Magdalena Walusiak - dziennikarka radiowa, prasowa i internetowa. Autorka wywiadu - rzeki z Ireną Jarocką „Motylem jestem, czyli piosenka o mnie samej”


Czy słuchała Pani w dzieciństwie piosenek Ireny Jarockiej?

Nie wyobrażam sobie, żeby w latach siedemdziesiątych, a na ten okres przypada moje dzieciństwo, można było nie słuchać Ireny Jarockiej (śmiech). W domu prawie zawsze było włączone radio i dzięki niemu poznałam większość jej piosenek.

Podczas pracy nad książką Pani była w Polsce, a Irena Jarocka za granicą. Jak się pracuje z kimś na odległość?
Rewelacyjne doświadczenie. Niemal cała książka powstała przez Internet. Prowadziłyśmy wielogodzinne rozmowy na Skypie. Ona u siebie w domu w Stanach, ja w Warszawie. Umawiałyśmy się na neutralną godzinę, u mnie niezbyt późną, a u niej nie nadmiernie wczesną - różnica czasu wynosi 7 godzin. W ciągu miesiąca przeprowadziłyśmy kilkanaście parogodzinnych rozmów. Później, kiedy pani Irena przyjechała do Polski na koncerty, spotykałyśmy się jeszcze w kawiarenkach i uzupełniałyśmy zebrany wcześniej materiał. Pewne rzeczy trzeba było dopowiedzieć, niektóre uściślić, czasami coś zaktualizować. Później przyszła pora na przepisywanie i redagowanie kolejnych fragmentów. Gotowe teksty przesyłałam pani Irenie mailem, a ona, jeżdżąc w tym czasie po Polsce z koncertami, sprawdzała je i odsyłała ze swoimi poprawkami. Zwykle robiła to jadąc samochodem na kolejny występ, czasami wracając z niego. Irena Jarocka praktycznie nie rusza się nigdzie bez laptopa.

Książka jest wywiadem - rzeką, rodzajem biografii, w której porusza się często bardzo intymne sfery życia. Czy udało się Pani nawiązać Ireną Jarocką tak bliski kontakt, żeby się przed Panią „otworzyła”?

Mam nadzieję, że tak. Przypuszczam, że właśnie łatwość nawiązywania kontaktu z bohaterami moich wywiadów była jednym z powodów, dla których wydawnictwo zaproponowało mi przygotowanie tej książki. Na szczęście, zanim zaczęły się rozmowy za pośrednictwem Skype’a, spotkałyśmy się raz „w realu”, mogłyśmy się zobaczyć, poznać odrobinę, trochę porozmawiać... A potem były już wielogodzinne rozmowy przez ocean. Uważam, że do nawiązania bliskiego kontaktu niezbędna jest autentyczna ciekawość osobą rozmówcy. Ja naprawdę chciałam poznać panią Irenę jak najlepiej w trakcie naszych rozmów, pytałam nie tylko o fakty, ale też o jej odczucia, motywacje. Ona z kolei była bardzo otwarta, odpowiadała właściwie na każde pytanie, nawet bardzo trudne, dotyczące spraw niezwykle intymnych i osobistych, jak chociażby próba samobójstwa w Paryżu.

Czy sądzi Pani, że ta łatwość nawiązywania kontaktów z artystami bierze się z Pani osobistych doświadczeń, jako osoby, która sama występowała w zespole muzycznym?

