Katarzyna Kazimierowska: Zapytam wprost: dlaczego thrillery? Co jest w nich takiego ekscytującego dla pisarki?

Jenny Blackhurst: - Od zawsze uwielbiałam tajemnice, zagadki kryminalne. W pewnym momencie zauważyłam, że jeśli porządnie się skoncentruję, wówczas udaje mi się błyskawicznie odpowiedzieć na pytanie: kto zabił? Dlatego czułam, że ten rodzaj literacki jest dla mnie i myślałam, że po prostu będę pisać historie kryminalne i detektywistyczne. Do czasu. Gdy urodziłam pierwsze dziecko miałam wrażenie, że wszystko jest inne, że zaszła we mnie jakaś nieodwracalna zmiana. Byłam tym wszystkim poruszona i zdezorientowana, ale czułam, że właśnie te nowe emocje chcę zawierać w książkach. Zaczęłam na próbę pisać inaczej, zwracać uwagę na swoich bohaterów, budować inaczej ich sylwetki. I nagle miałam z tego książkę. To wydarzyło się właściwie samo.
 

Po to poszłaś na psychologię, żeby pisać bardziej złożone historie i budować wiarygodnych psychologicznie bohaterów?

- Wybrałam psychologię już w college’u, bo zawsze interesowały mnie ludzkie reakcje, przyczyny takiego a nie innego zachowania, to dlaczego ludzie czasem zachowują się pozornie nieoczekiwanie. Ale okazuje się, że są pewne mechanizmy, które czynią z naszych czasem dziwnych reakcji zachowania przewidywalne, i to było fascynujące odkrycie. Nie spodziewałam się, że zacznę wykorzystywać tę wiedzę w książkach. Obserwowanie innych ludzi, ich obsesji, lęków, żalu, żałoby, każdej akcji, jaką podejmują to niesamowicie ciekawy temat.

 

W najnowszej książce, która właśnie ukazuje się na polskim rynku, pt. „Noc, kiedy umarła” podejmujesz się trudnego tematu – rywalizacji między przyjaciółkami, zemsty i trójkąta miłosnego. Niewesoła lektura.

- To, co najgorsze w innych, zawsze nas odpycha, a jednocześnie do nich przyciąga i to jest siła tego typu literatury. Wszyscy mamy w sobie umiejętność, by kogoś kochać, ale za chwilę równie silnie możemy go znienawidzić. Albo zazdrościmy mu do granic zawiści. Rebecca kocha Evie i chce być jej najbliższą przyjaciółką, ale jednocześnie zazdrości jej, że ta ma wszystko to, czego Rebecca nie ma. Jednocześnie całą sobą, swoim czasem, poświęceniem i uwagą, obdarowuje Evie. Ba, nawet rezygnuje ze swojego chłopaka, gdy widzi, że ten podoba się Evie. A w końcu nie ma już czego jej dać, a sama nie widzi, jak rośnie w niej zazdrość i zawiść o to, czego sama nie ma. Tymczasem Evie wcale nie jest dziewczyną, która ma wszystko, bo brakuje jej tego, na czym najbardziej jej zależy – zaufania ojca, miłości matki, ukochanego i ludzi, którym mogłaby naprawdę zaufać. Trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu.

 

Evie zdaje się być rozczarowana kobietami w swoim życiu: jej matka jest zupełnie nieobecna, przyjaciółek nie ma, a najbliższa jej osoba w końcu ją zdradza.

- Chciałam, żeby Evie była postacią złożoną. Dlatego uznałam, że ważna dla zrozumienia motywów jej postępowania i zachowania jest nieistniejąca relacja z chorą matką - dla Evie to doświadczenie formujące. Nieobecność matki sprawia, że trudno jej będzie stworzyć zdrowe emocjonalnie przyjaźnie z innymi kobietami. To właśnie relacja z matką sprawia, że Evie wybiera sobie na przyjaciółkę osobę, która zawsze jest przy niej, zawsze obecna, zawsze za blisko.

 

Pomysły na książki czerpiesz z kronik kryminalnych czy własnej wyobraźni?

