobójczych w ramach walki z malarią). Przepiękna jest też przypisana do stycznia historia o portugalskiej królowej Marii, która w 1808 roku przybywa wraz z całą ceremonialnie ubraną świtą do Brazylii, po wycieńczającej, dwumiesięcznej morskiej podróży. „Nie tak szybko” – strofuje wygłodzonych, spragnionych dworzan, wybiegających na brzeg. „Bo jeszcze ktoś pomyśli, że przed czymś uciekliśmy”. (Galeano wspomina także, że to właśnie kuriozalne stroje portugalskich notabli z tego okresu stały się inspiracją dla pełnych przepychu kostiumów karnawału w Rio).

Skojarzenia: czasami Lec, czasami Borges, szczególnie „Powszechna historia nikczemności”. Ideologiczne natomiast Chomsky. „Dzieci czasu” to znakomita książka wielorazowego użytku, napisana przez wrażliwego społecznie erudytę. Można ją wchłonąć na raz, a potem powracać do wybranych fragmentów, można z niej uczynić swoiste godzinki, materiał do rozważań na każdy dzień roku. Dla polskiego czytelnika (i pewnie nie tylko) jest to też kopalnia wiedzy związanej z mało znanymi postaciami historii i kultury Ameryki Południowej.
Idealny prezent na Gwiazdkę, urodziny, imieniny, Nowy Rok i każdą możliwą okazję, przy czym jestem urzeczona faktem, że wydawnictwo zdecydowało się na nietypowy zabieg i strony książki rzeczywiście przypominają projektem graficznym tanie, zrywkowe kalendarze dzienne, lubiane przez nasze mamy i babcie.