Być może. Pisałam kiedyś teksty piosenek, śpiewałam, występowałam na scenie, brałam udział w nagraniu kilku płyt w studiu nagrań. To daje pewną wiedzę, która przydaje się w trakcie rozmów i pozwala łatwiej nawiązać kontakt z ludźmi z branży muzycznej. W trakcie rozmów z Ireną Jarocką bardzo pomogły mi te doświadczenia. Bez nich nie padłyby niektóre pytania dotyczące na przykład tego, co dzieje się za kulisami, jeszcze przed występem albo tuż po nim. Te fragmenty bardzo wzbogaciły opowieść o przekształcaniu się niezwykle skromnej na co dzień Ireny Jarockiej w barwnego motyla, którym jest na scenie.
Wracając do łatwości w nawiązywaniu kontaktu: chyba większe znaczenie niż to, że sama kiedyś śpiewałam czy pisałam ma fakt, że jestem jednak przede wszystkim odbiorcą. Uwielbiam czytać, nie potrafię zasnąć bez przeczytania przynajmniej paru stron. Nie potrafię nie słuchać muzyki. Przynajmniej raz na jakiś czas muszę obejrzeć film z rozbudowaną fabułą, najlepiej z jakąś zagadką, niekoniecznie kryminalną (chociaż kryminały też bardzo lubię), ale dotyczącą świata, który nas otacza. Myślę, że właśnie ta potrzeba „wchłaniania” i poznawania cudzej twórczości powoduje, że starannie przygotowuję się do wywiadów i jestem autentycznie zaciekawiona tym, co twórca ma do powiedzenia. Interesuje mnie zarówno to, co stworzył, jak i sam proces twórczy, a także pisarz czy muzyk jako człowiek. Przypuszczam, że moi rozmówcy wyczuwają to zainteresowanie i dlatego chętniej podejmują wtedy prawdziwą rozmowę.
W przypadku wywiadu-rzeki sama byłam zaskoczona tym, jak stopniowo, z coraz większą liczbą taśm z nagraniami, rośnie moja ciekawość bohaterką książki. Niezwykłe było nie tylko poznawanie faktów z jej życia, ale przede wszystkim tego, jak ona sama, zbierając kolejne doświadczenia, zmieniała się. Historia życia Ireny Jarockiej to opowieść o tym, co przeżywa człowiek w drodze do osiągnięcia dojrzałości. O upadkach, które są czasami potwornie bolesne. O tym, jak dostaje wielokrotnie po głowie i po tyłku. Jak upada, a potem musi się podnosić, chociaż czasami nie ma na to siły. A po latach dochodzi do takiego etapu pogodzenia się z życiem, a przede wszystkim ze sobą, że zaczyna to być widoczne także na scenie i w jego twórczości. O tym jest ta książka. To nie tylko biografia wielkiej gwiazdy polskiej piosenki, choć nie brakuje w niej anegdot z życia polskiego show biznesu. Kilkakrotnie w trakcie swojej opowieści pani Irena przywołuje słowa jednej z najpiękniejszych polskich piosenek: „Czas nas uczy pogody”. I tak jest z jej życiem. Czas nauczył ją pogody.

I co jest prozaicznego w życiu gwiazdy, o czym możemy przeczytać w książce?

Są tu zwyczajne, prozaiczne sprawy, jak problemy ze zdobyciem wyprawki dla dziecka w czasach PRL-u czy walka z aparatczykiem partyjnym, który upatrzył sobie dom należący do piosenkarki i jej męża. Są też historie absolutnie sensacyjne z dzisiejszego punktu widzenia. Dla wielu czytelników przeczytanie tej książki będzie oznaczało koniec mitu polskich gwiazd robiących kariery na Zachodzie, m.in. w USA, w latach 70. i 80. Okazuje się, że częstokroć polscy muzycy mieszkali tam w okropnych warunkach. Zdarzały się noclegi w schroniskach dla bezdomnych a nawet w burdelach. Piękne są historyjki o wyjazdach w drugą stronę, kiedy muzycy, wchodząc do radzieckich pokoi hotelowych wykrzykiwali, że pozdrawiają Lenina, Breżniewa i jedyną partię, a potem szukali po kątach podsłuchów.

Czy w trakcie pisania książki nachodziły Panią refleksje natury osobistej?

Najbardziej niesamowita była intensywność poznawania jednej osoby w tak krótkim czasie. Zdałam sobie sprawę, że wielu bliskich sobie ludzi nie poznałam tak dobrze jak pani Jarockiej i jest to doświadczenie równie zaskakujące jak bolesne.