- I tak i tak. Zawsze mam ze sobą notes i pilnie notuję, czasem wieści z gazet, czasem z wieczornych wiadomości, ale to często dla mnie jedynie punkt wyjścia albo jakaś iskra, która zapala inną historię i na koniec wychodzi jeszcze coś innego. Nie czułabym się dobrze, gdybym żerowała na ludzkich tragediach, zwłaszcza wiedząc, że rodziny ofiar mogłyby potem przeczytać moją książkę. Ostatnio słuchałam podcastu o kobiecie, która zaginęła, a o jej zniknięcie od razu oskarżono pewnego mężczyznę, choć nie było na to żadnych dowodów. Zamiast tego mężczyzny zainteresowała mnie sama kobieta. Gdzie jest, co się z nią dzieje? Takie pytania są fascynujące. Podczas pobytu w warszawskim hotelu usłyszałam przez ścianę kłótnię pary. Krzyczeli na siebie i nagle zapadła cisza. Moja pierwsza myśl: Uderzył ją. I już cała stężałam w nasłuchiwaniu.

 

Kręci cię to, co najgorsze w ludzkiej naturze?

- Nie o to chodzi, wiadomo, że thriller to taki gatunek, gdzie zachowania i motywy ludzkie są podciągnięte do ekstremum, ale ja nie czekam na najgorsze wiadomości. Bardziej kręci mnie gra pod tytułem: A co gdyby…. A co gdyby on ją uderzył? To nie znaczy, że tego chcę, ale zawsze pojawia się u mnie myśl, gdy o czymś czytam: Co najgorszego mogłoby się wtedy wydarzyć? I idę za tą myślą, jak zahipnotyzowana, choć wcale nie chcę żeby to się w rzeczywistości wydarzyło.

 

Masz swoją metodę pisarską? Na przykład zawsze zaczynasz od pierwszego albo ostatniego zdania, albo wymyślonego bohatera?

- Przy każdej książce jest inaczej. Na przykład w „Czarownice nie płoną”, zaczęło się od stworzenia sylwetki jednej z bohaterek, Karen. Z kolei jako młoda mama, przeżyłam kiedyś taką sytuację: musiałam pobiec na piętro domu i zostawiłam synka siedzącego na progu. Widziałam go cały czas wbiegając na górę, ale gdyby ktoś patrzył na zostawione dziecko z zewnątrz, nie widziałby, że ja je także widzę. I to był początek do „Tak cię straciłam”. A przy „Noc, kiedy umarła”, akurat byliśmy z mężem na wakacjach podczas miesiąca miodowego, gdzie było totalnie pięknie, no wiesz, plaża, morze. I pomyślałam sobie, że mogłabym tak wejść do tego morza i zostać w nim na zawsze. I nagle przestraszyła mnie ta myśl: Co mi chodzi po głowie podczas miesiąca miodowego! Ale myśl została i przerodziła się w książkę.

 

Twoje dzieci wiedzą, że mama pisze straszne książki?

- Nie, wiedzą jedynie, że jestem pisarką i dlatego tyle siedzę w domu. Gdy idziemy do księgarni, oczywiście widzą moje imię na okładkach powieści i zaraz wołają: „To książka mamusi”! Pewnie niedługo będę musiała im wyjaśnić, o czym piszę książki, żeby nie przyszło im do głowy, że ich matka jest seryjną morderczynią, bo kręcą ją takie mroczne historie (śmiech).

 

Na koniec zapytam, czy jesteś tym typem widza, który podczas oglądania serialu czy filmu kryminalnego pierwszy rozwiązuje zagadkę i psuje innym przyjemność oglądania?

T- Tak! (śmiech). Jestem w tym naprawdę dobra. Wiedza psychologiczna i własna praktyka bardzo mi w tym pomagają! Poza tym sama wciąż uczę się, jak pisać by wciągnąć w intrygę czytelnika tak, żeby skupił uwagę na jednej osobie, ale nie na tej, która właśnie popełnia przestępstwo. Często podczas oglądania serialu idę zaraz do męża i mówię: O, to ten jest tu winny! A on się wtedy wścieka, że mu spojleruję fabułę (śmiech). No ale trudno się powstrzymać, choć szczerze, to jestem zachwycona, kiedy twórcom uda się mnie oszukać. To jest ten moment, kiedy mówię: „Wow! Ale numer!” I marzę, żeby moi czytelnicy tak reagowali na finał zagadki w moich książkach.


Noc, kiedy umarła