Książka „Motylem jestem” jest megawywiadem i o ile przy krótkich wywiadach utrzymanie stylu rozmówcy jest dosyć łatwe, to dłuższa forma niesie pewne trudności. Nie kusiło Pani czasami by narzucić swój styl przy pisaniu?
Nie da się za bardzo zmienić stylu Ireny Jarockiej (śmiech). Oczywiście, w przypadku każdego wywiadu dużą role odgrywa redakcja tekstu. Tekst mówiony bardzo różni się od pisanego. Mam jednak nadzieję, że zwykle zachowuję sposób mówienia osoby, z którą prowadzę wywiad. Czasami zostawiam drobne „brudki” w tekstach, które powodują, że zachowany jest język rozmówcy. Pani Irena niewątpliwie ma styl i jest fantastyczną gawędziarą.

Uprawiała Pani różne rodzaje dziennikarstwa, bo to i radio, i prasa drukowana i Internet, teraz redakcja wywiadu - rzeki... Które z nich ceni Pani najbardziej?
Tęsknię za radiem. Bardzo tęsknię... Radio działa trochę jak narkotyk (śmiech). Ale prawdopodobnie wkrótce do tego wrócę i to „na swoim garnuszku”. Dźwięk to najmniej zniekształcony przekaz, mimo, że w przypadku nagrań dokonuje się pewnych retuszy. W wywiadzie radiowym zostaje więcej człowieka niż w tekście: oprócz słowa jest też intonacja. Łatwiej przekłamać czyjś przekaz tekstem pisanym, głosem jest o wiele trudniej.

Wywiady to rozmowy z ludźmi. Lubi Pani ludzi?

Niektórych nie znoszę (śmiech). Lubię rozmawiać z ludźmi o twórczych umysłach, bo zawsze można się dowiedzieć czegoś nowego, spojrzeć z innej strony na rzeczywistość. Na przykład przeprowadzałam w tym roku wywiad z Wojciechem Siudmakiem. Jego obrazy są fenomenalne, jest w nich pewien spokój i harmonia. Rozmowa z nim była niezwykłym przeżyciem. Usiadłam przed człowiekiem, który opowiadał mi o przyglądaniu się światu z perspektywy kosmicznej, z pełna świadomością tego, jak małą jest drobiną z perspektywy kosmosu. To była rozmowa o rzeczywistości i o świecie pozornie całkowicie oderwana od codzienności. Po wywiadzie wyszłam z kawiarni, w której rozmawialiśmy, rozejrzałam się wokół i pomyślałam: „Boże kochany, jaki ten świat jest niezwykły”.

Jaka książka, film, czy płyta ostatnio Panią zafascynowała?
Od kilku dni słucham namiętnie nowej płyty Ewy Bem „Kakadu”. Po prostu nie mogę się oderwać, szczególnie od ballady „To cześć”. Wszystkie piosenki skomponował Joachim Mencel, człowiek z głową pełną pięknych melodii, więc słucham tej płyty nawet wtedy, gdy jej nie słucham, ponieważ dźwięki zostają w głowie i nie chcą jej opuścić (śmiech). Dawno nie zdarzyło mi się równie intensywne słuchanie jednej płyty, podobne wrażenie wywarł na mnie wydany po latach milczenia album Kate Bush „Aerial”, a premiera była dokładnie dwa lata temu. Jestem przeszczęśliwa, ponieważ zdobyłam ostatnio niby stareńką, a wciąż świeżo brzmiącą płytę Quincy Jonesa „The Dude” z jednym z najbardziej energetycznych numerów, jakie znam: „Ai No Corrida”. Zachwyciłam się ostatnio kolejnymi „Patrolami” Łukjanienki i niecierpliwie czekam na brakujący na mojej półce „Dzienny patrol”. I bardzo boję się najbardziej oczekiwanego od lat seansu, który wciąż jeszcze jest przede mną: obejrzenia ekranizacji „Miłości w czasach zarazy”. To jedna z najgenialniejszych książek, jakie czytałam i boję się rozczarowania.

Rozmawiała Izabella Jarska